Tajemnica Wielkiej Nocy. Chrystus był Bogiem, ale nie superbohaterem
Jak wejdziemy na drogę przebaczenia, skorzystamy przede wszystkim my sami - mówi o. dr Jarosław Charchuła SJ, prefekt jezuitów studiujących filozofię.
Wielkanoc jest tym trudniejszym do zrozumienia świętem?
Trudniejszym do świętowania. Na to składa się kilka elementów, też zewnętrznych: ułożenie tych świąt w kalendarzu i wpływ kulturowy. Ale też sama istota tych świąt. Boże Narodzenie kojarzy się z życiem, z narodzinami, z radością, którą łatwo nam poczuć i ją sobie wyobrazić. W naszej kulturze narodziny dziecka są przecież zawsze celebrowaną, szczęśliwą chwilą.
Przeciwnie śmierć.
Tak. A Wielkanoc jest z nią nierozerwalnie związana. Zmartwychwstanie to przejście z życia, poprzez śmierć, do wiecznego życia. Trudno nam to sobie wyobrazić, a ludzka psychika jest tak skonstruowana, że łatwiej nam przyjąć to, co widzimy, co jest nam „bliskie”. Wielkanoc w tym sensie jest trudniejsza, bo przecież większość z nas nie jest teologami ani mistykami. I jeszcze to skojarzenie ze śmiercią; a śmierć, przemijanie, jest tematem tabu. Wystarczy spojrzeć na reklamy: występują w nich młode, atrakcyjne osoby. Nawet, jeśli produkt jest dedykowany dla seniorów, to aktorzy go reklamujący wyglądają na kilkanaście lat mniej niż ci, do których reklama ma trafić.
W Wielkiej Nocy chodzi o przezwyciężenie śmierci. Ale proszę szczerze: księdza nie przeraża perspektywa życia wiecznego?
Wszyscy mamy wątpliwości, obawy. To naturalne. Perspektywa życia po śmierci może przerażać, bo sobie tego kompletnie nie wyobrażamy, nie wiemy, jak to ma wyglądać, nie mamy pewności, czy po tej drugiej stronie spotkamy bliskich, czy to życie będzie przypominać cokolwiek, co jest nam znane. Druga sprawa: te lęki mogą być konsekwencją naszej wiary, zażyłości z Panem Bogiem. Życie wieczne ma być trwaniem przy Bogu. Jeśli nam relacja z Panem Bogiem kojarzy się z klęknięciem wieczorem i odmówieniem pacierza - to trudno się dziwić, że za taką wiecznością nie tęsknimy, że wręcz nas przeraża. Strach jest naturalny. Jest tylko jedna droga, żeby to zmienić: pogłębienie naszej wiary, relacji z Bogiem. Tu i teraz, na Ziemi.
Jak to zrobić?
Na świecie jest siedem miliardów ludzi. Jest więc siedem miliardów odpowiedzi na to pytanie. Każdy ma swoją drogę. Ona jest wpisana w drogę Kościoła, ale to wciąż nasza własna ścieżka. Świętowanie i trwanie we wspólnotach jest ważne, ale jeśli nie będziemy mieć tej indywidualnej więzi z Bogiem, to szybko może okazać się, że nabożeństwo czy msza w kościele jest tylko rytuałem.
Czyli błądzimy, pilnując, żeby co tydzień iść na mszę, a nie dbając o to, co dzieje się w nas?
Nie chcę być źle zrozumiany: Kościół nam pomaga. On nas wprowadza w tę relację z Bogiem, to we wspólnocie mamy pierwsze doświadczenia religijne. Najpierw jako dzieci, przyprowadzane przez rodziców. Wspólnota jest ważnym etapem, ale nie powinniśmy na tym etapie się zatrzymywać. Ważne, żeby budować tę osobistą relację z Bogiem - nie w opozycji do trwania w Kościele. Jedno może być uzupełnieniem drugiego.
Ksiądz wspomniał, że być może nie spotkamy bliskich po tej drugiej stronie. A przecież relacja z drugim człowiekiem - rodzicem, dzieckiem, małżonkiem - jest tym, co konstytuuje nas jako ludzi. Wszystko, co mamy najlepsze, przeżywamy w relacji z drugim człowiekiem.
Nie powiedziałem, że tych relacji po śmierci nie będzie, tylko że są teorie, które o tym mówią. Zgadzam się z tym, co pani powiedziała: to, co nas rozwija i kształtuje, to doświadczenie relacji. Przecież Bóg - przez Pismo Święte, Dobrą Nowinę, to, co pokazywał Jezus - uczy nas również relacji z drugim człowiekiem. Najważniejsze przykazania to przecież przykazanie miłości. Osobiście nie sądzę, żeby Bóg stawiał na relacje tylko na użytek życia ziemskiego, a potem miał nas ich pozbawić.
Mam też problem z małżeństwem, które u katolików kończy się wraz ze śmiercią. Wyznawcy prawosławia wierzą, że ten sakrament przekracza granicę śmierci.
Nie ma pewnej odpowiedzi. Jeden z naszych ojców powtarza: pamiętajmy, że rozmawiając tu, na ziemi, posługujemy się ziemską logiką, ziemskim sposobem myślenia. Nie wiemy, jaka logika będzie po tamtej stronie, kiedy przekroczymy pewne ograniczenia czasu, przestrzeni, w jakiejś mierze też ciał - choć będziemy swoimi ciałami, tylko innymi.
To, że mamy zmartwychwstać z naszych ciał…
To się pani kupy nie trzyma?
Tak. Bardzo jest nienaukowe. Jak brać to na serio?
No dobrze: a to, że wszechświat ciągle się rozszerza, od miliardów lat, jest łatwo zrozumieć? Powtórzę: my mamy bardzo ziemski sposób myślenia. Musimy coś zmierzyć, zważyć, uchwycić, wytłumaczyć. A my teraz rozmawiamy o sprawach, które są niemierzalne i niewytłumaczalne za pomocą metod, którymi tu dysponujemy. Poza tym najbardziej niezbadaną przestrzenią jesteśmy my, jako ludzie. Jesteśmy wielką tajemnicą.
To na przykład, że potrafimy przełamywać swoje egoizmy w imię uczuć. W świadomy sposób. Albo że potrafimy przebaczać. Przebaczanie to też tajemnica związana ze Zmartwychwstaniem. I wielka siła niektórych ludzi. Mam na myśli prawdziwe przebaczenie, a nie odpuszczenie komuś, że powiedział coś głupiego w żartach, a ja tego nie zrozumiałem. Chodzi mi o przebaczenie najbardziej bolesnych rzeczy, które zmieniły nasze życie.
Parę lat współpracowałem z zakładem poprawczym dla nieletnich dziewcząt. To niesamowite, ile te dziewczyny się nacierpiały, często przez swoje najbliższe rodziny. Wiele z nich było wykorzystywanych, także fizycznie. Mieliśmy dziewczynę, która w wieku dziewięciu lat uciekła z domu, a w wieku 12 zaczęła pracować na ulicy jako prostytutka. Do tego doprowadziło ją to, czego doświadczyła w domu. Dom proszę dać w cudzysłowie.
I te dziewczyny z poprawczaka przebaczały swoim rodzicom?
Niektóre przebaczały. Inne - były na drodze do przebaczenia. To i tak dużo. Przebaczenie to nie jest tylko słowna deklaracja, ale proces, który dzieje się w człowieku. Najpierw nazwanie tego, co przeżyłem, określenie źródeł cierpienia czy jego sprawców, którzy często są najbliższymi ludźmi, którym zaufaliśmy, a którzy (to jest najbardziej delikatne określenie) - zawiedli. Później przełamanie się, opowiedzenie komuś o tym, czego doświadczyłem. Wreszcie - samo przebaczenie. To jest możliwe, jeśli człowiek ma fundament, poczucie bezpieczeństwa - nie tylko instytucjonalnego, ale też psychicznego. Musi mieć najpierw poczucie sensu, że to przebaczenie mu pomoże, że kiedyś, być może, z tego cierpienia będzie możliwe się uleczyć.
Mu pomoże? Przecież przebaczamy innym i dla innych.
Jak wejdziemy na drogę przebaczenia, skorzystamy przede wszystkim sami. Bo ten gniew, który nosimy, żal - do pewnego stopnia uzasadniony - nas niszczy. Poza tym to doświadczenie otwiera nas na siebie samego i na Pana Boga. Bo przebaczając, mamy też refleksję nad swoim życiem. Zaczynamy dostrzegać, ile razy my zawiedliśmy, zraniliśmy, odwróciliśmy się od innych. Też od Pana Boga. Jezus przynosi wielką tajemnicę przebaczenia. Wiem, łatwo się mówi piękne słowa…
A trudniej tak żyć?
Zdaję sobie z tego sprawę. Przypomniała mi się anegdota arcybiskupa Życińskiego. Brał udział w odpuście, po mszy wyszedł z kościoła. Podeszła do niego kobieta, żeby powiedzieć, jak podobała jej się homilia, jakie mądre i piękne rzeczy mówił. Arcybiskup zapytał: a co pani podobało się najbardziej? Odpowiedziała, że nie wie, bo nie za bardzo zrozumiała. Więc my możemy być urzeczeni słowami, którymi ktoś pięknie operuje, poetycko ze sobą lepi. Ale w przemawianiu do wiernych chodzi przede wszystkim o to, żeby coś z tych słów zostało. Coś, co skłoni do refleksji.
Zmartwychwstanie dokonało się w upokorzeniu i w słabości.
Właśnie. I to być może nie śmierć w Wielkim Piątku była najtrudniejsza, a najtrudniejsze było upokorzenie i niezrozumienie. Niezrozumienie, że ludzie, dla których to robisz, jeszcze plują ci w twarz. Na tym polega ciężar tego dnia.
Chrystus krzyknął na krzyżu: Boże mój, czemuś mnie opuścił?
Bo był Bogiem i był człowiekiem. Nie bogiem-superbohaterem, który nic nie czuje. On czuł i cierpiał jak człowiek. To jest tajemnica, która dokonała się we wcieleniu Boga, który był zawsze: te dwie natury, boska i ludzka, zostały połączone. Po to, żeby Bóg mógł cierpieć tak, jak my. By przeżywał to w taki sposób, jak my. Żeby nas dogłębnie rozumiał. Był z nami w najpełniejszy sposób.
I też miał wątpliwości?
Wątpliwości, obawy, lęki. I to jest tajemnica, do której wracamy, mówiąc o relacji z Bogiem: przeżywanie cierpienia. Unikanie go, tak samo jak unikanie bólu, jest wpisane w naszą naturę. Ale Chrystus na krzyżu pokazał nam moc płynącą z cierpienia. I przecież wielu z nas, po trudnych doświadczeniach, widzi, że ból i cierpienie coś wyzwala, że powoduje zmianę hierarchii. Że dopiero w bólu, w cierpieniu, w chorobie widzimy, co w życiu jest ważne. Oczywiście nikomu takich doświadczeń nie życzę ani nie uważam, że to jest najlepsza czy jedyna droga, żeby dojść do pewnych spraw. Ale jest jedną z tych dróg. Nawet, jeśli ktoś nie jest osobą wierzącą, cierpienie jest doświadczeniem przewartościowującym, bardzo ważnym, choć trudnym. Okazją, żeby na chwilę się zatrzymać, zostawić rzeczy, które wcale nie są takie ważne. Spojrzeć w twarz drugiemu człowiekowi. Porozmawiać z nim. I spróbować porozmawiać z Bogiem.