Prof. Roman Bäcker i Adam Willma komentują sytuacje polityczną w kraju i na świecie.
W chwili, gdy rozmawiamy, nie wiadomo jeszcze, jakie są wyniki referendum w Wielkiej Brytanii. Wiadomo jedno, świat, w którym mieliśmy nadzieję dotrwać do emerytury, zaczyna po kawałku się rozpadać.
Rozpad nie jest niczym niezwykłym w historii. Nie jest też niczym nowym, że ludziom wydaje się, że porządek, w którym żyją, będzie wieczny. Nic z tego. Nadszedł czas, aby kolejne pokolenia pobawiły się historią. Obecny proces zaczął się od ataku w USA, 11 września, 15 lat temu. Od tego momentu zaczęła się wojna nie tyle z terroryzmem, co między naszym światem a tymi, którzy chcą go zniszczyć.
Dwa lata temu Rosja zajęła zbrojnie Krym i Donbas. To kolejna symboliczna data - dowiedzieliśmy się, że nie ma już żadnych reguł w relacjach między państwami. A przecież do tego dochodzi zacięta rywalizacja między gwałtownie rozwijającymi się państwami a tymi starymi i bogatymi. Co prawda wszyscy się do siebie uśmiechamy, ale nóż trzymamy w pogotowiu za plecami.
Za chwilę może rozpaść się Wielka Brytania.
Szkocja i Walia (nawet nie wspominam Irlandii Północnej) są o wiele mniej bogate i mają o wiele mniej problemów z „obcymi” niż przedmieścia Londynu. Jeśli nie dostaną pomocy z Unii, to tym bardziej nie dostaną jej z Londynu. Jeśli dodamy do tego, że Szkoci kochają Anglików tak jak Radom Kielce (nie ośmielam się podawać innych przykładów), to w żaden sposób nie będzie im zależało na pozostaniu w Wielkiej Brytanii. Wręcz odwrotnie, zrobią wszystko, by z niej wyjść i to jak najszybciej. Wraz z wyjściem choćby Szkocji przestanie już całkowicie istnieć stare wielkie imperium brytyjskie, nad którym w XIX wieku „słońce nie zachodziło”, bo miało swe kolonie w każdej części kuli ziemskiej.
W Unii trzęsienie ziemi dopiero się zaczyna. Nie da się wiecznie wmiatać realnych problemów pod dywan.
A dokładniej: nie da się rozwiązywać poważnych problemów tak powoli, po czasie i przy takim zaangażowaniu wielu instytucji będących biurokratycznymi molochami. Jeśli Unia ma przetrwać, musi głęboko się zreformować. Problem w tym, że głównym orędownikiem reform była dotąd Wielka Brytania.
Za chwilę Turcja przeciągnie strunę i trzeba będzie na nowo konstruować NATO.
Za chwilę? Przecież to, co robi prezydent Erdogan, jest łamaniem wszelkich cywilizowanych standardów. Wsadzanie opozycyjnych parlamentarzystów do więzienia, zwalnianie z pracy naukowców tylko dlatego, że podpisali petycję, to nie jest mało. Do tego jednak dochodzi wojna z Kurdami i przedmiotowe traktowanie setek tysięcy uchodźców. Gdyby nie groźba jeszcze większego bałaganu w tym obszarze świata, to NATO już dawno by wykluczyło Turcję ze swojego składu. Niestety, w przypadku Turcji każdy scenariusz jest zły, a pozostawienie jej poza NATO może odbić się Europie czkawką.
Upada koncepcja jednego światowego szeryfa. Pojawił się drugi skośnooki.
Nie dosyć, że Chińczycy idą wyraźnie w kierunku „przykręcania śruby”, to jeszcze czekają ich ogromne kłopoty wewnętrzne wynikające z konieczności przestawienia się na intensywną gospodarkę. Chiny są w tej chwili kolosem gospodarczym i coraz bardziej militarnym, ale jak zaczną się tam kłopoty, to trzeba będzie odłożyć marzenia o imperium.
Do tego staruszkę ONZ stać już tylko na żałosne podrygi.
ONZ od dawna nie pełni jakiejkolwiek roli w stabilizowaniu porządku. Teraz to już nawet nie może tego udawać. Ta wydmuszka kosztuje spore pieniądze, ale nie jest już do niczego potrzebna. I to nie dlatego, że przywódcy świata nie chcą ze sobą rozmawiać, ale dlatego, że mają do tego inne miejsca. Co najważniejsze jednak - nie są już w stanie rozmawiać ze wszystkimi naraz.
Przydałoby się przycisnąć ctrl alt del i zresetować ten świat.
Tylko nie to! Taki reset w rzeczywistym świecie polega na powstawaniu z popiołów i zgliszcz. O wiele ważniejsze jest zbiorowe opamiętanie - zacznijmy wreszcie ze sobą rozmawiać, a nie krzyczeć na siebie. Myśleć, a nie reagować emocjonalnie na manipulatorskie bodźce.