O występie w radiowej audycji BBC, imigrantach oraz Donaldzie Trumpie – rozmowa ze świętokrzyskim posłem Prawa i Sprawiedliwości Dominikiem Tarczyńskim.
Wystąpił Pan w debacie radiowej BBC World Questions, która dotrze do kilkudziesięciu milionów ludzi na całym świecie. Jakie to uczucie?
To na pewno duże wyzwanie i poczucie odpowiedzialności za wizerunek kraju, dla którego pracuję jako poseł. Co ciekawe, nie odczuwałem żadnego stresu, a wręcz przeciwnie – motywującą mnie ekscytację. Wyzwaniem był fakt, że całość debaty, w której brała udział także publiczność, odbyła się w języku angielskim.
Gdzie Pan szlifował angielski?
Dzięki temu, że przez ponad pięć lat mieszkałem i pracowałem w Londynie, a wcześniej w USA, zdobyłem umiejętności językowe, które teraz wykorzystuję w swojej pracy.
Skąd zaproszenie do audycji?
Zaproszenie zostało pierwotnie skierowane przez BBC do premiera Morawieckiego, ale niestety nie mógł w tym terminie wziąć udziału w tym wydarzeniu, więc zaproponował moją osobę.
Dlaczego akurat Pana?
Wydaje mi się, że zdecydowała o tym moja aktywność w Radzie Europy oraz Parlamencie Europejskim, a także umiejętności językowe oraz obycie w dyplomacji anglojęzycznej. To dla mnie ogromne wyróżnienie, zaszczyt i duma. Mam nadzieję, że ta debata, której słuchalność to 67 milionów osób, wpłynie pozytywnie na postrzeganie Polski.
Jakie sygnały otrzymuje Pan od znajomych i sympatyków, którzy już odsłuchali debatę?
Jestem zaskoczony, ponieważ otrzymałem bardzo pozytywne opinie nie tylko od sympatyków Prawa i Sprawiedliwości. W opiniach wielu obserwatorów debatę tę jednoznacznie wygrałem, chociaż to spotkanie nie miało na celu – tak jak w debatach wyborczych – osiąganie triumfu, tylko wymianę poglądów na temat reform, które wprowadzamy w Polsce.
Uczestnicząca w debacie reżyserka Agnieszka Holland powiedziała, że mówiąc o problemie imigrantów, posługuje się Pan językiem faszyzmu.
Oczywisty jest fakt, że w takich debatach używa się kwiecistego języka, który ma sygnalizować emocje, uczucia i opinie. Jednak zarzucanie komuś, iż sięga po język faszyzmu, biorąc pod uwagę doświadczenia historyczne Polski i świata, jest dla mnie potężnym nadużyciem. Dziś jest tak, że zajmowanie racjonalnego i zgodnego z polską racją stanu stanowiska w sprawie uchodźców w środowiskach liberalnych i lewackich naraża z automatu na zarzut posługiwania się mową nienawiści czy frazeologią faszyzmu. Jednak jestem na to przygotowany, a czasami nawet dumny, bo pamiętam, jak mojego dziadka – komendanta Narodowych Sił Zbrojnych – przez wiele lat nazywano bandytą. Historia przyznała mu rację.
Powiedział Pan podczas debaty, że kocha Donalda Trumpa. Za co?
Bo prezydent Trump jest bezkompromisowy, bo robi to, co obiecał w kampanii. Tak jak Prawo i Sprawiedliwość – pomimo skowytu salonu, a przy aprobacie społeczeństwa, które wybrało właśnie nas ze względu na zapowiedzi takich reform. Po owocach poznamy prezydenturę Donalda Trumpa. Jestem przekonany, że nie będzie przytulał się do Putina tak, jak robił to Donald Tusk w Smoleńsku.
Debata pokazała, że nie ma porozumienia między stronami sporu politycznego w Polsce…
A jednocześnie była dowodem tego, że w demokratycznej Polsce każdy może wyrazić swoją opinię. A więc sam fakt, że debata odbyła się z udziałem publiczności, że każdy mógł zadać dowolne pytanie, zadaje kłam tezom stawianym przez panią Agnieszkę Holland i Rafała Trzaskowskiego o tym, jakoby demokracja w Polsce była zagrożona.
Politycy z regionu zazdroszczą Panu tego, że nie znika Pan z ekranów telewizorów?
Proszę pamiętać, że moja aktywność medialna nie ma na celu miłego spędzania czasu i promocji własnej osoby, ale jest pracą, która ma na celu rzetelne informowanie opinii publicznej o naszej działalności.