Tajemnica perseidów, czyli co mówią spadające gwiazdy
Na niebie możemy teraz obserować piękne perseidy - czyli tak zwane spadające gwiazdy. Szczyt ich aktywności przypadnie już za tydzień, w nocy z 12 na 13 sierpnia. - To zjawisko nie ma jednak nic wspólnego ze spadaniem gwiazd - mówi prof. Andrzej Baran, astronom z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. I tłumaczy, skąd ono się bierze.
Wypowiada pan w myślach życzenie, widząc spadającą gwiazdę?
Nie mam takiego zwyczaju. Z prostego powodu: znam i rozumiem to zjawisko, które ludzie potocznie nazywają spadającymi gwiazdami. Wiem więc, że nie ma ono nic wspólnego z naszym szczęściem czy nieszczęściem, a wypowiadanie życzeń niczego nie zmieni.
Zatem: jakie to zjawisko? Czym są spadające gwiazdy?
Po pierwsze: żadne gwiazdy nie spadają. Gwiazdy są bardzo duże, znacznie większe niż Ziemia i inne planety. Nie ma więc szans, żeby spadły. Te zjawiska zachodzą na wysokościach rzędu kilkudziesięciu, kilkuset kilometrów - w zależności od wielkości takiego obiektu i miejsca, w którym wpadnie w atmosferę.
Czym są te obiekty?
To meteoroidy, maleńkie ciała z przestrzeni kosmicznej, a szczegółowiej - z przestrzeni międzyplanetarnej, z naszego Układu Słonecznego, które, tak się niefortunnie dla nich zdarzyło, wpadły w atmosferę ziemską i tam zaczęły topić się, płonąć, świecić. A to daje efekt, jakby nagle i szybko z nieba spadało jakieś jasne ciało niebieskie - i ten efekt nazywamy meteorem.
Na czym polega niefortunność wpadnięcia w atmosferę ziemską?
Na tym, że dla takich meteoroidów to koniec. Meteoroid może mieć kilka milimetrów, centymetrów, parę metrów. Więc zanim dotrze do powierzchni ziemi, spłonie. Rozgrzeje się, zaświeci i zniknie. Jeśli taki meteoroid jest większy, powiedzmy rzędu kilkunastu metrów, to jakaś jego część ocaleje i dotrze do powierzchni Ziemi.
Meteoroidy powstały bądź po procesie formowania się Układu Słonecznego, bądź po destrukcji innego, większego ciała niebieskiego. Czyli że albo jakieś ciało niebieskie rozpada się na mniejsze, albo „okrusza” się z niego jakiś odłamek skalny, który później sobie wędruje, żeby - być może - zakończyć swój żywot po wpadnięciu w naszą atmosferę.
Głównie za zjawisko meteorów odpowiadają fragmenty z rozpadających się komet, ewentualnie planetoid, które są znacznie mniejsze od planet, o gwiazdach nie wspominając.
Jak duża może być planetoida?
Kilkadziesiąt, kilkaset metrów promienia. Dla porównania - promień Ziemi to ponad sześć tysięcy kilometrów. Kiedy odłamek takiego ciała wpada w atmosferę ziemską, porusza się z prędkością kilkudziesięciu metrów na sekundę. A atmosfera rozciąga się zaledwie 100 kilometrów nad powierzchnią Ziemi, wyżej jest już kosmos.
Więc jeśli takie ciało wpadnie w atmosferę ,to do momentu uderzenia w Ziemię ma zaledwie około dwóch sekund, jeśli w ogóle nie spali się wcześniej. Dlatego to zjawisko meteorów jest tak błyskawiczne. I dlatego musimy mieć tyle szczęścia, żeby w ogóle je dostrzec.
Jeśli mówimy o szczęściu - teraz chyba o nie łatwiej. Zaczynają się noce perseidów. Najwięcej „spadających gwiazd” będziemy mogli dostrzec w noc z 12 na 13 sierpnia.
To zjawisko roju meteorów z gwiazdozbioru Perseusza. Ale po kolei: na razie powiedzieliśmy sobie o zjawisku pojedynczego meteoroidu, który wpada w atmosferę ziemską i powoduje zjawisko meteoru. Jeśli mielibyśmy „polować” na takie przypadkowe meteory, to musielibyśmy pewnie spędzić pół nocy, wpatrując się w niebo - a i to bez gwarancji sukcesu.
Natomiast czasem takich meteorów jest bardzo dużo, nawet kilkadziesiąt lub kilkaset na minutę, co sprawia wrażenie, że z Nieba spadają gwiazdy - takie zjawisko nazywamy deszczem meteorów lub, bardziej fachowo, jego rojem.
Takie zjawisko występuje wtedy, gdy Ziemia przecina orbity komet. Komety - zbudowane ze skał czy z lodu - krążą wokół Słońca. I czym są bliżej tej gwiazdy, tym bardziej się topią i więcej z nich „ucieka”. W związku z tym kometa na swojej orbicie powoli, bardzo powoli gubi swój materiał, powoli się rozpada. Po kilku takich obiegach może zgubić wszystko. Perseidy, które obserwujemy na niebie teraz, pochodzą z komety o mało atrakcyjnej nazwie 109P/Swift-Tuttle.
Jej okres orbitalny - czyli czas, w jaki okrąża Słońce - wynosi 133 lata. Natomiast z innymi kometami różnie to bywa. Kometa Halleya, dla porównania, okrąża Słońce w 76 lat. Perseidy obserwujemy na początku sierpnia dlatego, że akurat wtedy Ziemia przecina orbitę komety 109P/Swift-Tuttle.
I po prostu pochodzące z niej odłamki wpadają w naszą atmosferę. Perseidy natomiast nie są jedynym rojem meteorów, które możemy zaobserwować w trakcie roku - takich obfitych rojów jest w sumie co roku siedem-osiem, w różnych miesiącach.
Dlaczego na ten konkretny rój meteorów mówimy perseidy?
Bo orbita ich komety jest tak zorientowana względem orbity Ziemi, że linie meteorów zbiegają się mniej więcej w jednym miejscu. Ten punkcik na niebie, z którego meteory „wybiegają”, nazywamy radiantem. I w przypadku perseidów znajduje się on w gwiazdozbiorze Perseusza (bo starożytnym przypominał on Perseusza) - stąd nazwa perseidy.
Gdzie szukać tego gwiazdozbioru?
Zależy, o której godzinie. Jeśli chcemy obserwować perseidy wieczorem, powiedzmy koło godziny 21 (to powinno wystarczyć, bo w pierwszej połowie sierpnia o tej porze jest już dostatecznie ciemno), to ten gwiazdozbiór będzie wtedy dość nisko nad horyzontem, w kierunku północno-wschodnim.
Ale w miarę jak Ziemia się obraca, a gwiazdy - takie odnosimy wrażenie - przemieszczają się na niebie, gwiazdozbiór Perseusza jest już dość wysoko. Więc jeśli ktoś wytrzyma do północy, a może i później, to radiant meteorów będzie wysoko na niebie - i dzięki temu zobaczymy tych perseidów więcej. Dobrze więc położyć się na kocu czy leżaku, tak, żeby wzrok skierować na samą górę i obserwować całe niebo.
Chrześcijanie wierzyli, że meteor oznacza przejście duszy z Czyśćca do Nieba. A skoro tak, to może zabrać do Boga życzenie
Mając szczęście, w ciągu godziny zaobserwujemy około 60 meteorów. Oczywiście lepiej w tym celu wyjechać poza miasto, jak najdalej od źródeł światła. Meteory są niezbyt jasnymi zjawiskami na niebie, w związku z tym jeśli jesteśmy w centrum miasta, gdzie jest duże rozświetlenie, większość z tych meteorów pozostanie dla nas niezauważona.
Kiedyś byłam na pustyni Atakama i niebo było całe upstrzone meteorami, tak że miało się wrażenie, że spadały one dosłownie non-stop.
A ja pamiętam 17 listopada, 2001 rok, u nas, w Małopolsce. To była noc leonidów, czyli innego roju meteorów. Ale nie był to zwykły rój meteorów: z nieba gwiazdy spadały cały czas. Coś takiego zdarza się bardzo rzadko. A tak się złożyło, że akurat wtedy brałem ślub.
Sądzę, że na pustyni Atakama panią spotkało coś podobnego. Chodzi o to, że gdy kometa orbituje Słońce - powiedzmy, że zajmuje jej to 133 lata, jak w przypadku 109P/Swift-Tuttle - to raz na te 133 lata jest najbliżej Słońca i wtedy wyrzuca z siebie więcej materiału. I wtedy ten deszcz meteorów, rój meteorów, będzie spotęgowany.
Powiedziałem, że możemy zaobserwować, jak rój meteorów jest w stanie „wyrzucić” 60, może 100 meteorów na godzinę. Na ogół tak jest. Ale w przypadku tej większej, zdarzającej się tak rzadko, aktywności roju meteorów możemy zaobserwować ich znacznie więcej niż 100 na sekundę.
Tak zdarzyło się w dniu mojego ślubu i tak pewnie zdarzyło się, jak była pani w Chile. Inna sprawa, że pustynia Atakama jest najciemniejszym miejscem na świecie, więc dodatkowo to miejsce mogło „wyciągać” meteory.
Niektóre meteory są bardzo jasne…
To tak zwane bolidy albo superbolidy. Potrafią świecić mocniej niż księżyc w pełni. A księżyc w pełni oświetla przecież Niebo tak bardzo, że widać na nim tylko najjaśniejsze gwiazdy. Bolidy od razu da się odróżnić od zwykłych meteorów. Meteor ma stałą jasność, natomiast bolid momentalnie się zapala, dochodzi do maksimum jasności, po czym zostawia po sobie ciągnącą się po niebie smugę.
Może bolid był tą supergwiazdą, która wskazywała mędrcom ze wschodu drogę do dopiero co urodzonego Chrystusa?
Jeśli to byłby bolid, byłby zjawiskiem trwającym krótka chwilę. A w Biblii jest napisane, że ta gwiazda prowadziła mędrców. Więc jeśli interpretować Pismo Święte literalnie, to nie mógł być bolid - ten mógłby jedynie wskazać kierunek i zaraz zniknąć. To mogło być więc inne zjawisko, ale jakie konkretnie - nie wiemy.
A nie da się ustalić, jakie? Dwa tysiące lat w skali Wszechświata to nic, krótka chwila.
W skali wszechświata dwa tysiące lat to nic, ale w naszej skali - bardzo długo. A my dziennik wszystkich zjawisk na niebie prowadzimy stosunkowo od niedawna. Na Bliskim Wschodzie, jak i w całym Imperium Rzymskim, nie było zwyczaju notowania tego typu zjawisk.
Bardziej skrupulatni byli w tym Chińczycy i - kilka tysięcy lat przed narodzinami Chrystusa! - mieszkańcy Mezopotamii. Oni w ogóle żyli w zgodzie z niebem; pozycja gwiazd wyznaczała im na przykład czas zbiorów i plonów.
I wierzyli, że zjawiska na niebie, w tym meteory, są wróżbami czy znakami.
Bo skoro człowiek patrzył w Niebo, na którym z reguły nic się nie dzieje, i nagle przeleciał meteor, to - choć do końca nie rozumiał tego zjawiska - myślał, że miał szczęście zaobserwowania czegoś niezwykłego. I natychmiast wiązał to z różnymi ważnymi wydarzeniami: narodzinami dziecka czy nadchodzącym dobrobytem. Różne ludy różnie „spadające gwiazdy” interpretowały, zawsze wiązały się one jednak z czymś szczęśliwym.
W folklorze chrześcijańskim „spadająca gwiazda” oznaczała przejście duszy z Nieba do Czyśćca. I stąd wziął się zwyczaj wypowiadania w myślach życzeń, gdy widzimy meteor. Bo skoro dusza idzie z Czyśćca do Nieba, a więc przed oblicze Boga, może „wziąć” ze sobą nasze życzenie. I ono, skoro trafi do samego Wszechmogącego, ma większe szanse na spełnienie.
Inaczej interpretowano natomiast rój meteorów. „Gwiazdy” spadające w tak dużej liczbie kojarzyły się już z atakiem, agresją, natarciem. Więc ludzie rój meteorów utożsamiali z czasami wojny, z ofensywą wroga, ze śmiercią. Te interpretacje brały się z niewiedzy. Podobnie było z innymi zjawiskami obserwowanymi na niebie.
Ludzie od zawsze bali się na przykład zaćmienia Słońca. Nagle, w ciągu dnia, robi się ciemno - trudno się dziwić, że to zjawisko niepokoiło. Chińczycy wierzyli, że dzieje się tak, gdy smok pożera Słońce. Zatem podczas zaćmienia odprawiali różne modły, robili dosłownie wszystko, żeby smok wypluł Słońce z powrotem na niebo.
Podobna mitologia narosła wokół zorzy polarnej, którą uważano za świecący most, który łączy niebo i Ziemię. A zatem niektórzy uważali, że w czasie zorzy dusze zmarłych mogą wędrować do Nieba.
Magiczne myślenie.
Wzięte z niewiedzy. Zresztą, gdyby odwiedziła pani choćby plemiona indiańskie Ameryki Południowej, wciąż mogłaby odnaleźć pani jego ślady.
Sądzę, że nie trzeba jechać aż do Ameryki Południowej. Pewnie w promieniu kilkuset kilometrów od Krakowa żyją ludzie, którzy wciąż wierzą w magiczne znaki ukazywane na niebie.
Ma pani rację. Na tym opierają się astrologowie rzekomo przewidujący z nieba przyszłość. Ludzie chętnie ich słuchają, szczególnie jeśli ci „prorocy” mają dla nich dobre wieści. A wie pani, nie jest trudno znaleźć korelację między czymś, co nastąpiło na niebie, a wydarzeniami z życia. Jeśli człowiek, zamiast starać się zrozumieć pewne zjawiska astronomiczne, doszukuje się związku pomiędzy nimi a tym, co dzieje się na Ziemie, to na pewno jakieś znajdzie.