Nie wiemy, czy jest w tym kraju inna redakcja, która może pochwalić się własnym kwiatem. My możemy, więc się chwalimy. Irys „Gazeta Lubuska” jest przepiękny!
Józef Koncewicz to zielonogórzanin, który od 26 lat na swojej działce w Droszkowie krzyżuje irysy. Pierwszy raz napisałam o nim i jego pasji rok temu. Kwiaty ujęły mnie urodą. Pan Józef - serdecznością i pasją. Bo on irysów nie lubi. One je kocha! Opowiada o nich tak, że można słuchać i słuchać.
W czerwcu 2016 roku pierwszy raz odwiedziłam pana Józefa na działce, by pokazać jego irysowy raj Czytelnikom. I właśnie wtedy hodowca tych niesamowitych kwiatów pozwolił mi wybrać jedną nową sadzonkę, która nie miała jeszcze nazwy, by ochrzcić ją imieniem „Gazety Lubuskiej”. Pan Józef „naszego” irysa zarejestrował w światowym związku hodowców w USA. W marcu 2017 roku pokazał certyfikat oficjalnie potwierdzający, że „Lubuska” ma własnego irysa.
Kilka dni temu wróciłam na niewielką działkę, która znów mieni się tysiącem barw, by na własne oczy zobaczyć, jak wygląda „Gazeta Lubuska” w pełnym rozkwicie. Piękna jest! Fioletoworóżowa, momentami biała. - Wyjątkowo urodziwa. To dorodny, silny irys. Kwitnie ładniej niż rok temu - ocenia pan Józef.
Irysy rządzą
20 lat temu irysowy raj był zwykłym warzywniczkiem, jakich pełno na działkowych ogródkach. A pan Józek był działkowcem. Marchewkę uprawiał i truskawki. Do czasu, aż się zakochał...
Ale to miłość, która - jak sam mówi - zrodziła się z konieczności. Przeszedł na emeryturę. On, budowlaniec, myślał wtedy: zanudzę się. Kupił więc działkę. Zaczął od pomidorów i ogórków. Później chciał mieć kolekcję tulipanów. Raz zakwitły, ale jesienią jakiś karczownik „uporządkował” mu działkę. Następnie były narcyzy. Tyle że po pierwszej ostrej zimie wymarzły.
- Aż trafiłem na irysy. Myślałem wtedy: dzikie, niemal jak chwasty, nie będzie z nimi problemu, więc niech zostaną - wspomina. - Oszukałem sam siebie, bo to kwiat kapryśny. Jeszcze gorszy od poprzednich. I rozrósł się niesamowicie. Tak, że dla pomidorów nie wystarczyło miejsca...
Irysy urzekły pana Józefa. Zaczął o nich czytać, badać, poznawać innych ich miłośników - ze Stanów Zjednoczonych, Czech, Słowacji. Namówili go, żeby zapisał się do organizacji hodowców tych kwiatów. Jest w niej jedynym Lubuszaninem. Pewnego razu na konwencie we Wrocławiu (odbywa się raz w roku, w czasie kwitnienia irysów, za każdym razem gdzie indziej) koleżanka zapytała pana Józefa, dlaczego nie krzyżuje irysów. Odparł, że nie wie, jak to się robi. Pokazała. Okazało się łatwe. Wrócił więc do domu i skrzyżował.
- Patrzę: wyrósł nasiennik z czterema nasionami. Nie wiedziałem, co z tym zrobić, więc posadziłem, tak zwyczajnie, jak ogórki, w rządku. Myślałem, że wszystkie będą jednakowe, więc jak jeden zakwitł, resztę wyrzuciłem na kompost. A kolega mówi: coś ty zrobił?! Każdy byłby inny! A ja nie wiedziałem - śmieje się dziś.
Tamtego pierwszego irysa nazwał „Hej, Winobranie”.
Magik od irysów
Pan Józef nie jest zwykłym hodowcą. On irysy tworzy. Krzyżuje. Nazywa. Rejestruje w światowym rejestrze. Spod jego ręki wyszła na przykład „Zielona Góra” - irys w barwach miasta, który w ubiegłym roku wygrał międzynarodowy konkurs organizowany przez praski ogród botaniczny. Pan Józef jest pierwszym Polakiem, który wygrał ten konkurs! Jego dzieła to także fioletowy „Lubuszanin”, „Jagodowe Wzgórze”, „Czystej wody” czy „Kranbakon” - irys dla żony. W sumie 14 zupełnie nowych i zupełnie innych kwiatów.
Działka to jednak nie tylko irysy stworzone przez pana Józka. To w sumie ponad 300 odmian stworzonych przez hodowców z całego świata - ze Stanów Zjednoczonych, Czech, Francji. Irysów wielkich, dorodnych. Kolorowych. Cudownie pachnących. I bardzo chimerycznych, wymagających...
- Na działeczkę jeżdżę codziennie. Autobusem. Robię, ile daję radę, bo pracy przy tym jest sporo - pan Józef nie ukrywa, że coraz ciężej mu dbać o irysowy raj. - Bardzo chciałbym, żeby ktoś się tym zajął i żeby przetrwało to, co zapoczątkowałem. Mam już dwie chętne osoby. Czy zdecydują się oddać tej pasji? Czas pokaże.
Właśnie rozpoczyna rejestrację kolejnych czterech irysów, które stworzył. - Jeden prawdopodobnie nazwę imieniem Marii Skłodowskiej-Curie - mówi działkowiec.
Irysy pana Józefa zachwycają nie tylko sąsiadów. Do Droszkowa przyjeżdżają też mieszkańcy Nowej Soli, Świebodzina, Międzyrzecza, Legnicy, Poznania... - Ostatnio każdy, kto wchodzi na działkę, pyta, który irys to „Gazeta Lubuska” - przyznaje hodowca. W Polsce nie można kupić irysów stworzonych przez pana Józefa, ale na świecie - tak. Nie działa na skalę przemysłową, bo nigdy go to nie interesowało. - Żeby mieć te irysy, trzeba znać mnie - śmieje się. Znajomym i przyjaciołom rozdał około pięciu tysięcy kłączy.
Do nas kłącza „Gazety Lubuskiej” trafią w lipcu, już po kwitnieniu. A my dołożymy wszelkich starań, aby irysy pana Józefa, z „GL” na czele, zdobiły nie tylko naszą redakcję, ale i całą Zieloną Górę.