Te, co latają i ćwierkają wokół nas [rozmowa]
"Ptasi móżdżek" potrafi wylecieć z podlaskiej wsi, bez GPS dolecieć za Saharę i wrócić bez pytania o drogę - mówi dr Andrzej Kruszewicz, ornitolog, podróżnik, dyrektor warszawskiego zoo.
- Najpierw został pan weterynarzem, a potem ornitologiem, czy odwrotnie?
- Urodziłem miłośnikiem ptaków.
- Ciekawy gatunek!
- To prawda, jest to specyficzny gatunek człowieka.
- Czy to znaczy, że mały Andrzejek szukał ptasich gniazd, może wybierał jajka albo pisklaki?
- Moja miłość do ptaków zaczęła się od kanarka, którego mieliśmy w domu. Gdy byłem marudny, rodzice przy kojcu stawiali klatkę z kanarkiem i byłem zahipnotyzowany.
Potem miałem rybki, chodziłem po pokarm dla nich, ale przy okazji zauważałem przyrodę, obserwowałem różne ptaki.
Oczywiście, przynosiłem do domu młode kawki, jerzyki. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że to jest kidnaping i nie powinno się tego robić. No, ale tak było, taka była pasja.
Zawłaszczanie piskląt zawsze było krótkie, bo mama protestowała i tłumaczyła, że to nie jest dobre.
- Z zafascynowania ptakami nie skręcił pan w stronę zwierząt? Świat ptaków okazał się bardziej ciekawy?
- Ptaki to też zwierzęta. W pewnym momencie wiedziałem już, że chcę być lekarzem weterynarii. Hodowałem kanarki, one mi chorowały, umierały, były kłopoty, więc chciałem dowiedzieć się czegoś więcej.
Poszedłem do technikum weterynaryjnego w Łomży. Różne przygody tam miałem. Łącznie z absencją. Chciano mnie wyrzucić, bo w pierwszym semestrze w drugiej klasie opuściłem 262 godziny! Upolowałem sześć dwój na półrocze.
Ale mądry dyrektor i mądra nauczycielka dali mi szansę.
Szkoła była połączona korytarzem z internatem, dyrektor spytał, dlaczego nie chodziłem na lekcje?! Mówię, że czytałem książki. Przyrodnicze, z biblioteki. Dyrektor poszedł i sprawdził. Rzeczywiście, dwa razy w tygodniu wymieniałem książki.
Powiedziano mi, że w drugim semestrze nie mogę opuścić ani jednej godziny, więc chodziłem ciurkiem. Ale na koniec wpadłem ze ściągą na chemii. Chemiczka nie wyrzuciła mnie z sali tylko kazała siedzieć i przeglądała ściągę. Powiedziała: Za tę ściągę masz czwórkę, pisz dalej. Otóż na ściądze streściłem piktogramami tablicę Mendelejewa. Stwierdziła, że musiałem zrozumieć, o co w tej tablicy chodzi, skoro ją streściłem.
Kolejny mądry człowiek w moim życiu. Dobra szkoła i dużo mądrych ludzi na mojej drodze życiowej.
Wiedziałem, że chce leczyć ptaki, że chcę mieć szpital dla dzikich ptaków. W czasie studiów powolutku do tego zmierzałem, jeździłem na staże, uczyłem się języków obcych, zwłaszcza niemieckiego, ale zostałem porwany do nauki. Zanim skończyłem studia byłem zatrudniony w Instytucie Ekologii PAN. Tam zrobiłem doktorat.
Jednak ciągle miałem tę ideę, by zbudować szpital dla ptaków.
- Ptasi azyl.
- Tak. Ówczesny dyrektor warszawskiego ZOO Jan Maciej Rembiszewski zaproponował, że może by u niego? No i związałem się z ogrodem zoologicznym. Później zdecydowałem się wystartować w konkursie na stanowisko dyrektora, bo bałem się, że przyjdzie ktoś, komu idea azylu dla ptaków nie będzie bliska. Nie będzie chciał tego mieć, a dla mnie było to bardzo ważne.
Ludzie dopiero teraz widzą, że była to nowatorska idea dla ogrodów zoologicznych w Europie. W USA rehabilitacja zwierząt rodzimych jest rozwijana na bardzo dobrym poziomie.
- Miał pan jakiegoś mistrza, guru wśród ornitologów?
- Oczywiście! Najpierw był to Andrzej Rumiński, który miał już uprawnienia obrączkarskie (do obrączkowania ptaków - dop. red.). Jeszcze w Łomży chodziliśmy na wyprawy i on bardzo dużo wiedział, więc był pierwszym nauczycielem.
W Warszawie niezwykłym ważnym dla mnie guru był dr Marek Keller. Wszyscy na niego mówili po prostu Doktor. To był i przyjaciel, i prawdziwy mistrz. Dużo czasu spędzaliśmy w terenie, to było niesamowite.
Później, gdy już rozwijałem sprawę chorób ptaków, mistrzem był dr Norbert Kummerfeld z Hanoweru. On uczył pewnych rzeczy, ale też dał mi dużo samodzielności.
Kolejną osobą jest Gerry Dorrestein z Utrechtu. Kontakty z nim utrzymuję do dziś. On mi pokazał świat. Przyjeżdżałem z komunistycznej jeszcze Polski. On potrafił mnie odszukać, zadzwonić, że są jakieś konferencje, żebym przyjechał. Gerry mi pokazał, że świat jest szeroki, że trzeba z niego czerpać. To też był wspaniały nauczyciel. Ogólnie biorąc, miałem w życiu szczęście do mądrych ludzi, od których się odbijałem.
- Porównuje pan czasami ptasi świat do ludzkiego? Ptaki potrafią prowadzić politykę? Budować koalicję, by coś razem zrobić? Czy to domena ssaków?
- To jest oczywiście związane z inteligencją, ale są dowody, że koalicje tworzą. Mamy takie obserwacje w świecie kawek, w świecie kruków. Są podejmowane koalicje dla konkretnego celu. Ale też bywają koalicje międzygatunkowe. Kiedy np. w lesie pojawi się kuna, to nie ma znaczenia gatunek, wszyscy tę kunę nękają, prześladują. Kiedy pojawi się sowa jest dokładnie tak samo. Czyli porzucamy wszelkie waśnie, mamy wspólnego wroga i to nas integruje.
- Są sytuacje, że obserwuje pan zachowanie człowieka czy grupy ludzi i przychodzi panu na myśl zachowanie ptasie?
- Oczywiście! Bardzo często, żeby zapamiętać osobę, porównuję ją sobie z jakimś ptakiem. Często ludzkie charaktery są tak wyraziste, że bardzo łatwo jest je połączyć z jakimś ptakiem. Nie zawsze się chwalę, jak to wypadło. Pani też nie powiem, z kim mi się pani skojarzyła.
- A znane osoby ze świata choćby polityki?
- Nic nie powiem!
- Obserwowanie którego ptaka sprawiło panu największą frajdę, bo bardzo trudno go spotkać?
- Dużą satysfakcję dało mi obserwowanie w Tybecie olśniaka chińskiego. To bardzo rzadki ptak, samodzielnie go namierzyliśmy. Niesamowita obserwacja! Pamiętam też uszaki białe, także w Tybecie. Wyszły nagle, jak duchy, pojawiły się i zniknęły.
Wyprawę do Tybetu robiliśmy z kolegami z Niemiec, obfitowała właśnie w uszaki i olśniaki. To było niezwykłe!
Później były uszaki siwe w Chinach. Skradał się do nich wilk, one go widziały i cały czas tak manewrowały, żeby go oszukać.
- Wiem, że pan dużo podróżuje. Zawsze podróże związane są z ornitologią, czy potrafi pan się oderwać i odpoczywać bez ptaków?
- Prywatne podróże staram się jednak wiązać z jakimiś wyprawami przyrodniczymi. Do parku narodowego Jima Corbetta w Indiach pojechałem, żeby zobaczyć tygrysy.
Ostatnio byłem na bardzo intensywnej wyprawie w Tajlandii: 4 parki narodowe w 3 tygodnie, ponad 300 gatunków zaobserwowanych ptaków, dużo różnych innych zwierząt. Takie wyprawy mnie interesują. Nawet, jeśli nie stać mnie, żeby to robić co roku, to chciałbym tak intensywnie poznawać przyrodę danego kraju.
- Potocznie mówi się, że najmądrzejszym ptakiem jest sowa, ale czy to na pewno prawda?
- Sowa ma trochę nierówno "pod sufitem" (śmiech). Wystarczy zobaczyć jej czaszkę. Są duże oczy, duże uszy i właściwie nic więcej nie ma w tej głowie.
- Który ptak jest najinteligentniejszy?
- Sowa jest symbolem inteligencji i mądrości dlatego, że trochę jest z twarzy podobna do nas, ma oczy skierowane do przodu. I to podobieństwo spowodowało, że stała się symbolem mądrości. Ale tam mądrości nie ma. Sowa nawet defekacji nie kontroluje.
Ptaki naprawdę inteligentne z naszej fauny to krukowate - intelektualna elita ptasiego świata. Kawki, gawrony, wrony, kruki, sójki, orzechówki. Ale jeśli spojrzeć na ptaki ogólnie, na świecie, to z pewnością bardzo inteligentne są papugi. Większe gatunki dorównują inteligencją mniej więcej 2-latkowi.
Ale ptaki zaskakują, jeśli się z nimi obcuje bliżej. Miałem okazję wyhodować od jajka i żurawia, i pelikana, i sowy, zresztą wiele różnych ptaków, wtedy mogą zafascynować.
Pelikany były dla mnie kiedyś wielkimi przygłupiastymi ptaszyskami, które jedzą ryby. Ale gdy wychowałem pelikana od jajka to powiem pani, nabrałem szacunku do pelikanów. Są to niezwykle inteligentne ptaki, bystre, każdy ma swój charakterek, pomijając że ma charakter. Są skłonne do dowcipów, do żartów, robią niektóre rzeczy celowo, z rozmysłem.
Na przykład Pelek, którego wychowywałem, chodził wszędzie, robił różne dowcipy w rodzaju zabranie czegoś z biurka. Wiadomo było, że to on, bo zawsze zostawiał po sobie kleksy kału, więc łatwo było go wytropić (śmiech).
Gdy była nowa osoba, np. praktykantka, on ją potrafił straszyć. Robił to z rozmysłem, otwierał szeroko dziób i wielką miał uciechę z tego, że się go bała. Robił dowcipy ludziom.
Tak, z tym ptakiem można się było zaprzyjaźnić. Zresztą, po dziś dzień, gdy chodzę po Zoo i przy grupie pelikanów zawołam "Pelek", to biegnie po wodzie, przychodzi, daje się dotykać. Niesamowite! Nota bene, na początku nie chciał być w grupie! Miał do mnie pretensje, że go z jakimiś ptaszyskami zamknąłem na wybiegu. Dłuuugi był proces adaptacji do pelikanów.
- Ptakami też rządzą emocje czy emocje dane są tylko ludziom?
- Ptaki to emocje w czystej postaci, często nieskażone inteligencją. Świat ptaków to świat doraźny, świat radości, szczęścia, sterowany emocjami.
- Wyłącznie?
- U drobnych ptaków z całą pewnością tak.
- Są ptaki, które są seksoholikami?
- Oczywiście, że tak. Jądra samca wodniczki w maju ważą 20 proc. masy ciała! (śmiech). To mały ptaszek śpiewający, który żyje w poligamii. Wróbelek kopuluje co 3 minuty. Mały dużo może.
- Powiedzenie "ptasi móżdżek" jest uzasadnione? Posługujemy się nim w sensie pejoratywnym.
- Jeżeli "ptasi móżdżek" określa ptaka, który potrafi wylecieć z podlaskiej wsi, dolecieć na południe od Sahary, wrócić bez GPS i pytania o drogę, to jest ptasi móżdżek.
Ptasi móżdżek potrafi też rozpoznawać indywidualnie osobniki w dużym stadzie, zna te osobniki, zna swoją hierarchię, swoją pozycję.
Ptasi móżdżek to ptak, który bezbłędnie trafi do swojego gniazda z długiej podróży, ale też, jak to jest u mew, w tłumie dziesiątków tysięcy piskląt znajdzie swoje. Więc "ptasi móżdżek" wiele może.
- Dlaczego kukułka podrzuca jajka do gniazd innych ptaków?
- Jest to pasożytnictwo gniazdowe. To zjawisko w świecie ptaków obserwowane jest na wszystkich kontynentach. To strategia polegająca na tym, że nie trwoni się czasu na budowanie własnego gniazda, nie wychowuje się swoich piskląt, tylko jajka podrzuca określonemu gatunkowi ptaka, który wychowuje te pisklęta.
Ptaki, które są pasożytami gniazdowymi składają jajko do gniazda konkretnego gatunku. Pisklę, które się wykluwa jest bardzo podobne do tego gatunku. Wzór dzioba mają tak podobny, że rodzice nie rozpoznają, że to podrzutek. Tak dzieje się np. u wdówek. To afrykańskie ptaki, z długimi ogonami, żyją w poligamii, samiczki jaja podrzucają astryldom. Młode wdówki wychowują się z astryldami.
To jest łagodniejsza forma pasożytnictwa.
Natomiast kukułka uprawia paskudny rodzaj pasożytnictwa gniazdowego. Samiczka odbiera jajko z gniazda gospodarza, połyka je i podkłada swoje. Kukułka wykluwa się bardzo szybko. Jeśli wykluje się pierwsza, to wyrzuca pozostałe jajka i zostaje w gnieździe sama. Gdy wykluje się kiedy są już pisklęta, to pisklęta wyrzuci. Na dodatek ma tak specyficzny głos i tak specyficznie ubarwiony dziób, że wszystkie ptaki w okolicy zaczynają ją karmić. Śmieszna sytuacja, bo co roku dorośli ludzie przynoszą nam młode kukułki i mówią, że nie było rodziców w okolicy.
To podkładanie jaj to bardzo dobra strategia, bo kukułka może znieść i 20 jaj w sezonie. Gdyby miała sama budować gniazdo i wysiadywać, to może by miała 4-5 piskląt, a tak może mieć 20 lub więcej i jest szansa, że coś z tego będzie.
Każda kukułka ma jaja ubarwione w specyficzny dla siebie sposób. Ta, która przyszła na świat u kopciuszków, będzie składała jajka jak kopciuszek, ta która była u trzciniaka będzie składał jak trzciniak.
Bardzo częste u kaczek jest podkładanie jajek sąsiadkom. To rozprzestrzenianie swego genotypu. Jeśli się uda, mam 10 jaj we własnym gnieździe, a drugie 10 mam u sąsiadek. Genotyp idzie szerzej w świat.
Wkurzyły pana kiedyś ptaki? Już nie mówię, że na pana narobiły?
- Prosto w oko kiedyś mi gawron narobił. Dziobały mnie, drapały, szczypały, wbijały we mnie szpony - jeszcze mam ślady - robiły mi na plecy, jastrząb zabrał mi czapkę, krogulec mi czapkę zrzucił. Wrzeszczały na mnie, na różne sposoby mnie prześladowały. I nic. Jak dzieci je traktuję. Dzieci też potrafią narozrabiać, trzeba je traktować pobłażliwie, z wielką wyrozumiałością.
- Jest pan autorem kilkudziesięciu książek, prowadzi audycje radiowe, popularyzuje wiedzę o ptakach...
- Mam nawet własną audycję "Latające radio doktora Kruszewicza" w RDC.
- ...Co z tego popularyzowania zostaje w nas? Zmienia się nasze nastawienie do przyrody?
- Zdecydowanie tak. Moja idea jest taka, żeby przekazać wiedzę o zwierzętach, by ludzie się nimi zadziwili, nabrali do nich większego szacunku, bo kochać potrafimy coś czy kogoś, kogo poznamy. A żeby poznać trzeba czegoś się dowiedzieć, czymś się zainteresować, zaciekawić. To moja ukryta idea - zaciekawić, pokazać wspaniałości tych stworzeń i tym sposobem zachęcić do ich ochrony. Myślę, że to się udaje. Widzę dużą zmianę na dobre, duży postęp w naszych relacjach ze zwierzętami.
- Słyszałam, że pan jest myśliwym i robi okropne rzeczy, bo strzela do zwierząt z łuku.
- Myśliwym jestem, ale strzelanie z łuku to hejt i głupoty, proszę w to nie wierzyć.
Wzięło się to stąd, że zwalniałem z pracy przewodnicząca związku zawodowego i ona oczerniała mnie na różne sposoby. Odbija mi się to czkawką do dziś. Pani przewodnicząca związku była przesłuchiwana, bo było dochodzenie prokuratorskie. Wycofała się z tych oskarżeń, wszystkiego się wyparła, powiedziała, że to było dawno temu i to był inny dyrektor.
No, ale mleko się wylało. Natomiast nigdy żadnego zwierzęcia z łuku nie zabiłem.
- Ale jest pan myśliwym. Poluje pan?
- Jestem członkiem Polskiego Związku Łowieckiego i nawet z tego się cieszę. Wykładam myśliwym biologię zwierząt, pokazuję, jak są cudowne i staram się w ten sposób też spełniać moją misję, skoro już jestem członkiem tej organizacji.
Członkiem PZŁ musiałem zostać, żeby mieć broń. W Zoo powinna być broń ze względów bezpieczeństwa. Odziedziczyłem ją zresztą po poprzednikach. Nie wymyślono innego sposobu, bym mógł ją legalnie posiadać, jak zostanie myśliwym.
Natomiast nie poluję, nie mam na to ani ochoty, ani czasu.
- Nigdy nie strzelał pan do zwierząt?
- Nie. Nie było takiej potrzeby.
- A jak pan widział strzelanie do bażantów wypuszczanych z klatki?
- Odpuśćmy. To nie jest łowiectwo. Naprawdę, PZŁ i myśliwi powinni w tej chwili polować przede wszystkim na czarne owce, żeby poprawić swój wizerunek.