Ten ciągły kłopot z kulturą, czyli czarna flaga na teatrze
Jak za czasów socjalizmu - jakiegoś dyrektora teatralnego przynosi się w teczce, jakiegoś niespodziewanie się odwołuje. Tu niby konkurs, tam dopuszcza się protestujących aktorów do ministerialnego ucha, nie słuchając tego, co mówią, jeden festiwal się kasuje, drugiemu obcina się przyrzeczone fundusze. Czy taka pajęczyna to dobra aura dla kultury?
Cóż... Pajęczyny nigdy nie są dobre. Dużo się już tego nagromadziło. Niedawno czarna flaga wisiała na Starym Teatrze, a delikatny człowiek, który miał to „szczęście”, że znalazł się w orbicie spraw w stosownej chwili, nagle znalazł się „w grze” i będzie teraz znienawidzony „za winy niepopełnione” - że zacytuję pewien stary tytuł filmowy. Bo pewnie „nadany”, bo widocznie „mający zbyt odpowiednie umocowania”, jednym słowem podejrzany itd.
Pewnie czujni decydenci na to liczą, że skłócą, zamącą i pokażą, że i tak wszystko mogą. Jakoś trudno tu wiele powiedzieć. Bo z drugiej strony bardzo źle znoszę coś, co wygląda na teatralną inscenizację: stypa, kir na teatrze, „usta zaklejone”, to przecież jest czysty teatr. Teatr protestuje „teatrem”. Nie wiem. Sam to wszystko kiedyś przeszedłem. Pamiętam te artykuły nieprzyjazne. I wiem, że te atrybuty protestu dewaluują samą sprawę, czynią z niej kolejny performens. A performerów mamy dookoła nieskończoną ilość.
Lekko już jest skompromitowana ta sztuka performerów. Łatwo ją zdewaluować. Skrytykować. I protesty teatru też się w to wpisują. To nie jest dobre. Aktorzy w ogóle nie powinni zabierać głosu. Powinni wynająć prawników, rzecznika prawnego, zapłacić mu i on by codziennie nawet robił konferencję prasową, żeby przekazywać, jakie jest stanowisko aktorów w dniu dzisiejszym.
Gdybym miał podpowiadać, to może jeszcze dosadniej: powinien to być poważny prawnik, który co parę dni siądzie w holu teatru i dziennikarzom przedstawi: stanowisko zespołu, stanowisko dyrekcji, stanowisko dyrektora-elekta itd. I sami byśmy zobaczyli, jakby nagle wszystko stało się poważniejsze.
A tu? Przepraszam, to są wszystko moi koledzy, jestem duszą i sercem z nimi, sam taki byłem, choć nie bardzo siebie lubię z tamtego okresu. Aktorzy powinni sami dawać mniej swojego głosu, bo decydenci wiedzą, że w gestach teatralnych to łatwo ich zlekceważyć. Wystarczy, że wyjdą wieczorem i zagrają. A prawdziwe, swoje stanowisko, które mają, ktoś przedstawi, siedząc w krawacie i w białej koszuli. I w marynarce. Poważnie. Tak sobie myślę. I wtedy jest to wypowiedź oficjalna. Którą każda telewizja, jeśli jest poważna, chętnie zacytuje. Bo teraz idzie na samą sensację. Może czekają, czy Ania Dymna też włoży czarną sukienkę, czy nie? Bo to wszystko pachnie im sensacją.
A ma być poważny spór na poważne argumenty. Bo sprawa jest poważna. Wszak ci sami ludzie, którzy od początku uważali, że Klata na środowisko krakowskie jest mocno kontrowersyjny, że jego estetyka, czasem świadomie prowokowana przez niego i jego współpracowników, burzyła tradycję związaną z pojęciem ważnej sceny narodowej, teraz myślą inaczej? Pewnie Klacie o to trochę chodziło - o ferment. Dlatego, choć nie można powiedzieć, że był uwielbianym reżyserem, to miał też swoich zwolenników. I to, że sale Starego Teatru były pełne, świadczy w jakimś stopniu o tym, że mógł w ten sposób działać. Ale to jest dalekie od tego, żeby teraz męczennika z niego zrobić.
Zawsze jest tak, że te głosy odrzucenia za szybko się pojawiają. Trzeba dać szansę, niech chociaż „nowy” przedstawi swój program albo jego zarys. Z tego, co dotychczas wiadomo, to nie powiem - ale jestem zainteresowany tym powrotem do sztuk Szekspira, bardzo bym to chętnie zobaczył. A może Marek Mikos, który ma brata biznesmena, też ma w sobie podobne geny i objawi je, dowodząc taką placówką, jak teatr ? Ale, zostawmy braci, przecież nie zawsze bywa tak szczęśliwie, że brat reżyser staje się przepustką do zajmowania się kulturą. Tak więc, po prostu dajmy szanse człowiekowi, żeby działał.
Dopiero jak zostałem rektorem, to się nauczyłem, że liczy się nie rewolucja, a ewolucja. Tymczasem powtarza się pewien mechanizm, że zaczyna się mówić o średnich ludziach, których się sprowadza, bo widać, że mogą być usłużni… utrącając jakąkolwiek próbę słuchania propozycji. To można by powiedzieć za pół roku, bo wtedy miałbym zabezpieczenie, że nie jestem gołosłowny. A tak? Bo jak do różnych władz docierają te różne obrazy, że tu kir wiszący, a tam usta zaklejone, to wtedy „oni” uważają, że aktorzy są niepoważni i nie trzeba ich brać pod uwagę.
Niech pamiętają koledzy, że najszlachetniejsze nasze akcje, oparte na uczuciach, wrażliwości i temperamencie - są postrzegane przez świat polityków jako wygłupy błaznów. Tak właśnie jest.
Im bardziej gorąco, im bardziej teatralnie, tym bardziej podejrzanie dla władzy. I wtedy chcą się „wykazać”. Zawsze o tym warto wiedzieć. Tak, jak ja pamiętam, choć było to w okresie słusznie minionym tę odzywkę lokalnego polityka: Panie Stuhr, tu nie „Seksmisja”!