Tata na urlopie rodzicielskim. Czy ten model może zadziałać?
Pan Artur Wierzbicki ze Szczecinka uznał, że urlop „tacierzyński” będzie dobrą okazją, aby sprawdzić się w nowej roli i oczywiście pomóc zapracowanej żonie. Jak sobie poradził?
Czy widok mężczyzny pchającego wózek z niemowlęciem nadal budzi zdziwienie?
Już nie tak wielkie jak przed laty. Kiedy mój ojciec pod koniec lat siedemdziesiątych przemierzał Szczecinek ze swoim potomstwem, ludzie odwracali za nim zdziwione spojrzenia. Dziś spacerując ze swoim synem, regularnie napotykam na innych mężczyzn opiekujących się dziećmi.
Nadal nie jest to jednak standard.
Rzeczywiście, nie jest. Świadczą o tym jednak nie moje doświadczenia, ale mojej żony. Kiedy po ośmiu miesiącach Patrycja wróciła do pracy, często pytano ją „Co z dzieckiem?”, a gdy odpowiadała, że zajmuje się nim mąż, po prostu niedowierzano. Towarzystwo było też ciekawe, jak sobie radzę oraz czy korzystamy z dodatkowej pomocy. Poza tym spotkało ją trochę przykrych uwag na temat szybszego powrotu do obowiązków zawodowych. „Dobre ciocie” i koleżanki sugerowały, że wyrządza dziecku krzywdę zostawiając je pod opieką ojca… absurd zupełny!
Jak zareagowali pana współpracownicy? Oni byli chyba trochę zaskoczeni?
Dosyć wcześnie zgłosiłem przełożonym, że planujemy z żoną podzielić się urlopem po narodzinach dziecka. Właściwie to jeszcze nie było go na świecie, kiedy wszystko zostało ustalone. Szefostwo zgodziło się bez większych problemów, chociaż jak mam być zupełnie szczery, to do ostatniej chwili patrzyli na mnie z lekkim przekąsem… Może po cichu liczyli, że żartowałem? Ale żadnych oporów z ich strony nie było. Wspierali mnie, nie mogę powiedzieć złego słowa.
Jak wyglądał pierwszy dzień z maluchem? Stres dla świeżo upieczonego taty?
Muszę powiedzieć, że denerwowałem się bardziej niż przed pierwszym dniem w nowej pracy! Przez osiem miesięcy uczestniczyłem wprawdzie we wszystkich obowiązkach, ale nie da się ukryć, że główny ciężar opieki nad Stasiem spoczywał jednak na żonie. Przez pierwsze dwa tygodnie nie rozstawałem się z komórką, tak aby w razie wątpliwości szybko dopytać o szczegóły mamę lub babcię. Pełne dziewięć godzin z dzieckiem to zupełnie inna historia niż nasze popołudniowe zabawy. Początki były dosyć ciężkie, w końcu „złapaliśmy” jednak wspólną rutynę. Staś zaakceptował moje zastępstwo, a ja lepiej zrozumiałem, czego ode mnie oczekuje.
Co okazało się najtrudniejsze?
Wśród całego wachlarza rzeczy nowych, nieznanych i kłopotliwych, najgorsze okazało się usypianie. Dotąd byłem tym rodzicem, który wprowadza rozrywkę, rozśmiesza, zabiera na spacery. Wydaje mi się, że kiedy Stasiu odkrył, że to nie mama go usypia, podjął pierwszą w życiu walkę o władzę. Buntował się tak głośno, że przez kilka pierwszych dni w ogóle nie kładłem go na drzemkę. Całe dnie był potem marudny i zmęczony, co oczywiście odbijało się i na mnie. W końcu zaprowadziłem porządek, ale nie było to łatwe.
Jak poradziliście sobie z karmieniem? To dla mężczyzny również niełatwa sprawa.
Zacząłem opiekować się Stasiem kiedy miał 8 miesięcy. Ustaliliśmy już wówczas, że nie skorzystamy z preparatów butelkowanych, więc żona karmiła małego piersią przed wyjściem do pracy i chwilę przed pójściem spać. W ten sposób zachowany został pewien „rytuał bliskości”, a funkcje odżywcze przejęły: tarte owoce, kaszki i zupki. Ze stałymi posiłkami byłem już w stanie sobie poradzić.
Kto wpadł na pomysł, aby podzielić się urlopem?
Chociaż żona nie mówiła tego głośno, wiedziałem, że jest osobą aktywną i będzie jej bardzo brakowało codziennej porcji zawodowych wyzwań. Kocha małego, ale ja dobrze rozumiem, że ciężko porzucić z dnia na dzień szczęśliwe życie, aby oddać się w pełni tylko sprawom rodzinnym. Dlatego zaproponowałem, że po kilku miesiącach, kiedy dziecko nieco podrośnie chętnie się nim zajmę. Wiedziałem, że jest to możliwe, bo wśród znajomych był już taki przypadek. Kolega rok wcześniej przejął swoją córeczkę na trzy miesiące. Poradził sobie, a nawet chwalił, że ten okres bardzo zbliżył go dziecka i pomógł lepiej zrozumieć codzienne doświadczenia żony. Poczułem się zainspirowany i poszedłem w jego ślady.
Jak wyglądał taki przeciętny dzień taty z maluchem?
W gruncie rzeczy nie robiliśmy nic nadzwyczajnego. O świcie żona karmiła Stasia i ubierała w czyste śpioszki. Ja wówczas z trudem otwierałem zaspane oczy, bo w przeciwieństwie do swojego syna nie jestem rannym ptaszkiem. Później przychodził czas spokojnej zabawy, czyli oglądania książeczek. Około dziewiątej zwykle jedliśmy poranny posiłek i jeśli tylko mieliśmy trochę szczęścia - zaliczaliśmy małą drzemkę. Około południa nadchodziła pora na kaszkę, a po niej dwie, trzy godziny spaceru. Żona wracała do domu o 16 i przejmowała opiekę nad małym.
Monotonia?
Dramatyczna! Szybko zrozumiałem, że aby nie oszaleć z nudów trzeba stymulować mózg i urozmaicać sobie każde wyjście z domu. Oglądać sklepowe wystawy, rozmawiać z ludźmi, jeśli da się radę coś przeczytać. Z jednej strony lubiłem spacery jako jedyne chwile, podczas których odpoczywałem od dziecka, z drugiej bardzo mi się dłużyły. W ramach walki z monotonią nigdy nie chodziłem tą samą trasą dwa dni z rzędu. Poznałem wówczas Szczecinek z każdej możliwej strony, byłem chyba na każdej, najmniejszej uliczce. No i zrzuciłem kilka „ciążowych” kilogramów, co nie uszło uwadze kolegów z pracy.
Nabrał pan uznania dla żony?
Mało powiedziane. Zarówno podczas urlopu macierzyńskiego, jak i w obecnej sytuacji, czyli dzielenia czasu pomiędzy pracę a dziecko, Patrycja jest w stanie załatwić mnóstwo drobnych spraw i zadbać o nasze mieszkanie. Z wózkiem i maluchem robi zakupy, gotuje, sprząta... W dodatku jest taka punktualna i zawsze zadbana. Ja wciągałem na siebie pierwsze lepsze dżinsy, wygodny t-shirt i zajmowałem się dzieckiem. Wyłącznie nim. Jeśli trzeba było coś ugotować, robiłem to dopiero, gdy mama lub żona przejęły Stasia. Czasem aż mi głupio, że po powrocie z pracy wszystko mam gotowe i podstawione pod nos. Niestety ja się tym samym nigdy nie zrewanżowałem. Mam pełną świadomość, że żona wywiązuje się ze swoich obowiązków o całe niebo lepiej.
Mówi się, że to dzięki temu, że kobiety mają podzielną uwagę... Bez wątpienia tak jest! Dlatego jako mężczyzna z doświadczeniem urlopu „tacierzyń-skiego” zwracam się do przyszłych ojców - panowie, nie docenicie wystarczająco swoich żon, jeśli sami nie zaangażujecie się w opiekę nad dzieckiem, chociaż przez kilka tygodni. To niezwykłe doświadczenie - trudne, ale i piękne. Polecam na pewno. Nie tylko podziękujecie tysiąckroć swojej żonie, ale też nawiążecie z maleńką istotą głęboką więź, o której w późniejszych - nastoletnich latach, będziecie mogli już tylko pomarzyć.