Tajemnice Zamku Joannitów w Łagowie. Kim jest słynny Rycerz w płomieniach? [WIDEO]
Wystarczy odrobina wyobraźni, a możemy go ujrzeć. Rycerza w płonącej zbroi. Nie, nie wystarczy wyobraźnia. Musi być wiosna lub lato i... osoba, która ma zamiar spotkać jedynego lubuskiego ducha obecnego w „Almanachu duchów polskich” musi być mężczyzną. A jeszcze, gdyby trafiła się burza... Ale od początku. Kim jest słynny Rycerz w płomieniach?
Mimo nacisków pasjonatów i poszukiwaczy skarbów naukowcy poddają w wątpliwość informację, że Łagów był pierwotnie własnością templariuszy. W roku 1299 miejscowość należała do panów brandenburskich. 15 kwietnia trzej margrabiowie Otto, Konrad i Henryk sprzedali swoją część majątku jako zadośćuczynienie win rycerzowi Albertowi von Klepitz (Klepicz) i jego najbliższym.
Andrzej von Schlieben jako pierwszy joannicki zakonnik, wszedł w 1544 roku w związek małżeński zakładając regularną rodzinę.
9 grudnia 1347 r. margrabia Ludwig zastawił Łagów obok innych dóbr Zakonowi Joannitów za 400 grzywien srebra. W Łagowie zakon umieścił, wkrótce po uzyskaniu miejscowości, siedzibę komandorii, która obejmowała rozległą okolicę z 18 wioskami (wśród nich dzisiejsze Templewo, Wielowieś, Boryszyn) i miastem Sulęcinem jako schedę po kasacie Zakonu Templariuszy. Wtedy też na polecenie władców brandenburskich joannici łagowscy konwojowali kupców przemierzających tak zwany Trakt Polski, wędrujących do Międzyrzecza. Nie czynili tego jednak bezinteresownie, jak mogłoby wynikać z przytoczonej reguły.
Według informacji z 1505 roku mieli otrzymywać za to opłatę - 9 groszy za konia użytego w ciągu dnia w tym celu, poza tym odszkodowanie za każdego zabitego konia i chłopa. Wkrótce po objęciu panowania nad okolicą joannici przystąpili do budowy zamku, sytuując go na wzgórzu morenowym na przesmyku między jeziorami: Trześniowskim od północy i Łagowskim od południa. U podnóża warowni powstała służebna osada rzemieślnicza, zabezpieczona murami obronnymi z dwoma bramami...
Zgodnie z legendą to właśnie duch Schliebena jest słynnym Rycerzem w Płomieniach, który pojawia się tylko wiosną i latem, a ukazuje się wyłącznie mężczyznom.
Tak dochodzimy do połowy XVI wieku. Na czele łagowskiego zgromadzenia joannitów stoi komandor Andrzej von Schlieben. Nie zapisał się jednak w historii jako wybitny dowódca, ani mąż stanu. Do historii przeszła raczej jego słabość. Do niewiasty. Tak wielka, że nie chciał tego związku ograniczać do jakichś chwil kradzionych w zamkowych zakamarkach. I jako pierwszy joannicki zakonnik, wszedł w 1544 roku w związek małżeński zakładając regularną rodzinę.
Czyn ten spowodował w łonie zakonu reakcję, wywołaną jednak tylko przez obawę, by praktyka małżeństw zakonników nie przyczyniła się do pomniejszenia majątku zakonu. Na dodatek była to woda na młyn zwolenników reformacji wśród joannitów. Po długich targach kapituła w Spirze usankcjonowała śluby joannickich rycerzy.
Jakie mamy na to dowody? W kościele łagowskim znajduje się płyta nagrobna syna von Schliebena, również Andrzeja, zmarłego 9 lipca 1568 r. w młodocianym wieku. A sam nasz bohater zakończył żywot w 1571 r. w gwałtownych zresztą okolicznościach. Został zamordowany.
Na ducha miał się natknąć w 1967 roku podczas burzy pewien student.
Zgodnie z legendą to właśnie duch Schliebena jest słynnym Rycerzem w Płomieniach, który pojawia się tylko wiosną i latem, a ukazuje się wyłącznie mężczyznom. Niektórzy powiadają, że właśnie za zbezczeszczenie praw zakonu, Schlieben został skazany na wieczne potępienie.
Po kasacji zakonu w XIX wieku jego dobra, a w tym łagowski zamek, przeszły na rzecz państwa pruskiego. I właśnie od jego przedstawiciela, 16 marca 1820 roku, zaczyna się tak naprawdę ta historia. Oto zamczysko nawiedził starszy radca finansowy, prezydent Izby Skarbowej w Poznaniu, von Harlem. Dygnitarzowi zaproponowano nocleg. I oto w środku nocy zobaczył tuż przy swoim łożu joannickiego rycerza otoczonego płomieniami. Jako osoba urzędowa, czyli konkretna, radca zasiadł do raportu, w którym był nawet łaskaw stwierdzić, że nocny gość przypominał mu postać, którą widział wykutą na nagrobnej płycie w łagowskim kościele.
Raport trafił do dowódcy kostrzyńskiej twierdzy Chrystiana von Massenbacha. Opowieść ta bardzo działała na wyobraźnię współczesnych pozostających pod wpływem romantyzmu. Do tego swoje trzy grosze dodał inny pruski urzędnik inspektor Erdmann ze Słońska, którego nocny gość przypominał do złudzenia tego napotkanego przez von Harlema.
Pokazywał się także w czasach nam bliższych. W 1967 roku miał się na niego natknąć podczas burzy, schodząc z zamkowej wieży, pewien student. Rycerz miał się pojawić w blasku błyskawic. Młodzian podobno usiłował z nim się porozumieć w różnych językach, ale bez skutku. Widywać mieli go pracownicy zamku i uczestnicy Lubuskiego Lata Filmowego. Ale czy można im wierzyć, w końcu to artyści. Zresztą od pewnego czasu widmo się już nie pokazuje. Czyżby były to zbyt racjonalistyczne czasy?