„Tatuś ci dobrze radzi, tatuś cię przez życie poprowadzi!”
Najczęściej oni pierwsi zarażają dzieci sportem i przyprowadzają na pierwszy trening. Potem dmuchają i chuchają na ich kariery. Bywa, że dochodzi do rozstań. Czasem gwałtownych.
Bywa i tak, że ojcowie doglądają karier swoich sławnych synów i córek. Czasem jednak zbyt dosłownie i pojawiają się problemy.
Ojciec był żużlowcem, został nim też syn
W środowisku żużlowym rola ojca, czasem byłego zawodnika, czasem działacza czy pasjonata speedwaya jest nieoceniona. Trudno się dziwić, skoro od dziecka jest się blisko parku maszyn i problemów tego sportu. Tak było choćby w przypadku Pawła oraz Piotra Protasiewiczów. Paweł był zawodnikiem Falubazu i kwestią czasu było, kiedy jego syn zapisze się do szkółki i zda licencję. Ojciec był jego mentorem i pomagał mu jak tylko potrafił, szczególnie w pierwszych latach kariery. Potem Piotr szedł przez sportowe życie już bardziej swoją drogą, mając oczywiście w swoim ojcu pierwszego kibica.
Najświeższy przykład to Sławomir i Patryk Dudkowie. Sławomir był solidnym zawodnikiem, który z Morawskim zdobył tytuł mistrzowski. Patryk (rocznik 1992) już jako kilkuletni brzdąc zadziwiał kibiców, jeżdżąc w przerwie zawodów na miniaturowym motocyklu. Było pewne, że w przyszłości zostanie żużlowcem.
Dzisiaj tworzą team, w którym Sławomir jest menadżerem i mentorem. Trudno się dziwić, bo przecież on nauczył Patryka jeździć. - Nie mogło być inaczej, bowiem Patryk od dziecka nasiąkał speedwayem - mówi przyjaciel rodziny Marek Torchała. - Pamiętam jak jeździliśmy razem na zawody. Sławek szykował się w parkingu, a Patryk jeździł motorynką po torze. Sławek i Honorata natomiast nigdy specjalnie nie naciskali syna, żeby został żużlowcem. Nie było tam: musisz! On sam nasiąkał tym i wybrał.
Dziś odnosi sukcesy większe jakie miał w przeszłości Sławek, ale też wie, że wszystko, co teraz aż tak fajnie rozwija, ma od niego i to ojciec nauczył go jeździć. Zresztą Sławek zainwestował w karierę syna, stworzył mu warunki i możliwości do tego, by być świetnym zawodnikiem. Tworzą mocny team i nie wydaje się, żeby w przyszłości coś u nich mogło zazgrzytać.
Tata chciał, by strzelali, ale oni wolili jeździć
Za to Paweł Zmarzlik senior nie był zawodnikiem. Co więcej, jego pasją było przede wszystkim myślistwo i strzelectwo sportowe, dopiero w dalszej kolejności motoryzacja. Mało tego, Paweł Zmarzlik miał plan: zarazić swą pasją swojego starszego syna Pawła, po to by ten poszedł w jego ślady. Nic z tego! Tak Paweł junior, jak i Bartosz zamarzyli sobie, że zostaną żużlowcami. Początkowa mama Dorota za nic w świecie nie chciała się na to zgodzić, ale w końcu po namowach synów pozwoliła im.
W ten sposób zmieniło się życie i Zmarzlika seniora, który musiał porzucił swoje hobby na rzecz „czarnego sportu”. W trójkę godzinami zaczęli spędzać czas w warsztacie nad motocyklami. Paweł senior wybudował też dla swoich synów tor koło ich domu. Dzisiaj „papa” Zmarzlik, wraz z żoną i starszym synem tworzą wzajemnie uzupełniającą się ekipę. Pani Dorota zajmuje się logistyką i finansami. On jest odpowiedzialny za cały warsztat. Zamawia oraz składa motory i silniki. Czasem bywa, że zżera go stres.
– Na przykład w Grand Prix Australii 2016, po którym Bartek zdobył brązowy medal, bardziej przeżywałem od niego. Nie byłem w stanie kawy wypić przed zawodami – mówił Paweł Zmarzlik. Do tego prowadzi samochód na zawody i jak sam przyznaje, uwielbia siedzieć za kółkiem.
Burzliwe rozstania, czasem tak bywa
Zwłaszcza, kiedy syn czy córka robią wielką karierę i uwagi ojca już nie wystarczają. Tak było w przypadku naszej najsłynniejszej tenisistki Agnieszki Radwańskiej. Jej ojciec Robert prowadził ją od początku kariery. To on zainteresował ją tenisem oraz zaprowadził na pierwszy trening. Potem był z nią przy pierwszych, wielkich sukcesach. Z czasem zaczęło dochodzić do zgrzytów, aż doszło do rozstania w 2011 roku.
- Agnieszka uwierzyła całej masie klakierów, łącznie z tymi z Polskiego Związku Tenisowego, jaka to jest świetna, wspaniała, cudowna, a tatuś jest be - mówił w wywiadzie dla ,,Polski The Times” Robert Radwański. - Bzdury, najczęściej wygadywane przez tych ,,zaniepokojonych” i ,,życzliwych”, zrobiły swoje i nagle Isia uznała, że zjadła już wszystkie rozumy. Przy okazji przestała umieć słuchać.
Radwański w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że był wymagający. - Tatuś nie mógł być ,,cacy”, skoro wymagał, narzucał reżim pracy, wytykał błędy. Owszem, czasami w sposób nawet obcesowy, ale jeśli porażki stały się standardem, to już nie mogłem, może też nie potrafiłem inaczej. W pewnym momencie złapałem się na tym, że biję głową w mur. Ale nigdy nie byłem i nie będę klakierem! Jednakże zaznaczam raz jeszcze - wszystkie nasze nieporozumienia były i są na linii trener - zawodniczka, a nie ojciec - córka!
Marzą o karierze synów, bo sami jej nie zrobili
Wielu piłkarzy swoją karierę zawdzięcza ojcu i niekoniecznie tato musiał być zawodnikiem. Po prostu, od pierwszego treningu ojcowie wożą dzieci na zajęcia. Bywa, że obserwują, jak trenują pociechy, są bardzo aktywni, chętnie pomagają w klubach czy szkółkach. Bywa, że z czasem stają się utrapieniem szkoleniowców.
- Najgorsze, że nie dochodzi do nich, że dzieciak nie ma talentu na miarę Lewandowskiego - opowiadał jeden z lubuskich trenerów młodzieży. - Bywa, że swoje niespełnione marzenia chcą przelać na siłę na syna. Domagają się wówczas, żeby jego latorośl wystawiać w pierwszym składzie, męczą chłopaka dodatkowymi zajęciami. Nie reagują na nasze uwagi. To oczywiście margines. Większość znanych później piłkarzy opowiada o wielkiej roli ojców. O tym, jak doradzili im wybrać dobry klub czy też podpisać profesjonalny kontrakt - mówił nam szkoleniowiec.
Bramka dla Niego, bo wiele Mu zawdzięcza
Dla wielu słynnych piłkarzy ojciec był wzorem i tym, który zaszczepił w nich bakcyla. Tak było w przypadku najsłynniejszego naszego piłkarza Roberta Lewandowskiego. Jego ojciec Krzysztof trenował judo, był nauczycielem wychowania fizycznego i często zabierał syna na zajęcia do starszych klas.
Był też pierwszym, czasem dosyć surowym recenzentem występów Roberta w młodszych grupach wiekowych. Zmarł w 2006 r. kiedy Robert miał 16 lat. Pierwszą bramkę strzeloną w 2010 roku w meczu z San Marino nasz napastnik zadedykował właśnie jemu.
- Zawsze we mnie wierzył. Szkoda, że nie doczekał moich sukcesów, na pewno byłby dumny - wspominał słynny piłkarz w książce „Nienasycony”.
Z ojcem usiedli na ławie oskarżonych
Bywa, że ojcowie zaszczepiają w synach sportowego bakcyla, stają się ich menadżerami, kiedy ci są już sławni. Potem prowadzą ich interesy, co czasem kończy się nie najlepiej. Tak było w przypadku sławnego Leo Messiego.
Argentyńczyk i jego ojciec Jorge zostali skazani na 21 miesięcy więzienia za oszustwa podatkowe w latach 2007, 2008 i 2009 na ponad cztery miliony euro. Podczas procesu ojciec wziął winę na siebie, co nie uchroniło przed karą syna. Obaj panowie nie pójdą jednak do więzienia, gdyż w Hiszpanii wyroki poniżej dwóch lat są zawieszane. Leo Messi rocznie zarabia 60 milionów Euro.
Czasami warto wysłuchać rad tatusia
Czasem bywa i tak, że ojcowie piłkarzy stają się bardziej znani niż sami zawodnicy. Tak zdarzyło się w starciu jeleniogórskiej A-klasy między LZS_Victoria_Czadrów a ŁKS Łomnica, z którego wideo biło rekordy popularności w internecie.
W tym filmie najpierw zawodnik LZS-u wykonuje rzut wolny, a następnie jego klubowy kolega pokonuje bramkarza. W tym przypadku nie chodzi o bramkę, a wskazówki, jakie udzielił synowi ojciec. - Marek, jak będziesz miał okazję, to strzelaj od razu! - krzyczał. Syn posłuchał ojca, a ten wpadł w euforię: - Tatuś ci dobrze radzi, tatuś cię przez życie poprowadzi! (...) Zawsze słuchaj tatusia. Ale brama, chłopie!”.