Wolał być w cieniu, reprezentacji nie cierpiał, nie pchał się nigdy na front, kochał bardzo Polskę, jeszcze bardziej Kraków, najbardziej Zakopane - pisał przyjaciel o szefie... Marian Dąbrowski - 27 września obchodziliśmy jego podwójną rocznicę: tego dnia w roku 1878 przyszedł na świat, a w 1958 - go opuścił. Twórca „Ilustrowanego Kuryera Codziennego”. Tytułu i całego koncernu medialnego - pięknej wizytówki nowoczesnego Krakowa między wojnami. Ale i Krakowa strzegącego swego ducha.
Sarkałem dalej kilka tygodni temu: „»Obchodziliśmy«… To naturalnie melancholijne wyjaskrawienie. Raczej nikt o tym okolicznościowym dublecie nie pamiętał”. Otóż pamiętał! - 15 października odbyła się dyskusja „Marian Dąbrowski - potentat rynku medialnego II RP”. W siedzibie Fundacji Muzeum Wojciecha Weissa (ul. Sławkowska 12), z udziałem stryjecznego wnuka Adama Radzikowskiego i dr hab. Piotra Borowca, prof. UJ z Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych. Brawo!
Każda okazja jest pożyteczna, by podgrzać zainteresowanie rzuconym na tych łamach pomysłem utworzenia w dawnym Pałacu Pracy, legendarnym „Krążowniku Wielopole”, kiedyś siedzibie „Ikaca” - miast kolejnego hotelu - muzeum krakowskich mediów. I każda okoliczność dobra, by na marginesie dodać nieznane ujęcie ich najwybitniejszego, jak dotąd, przedstawiciela.
Jedynką na Podgórze
Słabość Dąbrowskiego do Tatr owocowała we własnym dzienniku jednym jedynym zaniechaniem. Notował - z oddalenia czasu i miejsca - jego najsławniejszy w latach trzydziestych felietonista: „Nie wolno było napisać jednego złego słowa o Zakopanem. Gdy halniak stopił śnieg, w »Ikacu« stało, że spadł świeży, gruby na dwa metry »firn«, że pogoda, że słońce, że raj dla narciarzy. A tymczasem lało jak z cebra, Krupówki były morzem błota, Dąbrowski zaś, czekając na »firn«, rżnął w brydża u Trzaski”. Dwie pierwsze miłości nie wzbudzały cenzuralnych obwarowań. Ojczyzna i jej historyczna stolica.
Nie w gazecie, a w skrypcie wspomnień (drżę zawsze, gdy podaję Krakowowi i światu dziewicze z nich wypisy) czytamy: „Kiedyś Dąbrowski wybrał się samochodem przez całą Europę do Hiszpanii i zaczął tę podróż opisywać w felietonach. Były wręcz potworne. Podczas jakiejś kolacji prosi mnie o opinię. Miałem lekko w czubie, ale pytam na wszelki wypadek czy się nie obrazi, gdy powiem prawdę. Zaasekurowawszy się w ten sposób, mówię: »Jeśli ja pojadę tramwajem, jedynką, z Rynku pod Panną Marią na Podgórze, po drodze zobaczę więcej rzeczy niż pan, jadąc autem przez tyle krajów«. Uśmiechnął się trochę smutno”.
A przecież (tu na przemian - opublikowany niegdyś dopisek wskoczy): „»Ikaca« można było kupić
absolutnie wszędzie. Jakież było moje zdziwienie, gdy w kiosku w Trypolis znalazłem »Ikaca«”. Niemniej krytyka fachowca pomogła radykalnie - „Nie skończył serii tych felietonów i dał spokój pisaniu. Jako poseł nie pisnął w sejmie ani jednego sowa, za to przemawiał niekiedy, zwłaszcza na pogrzebach. Katorga dla słuchaczy”. Nie czas jeszcze na pogrzeby.
Konstanty - poetów to imię…
Znów z druku: „Na czym polegała organizacja największego w Polsce koncernu prasowego? Otóż, wydaje mi się, że organizacja polegała na dezorganizacji. […] Patrzyłem na to jak na dom wariatów…”. Bo „Krążownik Wielopole” był nim - niekiedy - w istocie. W maszynopisie znajdziemy sensacyjkę, że „zawadą w redakcji był Krumłowski, pijanica ostatniego rzędu. Przychodził urżnięty w kij, robił awantury, uniemożliwiał pracę, ale Dąbrowski patrzył na to przez palce i znosił niebywałe impertynencje […]. Mówił: »Dajcie mu spokój! Pijak, to prawda, ale stary człowiek. Pozatem, poeta«”. Ale wyczyny twórcy „Królowej Przedmieścia” to doprawdy nic… „Jeszcze jeden przykład…”
Porównując osobiste dokumenty i prasowe wycinki, widzimy, że do publikacji cokolwiek autor z intymnych zapisków wybrał. „Puści” jednak tylko mniejsze niedyskrecje: „Onego czasu coś się popsuło w głowie jednego z redaktorów. Dostał bzika w myśl zasady, wyłuszczonej przez Boya: »Bo paraliż postępowy Najzacniejsze trafia głowy«. Ów redaktor, piastujący wysokie stanowisko, zaczął pisać jakieś nonsensy, wydawał dzikie zarządzenia, paraliżował pracę drukarni, ale Dąbrowski polecił wszystkim, by udawali, że nie dostrzegają objawów obłędu. »Niech przychodzi do redakcji, dokąd tylko będzie mógł przychodzić! I trzeba grać komedię, traktować go jak normalnego człowieka! Przecież on pracuje w Kurierze od bardzo dawna!«.
Był to istny krzyż pański dla wszystkich. Ale Dąbrowski trzymał tego redaktora dłużej niż się dało trzymać, a pensję, i to wysoką, płacił do samego końca”. Ukryty przykład humanitaryzmu i filantropii właściciela imperium ujrzy światło dzienne tylko dzięki tej relacji. Jak nazywał się ów szalony żurnalista? Wiemy to - z autografu… Czy ma to dziś jakiekolwiek znaczenie? A może jego potomkowie pod Wawelem żyją i przedwojennym Panem Redaktorem w rodzinie się szczycą? Niech wystarczy osąd, że Dąbrowski to „człowiek ogromnie dobry i ogromnie wstydzący się swej dobroci”. Tyle.
Tajny redaktor… Pardon - detektyw!
„Rzecz ciekawa, że ten dziwny człowiek, który z niczego, dosłownie dziesięciu palcami, stworzył olbrzymi, wręcz amerykański koncern prasowy, był wyjątkowo niepunktualny, spóźniał się zawsze i wszędzie, oraz systematycznie gubił rękopisy. Gdy ktoś osobiście wręczył mu skrypt, można było iść o gruby zakład, że skrypt przepadnie. No, i przy tym wszystkim Dąbrowski, zacząwszy prowadzić «Ikaca» tylko przy pomocy żony i szwagra, zbudował «Pałac prasy», w którym drukowano prócz «Ikaca» mnóstwo innych wydawnictw: «Światowid», „As», «Naokoło świata», «Wróble na dachu», «Raz, dwa, trzy», «Pani» itd., itd. Oraz drukowano także «Tajnego detektywa», o czym jeszcze będzie mowa”. I narrator spełnia obietnicę:
„«Tajny detektyw» ? Osobiście wolałbym, aby ta pozycja nie obciążała «Ikaca», ale takich pism wychodzi np. w Anglii setki i jakoś Anglia od tego się nie wali. «Detektywa» czytało niewielu ludzi, «Ikaca» czytali niemal wszyscy, którzy posiadali trudną sztukę czytania. «Ikac» z wszelką pewnością irytował, prowokował, drażnił, ale musieli go czytać śmiertelni wrogowie, gdyż był dziennikiem dla wszystkich. Poza tym, uczył czytać. To wielka zasługa namiętnego brydżysty i narciarza, Mariana Dąbrowskiego”.
Tu nawias. Zdecydowałem, że spoglądając raz po raz na różne - nie tylko krakowskie - postaci i zjawiska, łypiąc na nie okiem „mego” bohatera, bohatera książki - nie będę powtarzał zawartych w niej epizodów i cytatów. Postanowieniu temu pozostaję wierny i dlatego nie rozwinę wątków eskapad balonem czy awionetką do Trzęsówki, całych nocy „w (nie przy) «Morskim Oku»” i… co tam jeszcze. Tylko w finale - wyjątkowo - powtórzę zdań kilka.
Rosół z włoskimi orzechami
Przyjaciel zapamiętał, że szef „dawał każdemu członkowi redakcji jak najdalej idącą autonomię, ale autonomię pozorną. W rzeczy samej pilnował każdego słowa”. Kontynuował: „Będąc stałym, niedzielnym felietonistą […], strzegłem swojej eksterytorialności i niezależności, której zresztą redakcja nigdy nie naruszała”. Naruszyła kilkakrotnie… Ale zdanie Henryka Markiewicza, że gdy „niedzielny felitonista” przekroczył „margines swobody publicystycznej w «IKC»”, to „korzystał z gościny w innych pismach «Wiadomościach Literackich» czy wileńskim «Słowie»” - nie jest ścisłe.
W tygodniku Mieczysława Grydzewskiego ogłaszał też szereg specjalnie dlań przygotowanych materiałów, a kwerenda gazety Cata-Mackiewicza - poza reprintami z „Ikaca” i „Wiadomości Literackich” nie zaowocowała żadnym nieznanym tekstem.
Echo kontaktów z warszawskim tytułem zabrzmi na emigracji: „Grydzewski, za dawnych, dobrych lat […] podawał rosół z cienko poszatkowanymi orzechami włoskimi. Tu, w Londynie, podczas uczty z racji otrzymania nagrody «Dziennika Polskiego», dał pieczarki z… migdałami. Jak Boga kocham! Były pyszne”. To drugi ważny, wielki redaktor w życiu człowieka, przez którego okulary patrzymy na wycinki spraw i dziejów.
A pierwszy? - „Ten namiętny brydżysta i narciarz wiedział o wszystkim. Dawał każdemu członkowi redakcji jak najdalej idącą autonomię, ale autonomię pozorną. W rzeczy samej pilnował każdego słowa, a będąc z wykształcenia polonistą, robił dzikie awantury, gdy znalazł jakiś błąd językowy, jakiś - zwłaszcza germanizm. Jego pozorny brak zainteresowania dla tak gigantycznego, przedsiębiorstwa, jak «Ikac» był objawem geniuszu organizacyjnego w stylu iście amerykańskim. Wszystko szło jak w zegarku”.
I o tykaniu tego zegara, o ludziach, którzy go nakręcali, opowiadam. Gdyż muzeum krakowskich mediów w „Krążowniku Wielopole” musi powstać!
Korzystałem z następujących prac Zygmunta Nowakowskiego: „Ikac”, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 11 lipca 1957; „Galery, Taormina, Villa Paradiso, 18 III 61” [maszynopis], Biblioteka Polska POSK w Londynie, „Pomnożenie Tatr”, „Wiadomości” nr 47 (242), 19 listopada 1950, „Temu lat szesnaście”, „Wiadomości” nr 25 (273), 24 czerwca 1951, „Wiedza radosna”, „Wiadomości” nr 37/38 232/233, 17 września 1950; a także z: H. Markiewicz, „Przedmowa” [do:] Z. Nowakowski, „Lajkonik. Wybór felietonów z lat 1931-1939”, Kraków 1975.