Tak, to był Krzysztof. On tam był
Lekarze mówili, że żadnego Globisza tam nie ma. Że to tylko ciało. Ale oni im nie uwierzyli. Oni - czyli jego dawni studenci. Tak narodził się spektakl „Wieloryb The Globe”. Opowieść o poszukiwaniu słów i o nowym, nieznanym świecie. Świecie, w którym znany krakowski aktor musiał odnaleźć się po udarze mózgu
Siedzieli razem w Brnie. Odwiedzali Evę Rysovą. I nie chcieli czuć się bezczynni, chcieli coś zrobić dla niego. Niego - Krzysztofa Globisza, który w lipcu 2014 roku doznał udaru mózgu, gdy wychodził z budynku Polskiego Radia.
- Czuliśmy się bezsilni - nie kryje Zuzanna Skolias. Zarówno ona, jak i Marta Ledwoń były nie tylko studentkami Globisza, ale grały także w spektaklu dyplomowym „Elektra-twarze”, który powstawał pod jego opieką. Tym samym, podczas którego asystentką reżysera była Eva Rysova.
Z tej rozmowy o bezsilności dawnych uczniów narodziła się sztuka, która właśnie miała swoją premierę w Łaźni Nowej w Krakowie. Mariusz Pakuła, nagradzany twórca dramatów (a prywatnie mąż Zuzanny Skolias), zażartował, że może tekst powinien opowiadać o wielorybie, którego morze wyrzuciło na brzeg i którego to walenia próbują uratować dwie działaczki Greenpeace’u. Pomysł szybko nabrał kształtów. Przestał być żartem.
- Obawialiśmy się, że wielu pomyśli, iż to żerowanie na ludzkiej tragedii i nieszczęściu wielkiego aktora. Ale wiedzieliśmy, że coś musimy dla naszego mistrza zrobić - zaznacza Zuzanna Skolias.
I tak zaczęli wcielać projekt w życie. A kiedy nadszedł czas, by przekonać do niego samego Krzysztofa Globisza - okazało się - że to najłatwiejszy etap przygotowań. - Zareagował entuzjastycznym „tak!” - opowiada Zuzanna Skolias.
- Wiedzieliśmy, o czym ma być spektakl. Chcieliśmy, by opowieść ułożyła się w historię nie tylko o wielorybie, ale o poszukiwaniu słów - tłumaczy Eva Rysova, która - jak sama podkreśla - wiele zawdzięcza Globiszowi. Bo to właśnie dzięki niemu została reżyserką.
Tak narodził się „Wieloryb The Globe”. „The Globe” to świat, ale i odwołanie do nazwiska Globisza. Czyli cały świat znanego aktora. Nowy świat, w którym jest jak wieloryb wyrzucony na plażę. Czyli w nową, zupełnie nieznaną sytuację. - Taką, która jest dla niego zagrożeniem, ale w której znalazły się też pomocne dłonie - twierdzi Mateusz Pakuła, autor tekstu spektaklu.
Krzysztof Globisz w „Notatkach o skubaniu roli”, czyli wywiadzie rzece, powiedział, że „fascynuje go afazja”. „Odwrotność mowy, bezmowie, zanik słów. Ta patologia komunikacji jest dla aktora równie ważna dla zrozumienia procesu mówienia” - mówił. Był rok 2010. Za cztery lata miał tę „odwrotność mowy” poczuć sam.
W łaźniowym spektaklu naprawdę gra wieloryba. Wyjątkowego. Tego, którego amerykańscy naukowcy namierzyli w 1989 roku. Tego, który porozumiewa się na częstotliwości 54 MHz. Czyli takiej, której nie rozumieją inne osobniki jego gatunku. Dlatego zawsze pływa sam.
Ale spektakl w istocie jest opowieścią o terapii. O zwątpieniach, odwracaniu się plecami na kanapie, rezygnacji, i ponownym powrocie. Werwie i zniechęceniu (nieraz wzbogaconym mocnym przekleństwem „ku...wa”). - Będzie widać nie tylko samozaparcie aktora, ale i jego odzyskiwanie siebie - przekonywał na długo przed spektaklem Bartosz Szydłowski, dyrektor Łaźni Nowej.
Młodzi twórcy spektaklu (obok wcześniej wymienionych także Antonis Skolias, brat Zuzanny) stają się tu akuszerami i rehabilitantami. Na różne sposoby motywują uznanego aktora, by ten wraz z nimi „szukał słów”. A on daje im się poprowadzić. Więcej: opowiada im bajki, w których - z trudem - wypowiada kolejne słowa. Za każdym razem jednak buduje komiczne sytuacje. „Idą, idą, idą...” - snuje opowieści. Po czym dodaje - że poznali krasnoludka Wacka, który miał 74 lata.
Albo że spotkali starego wilka… Czyli Virginię Woolf (po angielsku „wilk”). „Popierdo...liło mi się” - przyznaje w końcu aktor. I wywołuje śmiech na widowni. Bo brak patosu skraca dystans. - W tym spektaklu nie chodzi o to, by żałować Krzysztofa Globisza, by mu w jakiś sposób współczuć. Mamy mu pomóc - mówiła na konferencji prasowej jeszcze przed spektaklem Zuzanna Skolias.
W przedstawieniu pojawia się także fragment dialogu z filmu animowanego „Gdzie jest Nemo?”. Produkcji, do której Globisz podkładał głos. „Połknął nas waleń” - mówi Marlin, ryba-ojciec tytułowego bohatera. „Świetnie! Dobrze, że mówię po waleńsku” - odpowiada towarzysząca mu Doris. „Nie, nie mówisz” - przerywa jej mówiący głosem Globisza bohater.
Symboliczna wymiana zdań.
To nie pierwszy spektakl, w którym po wylewie występuje Krzysztof Globisz. Pierwszy, w którym gra główną rolę. Zaczęło się od jubileuszowego wystawienia „Hamleta” w Teatrze STU w Krakowie. Wtedy wygłosił zaledwie jedno zdanie. Bo koncepcja 15-lecia tego przedstawienia była taka - jak mówił Krzysztof Jasiński, wieloletni dyrektor artystyczny sceny przy alejach - że każdy aktor lub aktorka, którzy przewinęli się przez obsadę najbardziej znanego dramatu Szekspira w tym teatrze, mieli wystąpić. Po prostu role zostały zwielokrotnione. A w 2000 roku w rolę Klaudiusza wcielił się właśnie Globisz. Już wtedy było widać, że Krzysztof powolutku wraca do zdrowia. Nie zagrał pełnej roli, ale wypowiedział w kostiumie z balkonu jedno zdanie . - Ale ile znaczą te dwie jego kwestie - podkreślał Krzysztof Jasiński.
- To, co osiągnął, to rzecz bardzo wyjątkowa - dodawał po spektaklu, w trakcie spotkania, jeden z pracujących z aktorem terapeutów.
Ale to był początek. Później aktor pojawił się na swojej macierzystej scenie - w Narodowym Starym Teatrze. Zagrał „bez słów” w sztuce „Podopieczni”, czyli opowieści o uchodźcach według sztuki Elfride Jelinek, a w reżyserii Pawła Miśkiewicza.
- Aktor czasem nie musi wypowiadać słów. Gra aktorska to korzystanie z całego wachlarza umiejętności, głos jest tylko jednym z nich. Ale talent przebija się nawet przez niezdolność do mówienia. I Krzysztof Globisz znajduje środki, by wyrazić się na scenie, nawet gdy nic nie mówi - twierdził Paweł Miśkiewicz.
Lekarze mówili, że żadnego Krzysztofa Globisza tam nie ma. Że to tylko ciało. Ale ona nie uwierzyła. Ona - Agnieszka Globisz, żona Krzysztofa. Odwiedzając go pewnego dnia w szpitalu, zaczęła go masować, by w końcu - w duchu żartu z ulubionej sceny z „Dnia świra” Marka Koterskiego, kiedy azjatycka lekarka poddaje Miauczyńskiego akupunkturze - zapytać: „ciuje?”. A wtedy rozległ się głośny śmiech.
Tak, to był Krzysztof. On tam był.
***
Urodził się w Siemianowicach Śląskich, dorastał w Katowicach, a każde wakacje spędzał u dziadków w Węgierskiej Górce.
Po ukończeniu VII Liceum Ogólnokształcącego im. Harcerzy Obrońców Katowic w Katowicach-Ligocie studiował na Wydziale Aktorskim krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej.
Zadebiutował na scenie jako Karl Rossman w adaptacji teatralnej Franza Kafki Ameryka (1980) w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu, ale swoje największe role zagrał w Starym Teatrze w Krakowie