Tajemnica zamachu na życie dyrektora PZU w Bydgoszczy
Śmierć szefa pionu odszkodowań w PZU w Bydgoszczy w 1999 roku to jedna z bardziej zagadkowych spraw kryminalnych ostatniego ćwierćwiecza. Jak dotąd, przez 18 lat po śmierci Piotra Karpowicza nie udało się sądowi wydać prawomocnego wyroku.
Piotr Karpowicz został szefem Centrum Likwidacji Szkód i Oceny Ryzyka PZU dopiero trzy tygodnie przed śmiercią. Miał nieposzlakowaną opinię, uchodził za niezłomnego i prawego urzędnika. Wcześniej przez lata był związany z towarzystwem ubezpieczeniowym Gryf. Został zastrzelony z broni przerobionej z gazowego Walthera na parkingu przed bydgoską siedzibą ubezpieczalni. Autorem aktu oskarżenia w tej sprawie był Robert Bednarczyk, prokurator Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie. W sprawie przewija się kilka wątków. Jeden z motywów zamachu brany pod uwagę przez śledczych dotyczy, między innymi usiłowania wyłudzenia gigantycznego odszkodowania rzekomo skradzionej maszyny do złomowania (wartej rzekomo 55 mln zł!). Dowody obciążające oskarżonych pochodzą z zeznań świadków anonimowych i koronnego.
Spędziłem za kratami łącznie 53 miesiące. To kawał czasu. Choć można powiedzieć, że zabrali mi aż 17 lat życia - mówi Tomasz Gąsiorek.
Biznesmen oskarżony o zlecenie w 1999 roku zabójstwa Piotra Karpowicza, dyrektora oddziału likwidacji szkód i oceny ryzyka PZU w Bydgoszczy przerywa milczenie. W tej właśnie sprawie w 2009 roku został uniewinniony, a w 2014 roku - skazany na 25 lat więzienia. Odwołał się od wyroku, a Sąd Apelacyjny przychylił się do skargi i nakazał przeprowadzenie w Bydgoszczy nowego procesu - już trzeci raz.
W sądzie bronią Gąsiorka trzej mecenasi: Krzysztof Ogrodowicz, Andrzej Maleszyk i Jacek Dubois, znany między innymi ze sprawy Beaty Sawickiej (bohaterki afery z „agentem” Tomaszem Kaczmarkiem), były zastępca przewodniczącego Trybunału Stanu. - Wielokrotnie tłumaczyłem, że przez większość mojej zawodowej kariery nie miałem nic wspólnego z PZU. Ubezpieczalnia wypowiedziała mi umowę w 1992 roku. Teraz mówię - dzięki Bogu - zarzeka się Gąsiorek.
Stało się to, kiedy sprzed bydgoskiego hotelu City skradziono mercedesa (kupionego w autoryzowanym salonie w Brzozie pod Bydgoszczą, którego właścicielem był właśnie Tomasz Gąsiorek) należącego do klienta oskarżonego. Od tamtej pory Gąsiorek - jak zapewnia - korzystał już wyłącznie z usług firmy obezpieczeniowej Warta.
Motywem zabójstwa Karpowicza - we dług skarżącej Prokuratury (dawniej) Apelacyjnej w Lublinie - miały być rzekomo właśnie porachunki na linii Gąsiorek-Karpowicz. Ubezpieczyciel miał odmawiać wypłaty odszkodowań na sfingowane stłuczki i kradzieże samochodów, za którymi - jak podnoszą lubelscy śledczy - stał Gąsiorek.
- Nie znałem tego człowieka. Nie mam nic wspólnego z tą śmiercią.
Osobną zagadką w tym procesie jest postać świadka koronnego, Dariusza S. Od listopada 2016 nie stawia się w sądzie. Funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego nie mają z nim kontaktu. Ale nam udało się skontaktować z jego żoną, Hanną L.: - Mój mąż jest ciężko chory. Leczy się.
W listopadzie 2016 roku, kiedy po raz kolejny na rozprawie nie stawił się świadek koronny Dariusz S., sąd ukarał go nakazem zapłaty 3 000 złotych. Na tej samej rozprawie sędzia Anna Warakomska, prowadząca postępowanie, wydała nakaz aresztowania S.
Od tego czasu bez rezultatu ponawiane są kolejne próby doprowadzenia „koronnego” do sądu.
Próba cierpliwości sądu
- Sąd może mówić, że nie wiadomo, gdzie przebywa świadek; że Zarząd Ochrony Świadka koronnego CBŚ odpisuje, iż nie ma kontaktu z nim - komentuje Gąsiorek. - A przecież rozwiązanie jest proste. Niech CBŚ nie wysyła mu pieniędzy (w ramach programu ochrony świadka koronnego - red.). Sąd tłumaczy za każdym razem, że nie może nic z tym zrobić, bo to jest pierwszy przypadek w Polsce, kiedy świadek koronny odmawia współpracy - dodaje Gąsiorek.
:
Kwadrans po godzinie 17 z gmachu ubezpieczalni przy ulicy Wojska Polskiego w Bydgoszczy wychodzi Piotr Karpowicz, od kilku tygodni szef Centrum Likwidacji Szkód i Oceny Ryzyka PZU. Na parkingu podbiega do niego mężczyzna i strzela z bliska w twarz. Pocisk trafia w okolice oczodołu. Karpowicz upada na beton, stara się wstać, próbuje się ratować ucieczką. Zamachowiec jednak ponownie pociąga za spust. Oddaje strzał niemal z przyłożenia w tył głowy. Zabójca wsiada do samochodu i odjeżdża.
W tym samym czasie z parkingu z piskiem opon rusza inny samochód. Jedzie w przeciwnym kierunku. Jedynym świadkiem zabójstwa jest człowiek, który przypadkowo znalazł się wtedy w pobliżu. Lekarz. Nie rozpoznaje zabójcy na zdjęciach, które pokazują mu później policjanci. Nie jest w stanie go wskazać na policyjnym filmie z pogrzebu Karpowicza.
Dopiero pięć lat później rozpocznie się proces oskarżonych o zlecenie i przeprowadzenie zamachu. Na ławie oskarżonych zasiądą Gasiorek, „Lewatywa”, ale też trzej ludzie Henryka L.: Adam S. „Smoła”, Tomasz Z. i Krzysztof B.
Po wyroku skazującym, który zapadł w grudniu 2014 roku, Tomasz Gąsiorek trafił do aresztu. Przesiedział w nim rok. Potem sąd przychylił się do wniosku o zwolnienie go, ale po wpłaceniu najwyższego w historii poręczenia majątkowego - aż 5 milionów złotych.
W kwietniu 2016 roku, kiedy rozpoczęło się trzecie postępowanie w sprawie śmierci Karpowicza, Adam S. został doprowadzony na salę rozpraw w pomarańczowym więziennym kombinezonie oznaczającym niebezpiecznego osadzonego. Dzisiaj wszyscy, poza „Lewatywą” zeznają z wolnej stopy.
- Kiedy w 1991 roku otworzyłem stację obsługi Mercedesa, byłem szczęśliwy. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że była to też moja największa porażka życiowa - tłumaczy Gąsiorek. Konsekwentnie wypiera się swojego udziału w śmierci dyrektora Piotra Karpowicza. Proces trwa.