Tajemnica bunkrowego lasu. Fabryka prochu Forst Scheuno koło Brożka
Żeby zobaczyć dziś słynną już fabrykę amunicji w okolicy Brożka trzeba uzyskać zgodę władz gminy. Kilkanaście lat temu zginęli tutaj dwaj łowcy tajemnic.
Wzdłuż Nysy Łużyckiej, na obszarze blisko 700 hektarów iglastego lasu, wznoszą się betonowe budowle. Jedne wyrastają z ziemi do wysokości pierwszej kondygnacji, inne ukryte są w ziemi nawet na głębokości pięciu pięter... Kilkanaście lat temu do tej tajemnicy został dopisany tragiczny ciąg dalszy. Podczas próby obejrzenia jednego z budynków zginęli dwaj studenci poznańskiego uniwersytetu. Do eksplozji doszło w chwili, gdy chcieli oświetlić sobie podziemne pomieszczenie zapałką.
Ten tzw. bunkrowy las był i jest znakomicie zamaskowany. Niegdyś cały obszar był ogrodzony siatką, zwieńczoną kolczastym drutem. Płot o długości ponad 8 km i na 3 m wysoki znajdował się pod napięciem elektrycznym. Ogrodzenie istniało do początków lat 60. Od tamtej pory grasują tutaj zbieracze złomu, grzybiarze i... łowcy tajemnic.
Zabawa w chowanego
Pod koniec lat 30. obszarem tym zainteresowali się specjaliści z zakładów chemicznych produkujących materiały wybuchowe. Po rozpoznaniu terenu zapadła decyzja o wybudowaniu fabryki prochu strzelniczego. Prace ziemno-betoniarskie rozpoczęto jesienią 1939 roku na wschodnim skraju ówczesnej, liczącej około 400 mieszkańców miejscowości Scheuno (Brożek).
Była to bliźniacza fabryka innego zakładu w Krzystkowicach, oddalonego około 50 km na północny wschód od Zasiek. Zakłady wchodziły w skład koncernu Dynamit-Nobel, będącego filią międzynarodowego kartelu IG Farben, w którym znaczne udziały posiadał kapitał amerykański. Nic zatem dziwnego, że zarówno fabryki nad Nysą, jak i ta nad Bobrem nie były celem angloamerykańskiego lotnictwa bombowego podczas wojny.
Przeznaczenie fabryki, w początkowym okresie jej powstawania, okryte było głęboką tajemnicą. Jedni powiadali, że produkowane tu będzie syntetyczna benzyna na bazie destylacji węgla brunatnego, inni - że nawozy sztuczne i materiały dezynfekcyjne. Rozpowszechniano także informację o... wytwórni czekolady.
Gorzka czekolada
Wątpliwości prysły w chwili rozpoczęcia produkcji wiosną 1941 roku. Odgłosy broni strzeleckiej i kanonady artyleryjskiej, dochodzące z poligonu położonego na południowo-wschodnim skraju terenu fabryki, pozwalały domyślać się, o jaką produkcję tutaj chodziło. Do okolicznych szpitali w Forst, Lubsku, Krośnie i Żarach coraz częściej przywożono okaleczonych ludzi: bez rąk, nóg, palców, z ciężkimi poparzeniami.
Pod koniec 1940 roku transportem kolejowym przybyły do fabryki pierwsze kolumny jeńców wojennych. Byli to Polacy, Francuzi, Holendrzy i Belgowie. Później przywożono tylko Rosjan i Żydów.
Dwukrotnie doszło w fabryce do eksplozji – w lecie 1944 roku i w styczniu roku następnego. Nie udało się ustalić, czy wybuchy te były wynikiem akcji sabotażowych czy też spowodowane zostały błędami technologicznymi. Zginęło wówczas ponad 200 robotników cudzoziemskich oraz kilkunastu techników niemieckich.
Od 1943 roku liczba robotników przymusowych w fabryce wzrastała. Byli to przeważnie żołnierze, którym Niemcy odebrali status jeniecki, zmuszając do pracy. W Zasiekach zatrudnionych było w latach 1940-1945 około 600 obywateli państw Europy Zachodniej, zwłaszcza Francuzów, ponad 1 tys. Polaków, około 3 tys. Rosjan, Ukraińców i Żydów. W ostatniej fazie wojny zatrudniano także więźniów obozów koncentracyjnych i kryminalistów. Do najbardziej niebezpiecznych prac, między innymi przy młynach prochowych, w suszarniach, przy dozownikach i w paczkarniach, zmuszano Żydów i Rosjan. Niewielu z nich pozostało przy życiu. Według szacunków w ostatnich latach wojny w Zasiekach zginęło z wycieńczenia, głodu, chorób zakaźnych ponad 2 tys. robotników przymusowych.
Zagadka w sieci
Do dziś wykorzystywana jest część dróg łączących obiekty fabryki. W sumie zbudowano 72 km betonowych, dwupasmowych tras. Każdy obiekt miał bezkolizyjną komunikację z centralną drogą zakładową. Z niemniejszym rozmachem rozwiązano komunikację szynową. Fabryka posiadała własną stację kolejową, lokomotywownię i wagonownię, perony, rampy pozwalające na załadunek i rozładunek najbardziej skomplikowanych materiałów sypkich, ciekłych i stałych; własną stację rozrządową i rozgałęzienia. Całe składy pociągów mogły wjeżdżać do podziemnych tuneli.
Zakład był doskonale zamaskowany. Nie zabrakło wyrafinowanych rozwiązań technicznych. Tworząca niemal centralny punkt zakładów podziemna kotłownia o powierzchni prawie boiska do piłki nożnej posiadała trzy dwudziestopięciometrowe kominy o teleskopowej konstrukcji. W ciągu kilkunastu minut skomplikowana maszyneria składała kominy na zasadzie teleskopu i działając jak peryskop łodzi podwodnej - chowała pod powierzchnię ziemi. W podobny sposób, w razie potrzeby, przykrywano sztuczne zbiorniki wodne i baseny przeciwpożarowe ruchomymi płytami maskującymi.
Do grilla
Przeprowadzona już po wojnie inwentaryzacja obiektów wykazała 400 bunkrów i budowli naziemnych o różnym przeznaczeniu. Wszystkie jednak są w stanie daleko posuniętej dewastacji. Niektóre hale podziemne są niedostępne. Fabryka pracowała niemal do połowy lutego 1945 roku. Armia Czerwona stała już w Lubsku i Brodach, kiedy 20 lutego zarządzono ewakuację zakładów. Dla wielu Polaków, Rosjan, Francuzów była to ostatnia droga. Ginęli w wyniku ostrzału artyleryjskiego, tonęli w Nysie, byli rozstrzeliwani przez eskortujących ich żołnierzy SS.
Do lat 60. teren był własnością Wojska Polskiego i wstęp na obszar zakładów był zabroniony. A potem były tutaj magazyny towarów importowanych, piwnice win, palarnie kawy, pieczarkarnie i... trwające po dziś rozkradanie szczątków fabryki. Mieszkańcy okolicy wykorzystywali znajdowaną w bunkrach watę strzelecką do rozpalania grilla. Nie brakuje także poszukiwaczy skarbów – zdaniem fantastów system ma podziemne połączenie z Forst, a nawet z... Berlinem. Co tam Niemcy mogli schować...?