Ludzie albo żywili złudzenia, iż przyszłość rozwiąże wszystkie ich problemy, albo wprost przeciwnie - uważali, że nie tylko jest źle, ale będzie jeszcze gorzej. Te dwie postawy znajdowały swoje odbicie także w literaturze science fiction. Przy czym po naszej stronie żelaznej kurtyny dominował optymizm, no bo przecież musiało być coraz lepiej, skoro dążyliśmy do komunizmu, po tamtej stronie częściej można było spotkać katastroficzne wizje przyszłości. (Nie znaczy to bynajmniej, że w naszej szerokości geograficznej rodziła się tylko kiepska fantastyka naukowa, skoro tworzyli tacy pisarze jak Lem, Bułyczow, Strugaccy.)
Z powodu tej dwoistości bardzo często brały w łeb prognozy. Ktoś o wyobraźni na tyle małej, że nie mieściła się w nim wizja parowego, nie mówiąc o spalinowym, silnika wyliczył, iż w Anglii nie będzie się rozwijała komunikacja, a raczej będzie się rozwijała w ograniczony sposób. No bo gdyby każdy Anglik, nie tylko dżentelmen, chciał mieć konia, w kraju zabrakłoby ziemi uprawnej. Wyliczenie było precyzyjne - uwzględniało końskie pogłowie, końską żarłoczność, średnie plony owsa na akrze gleby średniej jakości, powierzchnię kraju nadającą się do uprawy końskiego przysmaku...
Przeglądam prasę, niezbyt starą, z lat trzydziestych i dowiaduję, że za pół wieku ludzie - wszyscy ludzie! - będą wyposażeni w malutkie aparaty radiowe, i to nie po to, aby wysłuchiwać wiadomości lub słuchać muzyki, ale po to, żeby komunikować się między sobą. Mało tego, każde radyjko będzie miało malutki ekranik...
Brawo, ale tuż obok inna prognoza - powietrzne taksówki w 1980 roku; wystarczy wejść na dach, pomachać ręką i natychmiast pojawi się pojazd. Tym razem wyobraźnia przerosła rzeczywistość.
Prognozy sprawdzają się lub nie, a wynalazki? Wynalazki podobnie. Świat zawsze pełen był maniaków, którym wydawało się, że dokonali wiekopomnych odkryć . Wynalazczość - podobnie jak ewolucja - jest ślepa. Próbuje stworzyć setki, tysiące nowych przedmiotów, z których większość od początku, od pomysłu skazana jest na zagładę - ot, taka ślepa gałąź technicznej ewolucji...
Lata 30. - polska prasa przynosząca ciekawostki ze świata:
Prawdziwym utrapieniem golącego się mężczyzny jest brak światła. Ileż to kłopotu, wykręcania szyi, aby czy to przy świetle dziennym od okien, czy przy świetle źle ustawionej lampy ogolić należycie i równo całą twarz. Przykrości te usuwa w znacznej części nowo skonstruowana świecąca maszynka do golenia. Jest ona po prostu połączeniem „żiletki” o zmienione trochę konstrukcji z lampką elektryczną.
Oczywiście „żiletka”, nie wiadomo dlaczego w tytule nazywana „świecącą brzytwa”, wyposażona jest w baterię.
Tuż obok „kieszonkowy ogrzewacz”, podobno cieszący się na amerykańskim rynku popytem i powodzeniem. Rzecz miała być przeznaczona dla inżynierów dozorujących robotników, leśników, komiwojażerów, sportowców i myśliwych. Paliwem była benzyna (zapas w rezerwoarze wystarczał na 24 godziny), ale ani słowa nie napisano o sposobie ogrzewania się ogrzewaczem. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie nosił go zgodnie z nazwą - czyli w kieszeni.
Pięćdziesiąt lat wcześniej, a więc pod koniec XIX wieku, też było zabawnie.
Oto „rower błyskawiczny”, wprawiany w ruch nie tylko przy pomocy nóg, ale także rąk. Rower parowy, podobno przez pewien czas używany w Niemczech. Kuriozum nad kuriozami, czyli - za przeproszeniem - „kursoryped”. Coś tak przedziwnego, że ani autor notatki, ani redaktor, nikt nie znał zasad działania tej machiny. Ja też nie potrafię:
Jest to jakby rowerowa łyżwa, która ułatwiała podobno człowiekowi przebywanie bez zmęczenia olbrzymich przestrzeni. Konstrukcja „kursorypedu” nie wymaga specjalnych wyjaśnień.
Niestety, wymaga.