Ta ostatnia niedziela... handlowa, czyli zakazów coraz więcej
Czy w tym roku spełni się u nas scenariusz węgierski, gdzie zakaz handlu przetrwał 13 miesięcy? Nie wiadomo, na razie pewne jest tylko to, że w 2019 roku możemy jedynie 15 razy wybrać się na zakupy w niedzielę.
Za dwa miesiące będziemy obchodzić nietypową rocznicę: zamknięcia sklepów w niedziele. 11 marca 2018 roku przypadła pierwsza niehandlowa niedziela. O ile w ubiegłym roku obowiązywała jeszcze względna równowaga: na dwie, maksymalnie trzy niedziele niehandlowe przypadały dwie z otwartymi centrami i sklepami, to od stycznia 2019 śruba została przykręcona. Klientom - dosłownie - zostanie już tylko ostatnia niedziela, w pozostałe będą obowiązywały duże ograniczenia.
Warto o tym przypominać, gdyż grudzień mógł się przyczynić do niedzielnego rozprężenia. Twórcy ustawy postanowili bowiem zrobić klientom prezent i ograniczyli handel tylko w jedną niedzielę - 9 grudnia 2018. Nie należy jednak mieć złudzeń i to nie o klientów głównie zmartwili się twórcy nowego prawa. Poszło bowiem o gospodarkę, a konkretnie o ten filar, który zależy od konsumpcji wewnętrznej, czyli wydatków Polaków. A przy zamkniętych centrach handlowych i sklepach trudno na to liczyć. Nie ma dla handlu lepszego miesiąca niż grudzień, to w tym okresie sklepy generują 30 proc. rocznych obrotów.
A zakaz handlu, często nazywany ograniczeniem handlu w niedziele, już rodzi poważne konsekwencje. Coraz głośniej mówią o tym nie tylko właściciele sklepów, także tych największych, ale i eksperci od handlu. Nie brakuje też badań.
- Rok do roku centra handlowe w centrum Polski odnotowały spadek liczby klientów o 6 procent - wyliczył Retail Institute, czyli firma, która bada i analizuje branżę handlową. Rok do roku, czyli od stycznia do listopada 2017 oraz 2018 roku.
Przyczyna jest jedna: zakaz niedzielnego handlu. Pozornie 6 procent nie brzmi groźnie, ale faktycznie to duża strata, która przekłada się na duży uszczerbek finansowy, a konkretnie na pieniądze, które zamiast trafić do sklepowych kas, zostały w kieszeni klientów. Coraz częściej informują o tym sami przedsiębiorcy. - Po wprowadzeniu zakazu handlu w niedziele sieć Lewiatan utraciła około połowy wcześniejszych niedzielnych obrotów - tak oszacował jej prezes Wojciech Kruszewski w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną”.
Z rozmowy wynika, że druga część niedzielnych obrotów została uratowana, gdyż klienci zaczęli robić większe zakupy w soboty i poniedziałki.
W październiku ubiegłego roku Tesco podjęło decyzję o zamknięciu trzynastu kolejnych sklepów w Polsce i powiązało ten ruch właśnie z zakazem niedzielnego handlu. - Polska jest dużym i bardzo ważnym dla Tesco rynkiem - zaznaczył wówczas Matt Simister, prezes Tesco na Europę Środkową. - Mamy wobec naszych wszystkich interesariuszy: pracowników, klientów, dostawców i akcjonariuszy, obowiązek zapewnienia biznesowi stabilności i równowagi, które dają rynkową konkurencyjność. Polski rynek detaliczny dynamicznie się zmienia, między innymi przez ograniczenie handlu w niedziele, a to oznacza, że musimy przyspieszyć nasze plany upraszczania biznesu i skupienia się na tym, co najważniejsze dla klientów.
Martin Behan, dyrektor zarządzający Tesco Polska, tłumaczył: „Decyzja o zamknięciu sklepu nigdy nie jest łatwa. Stale analizujemy model pracy i wyniki naszych sklepów, by mieć pewność, iż nasz biznes osiąga określony próg rentowności i spełnia oczekiwania klientów. Tak działo się przez ostatnie lata i będzie dziać się nadal - likwidacja nierentownych sklepów jest bowiem stałym elementem procesów biznesowych w firmie handlowej”.
I jeśli prawdą okażą się coraz głośniejsze pogłoski, że w marcu Tesco się jednak z Polską na dobre pożegna, to zapewne zakaz handlu w niedziele będzie nie tylko biznesową wymówką, ale języczkiem u wagi.
Pierwszą głośną ofiarą niedzielnego zakazu handlu było zresztą łódzkie Vapiano, czyli restauracja tej sieci zlokalizowana w centrum handlowo-rozrywkowym Sukcesja. Łodzianie cieszyli się tym miejscem niespełna dwa lata, a decyzja została podjęta już po niespełna trzech miesiącach obowiązywania nowego prawa.
- Lokal serwujący kuchnię włoską nie znalazł wystarczającego uznania wśród łodzian - głosił wówczas komunikat centrum handlowego. - Zarządzający restauracją, którzy dwa lata temu z zadowoleniem przyjęli ofertę najmu lokalu w Sukcesji, obecnie twierdzą, że wolne od handlu niedziele ostatecznie przyczyniły się do niepowodzenia Vapiano.
Do chóru niezadowolonych z niedzielnego zakazu pod koniec listopada dołączył Przemysław Lutkiewicz, wiceprezes LPP ds. finansowych.
- Dynamiczne wzrosty sprzedaży rok do roku w pierwszym półroczu 2018 spowodowały, że do tej pory nie odczuwaliśmy spadku sprzedaży z powodu niehandlowych niedziel - tak jego wypowiedź cytował portal dlahandlu.pl. - W pozostałe dni tygodnia, od poniedziałku do soboty, nasze kolekcje tak dobrze się sprzedawały, że pokrywały nawet z nadwyżką to, co osiągaliśmy w ubiegłym roku na pełnych tygodniach. Dopiero od trzeciego kwartału zaczynamy tak naprawdę liczyć, jaki jest wpływ zakazu handlu niedzielnego na naszą sprzedaż. Możemy powiedzieć, że zgadzamy się z naszymi koleżankami i kolegami z branży handlowej, że ten wpływ jest i że jest on negatywny.
Jak wyliczyli eksperci Retail Institute od momentu wejścia w życie zakazu centra handlowe straciły ponad 15,7 mln klientów robiących do tej pory zakupy w niedziele, przy czym tylko 7,3 mln klientów zmieniło swoje nawyki zakupowe, wybierając się do galerii między poniedziałkiem a sobotą. Jakkolwiek by liczyć, 8,4 mln klientów nie odliczyło się w centrach handlowych i to tylko przez kilka miesięcy ubiegłego roku.
Twórcy tego zestawienia przeanalizowali dane z 2017 i 2018 roku metodą „like for like”. Chodzi o porównanie danych z okresów tygodniowych mających tę samą liczbę dni roboczych/handlowych, np. poniedziałek do poniedziałku, wtorek do wtorku itd. Wynika z tego, że frekwencja w centrach handlowych od poniedziałku do soboty wzrosła w 2018 roku o 3,7 proc. W niedziele handlowe do centrów przychodzi o 3,8 proc. więcej klientów niż w te same niedziele 2017 roku. - Tym samym nadal widać, że spadek frekwencji jest ściśle powiązany z wprowadzonym w marcu 2018 roku zakazem handlu - konkludują w Retail Institute.
Dyskonty znalazły sposób na niedziele
Prezes Lewiatan Holding nie ma problemu ze wskazaniem tego, kto wygrał na wprowadzeniu zakazu handlu w niedziele. To dyskonty, które odnotowały wzrost sprzedaży o ok. 7 procent. W jego opinii stało się to dzięki wydłużeniu godzin pracy i wydatkom na reklamę.
Zapewne jest w tym wiele racji. To w końcu Lidl kusi spędzaniem sobót w swoich sklepach, gdyż mają to być tanie soboty, a już na kilka dni przed niehandlowymi niedzielami w sklepach puszczane są komunikaty zachęcające do kupowania na zapas. Efekt? Właściciele małych sklepów osiedlowych, mimo iż niedziele spędzają za kasami, nie mogą się doliczyć nawet dotychczasowych połowy obrotów. Nie dziwią więc żale wylewane na forach internetowych i takie komentarze: „Niestety zamknięte niedziele powodują potężne spadki obrotów w polskich sklepach, czego konsekwencją jest również to, że sporo sklepów dotąd rentownych, dzisiaj już rentownymi nie są. Tak to jest, skoro politycznie ingeruje się w gospodarkę. Wielu pracownikom pasuje praca właśnie w niedzielę, można by im więcej np. zapłacić, ale Solidarność i politycy przecież wiedzą lepiej. Zrobiono prezent Lidlom i Biedronkom”.
Inny zauważa: „Te przesunięcia nie dotyczą tylko Lewiatana czy hipermarketów - dotyczą także małych, prywatnych sklepów! W średnich miejscowościach dostępność do dyskontów spowodowała zmianę polityki zakupowej - klienci robią większe zakupy w piątek/sobotę w dyskoncie (taniej/marketing), natomiast odchodzą od małych, rutynowych zakupów w lokalnych sklepach. Rodzinne sklepy sprzedają w weekend lody i piwo... Czy ktoś policzył, ile małych/rodzinnych sklepów zostało zamkniętych po decyzji „wolnych niedziel”? W mojej okolicy trzy takie sklepy zostały zamknięte...”.
Socjologowie mogą się już zastanawiać, czy niespełna rok to wystarczająco długo, by można było mówić o zmianie nawyków zakupowych Polaków. W końcu kształtowały się one latami po zmianie ustroju. Być może mowa powinna być raczej o wymuszonej konieczności dostosowania się do narzuconego przez innych kalendarza. Może się jednak okazać, że jeśli zakaz potrwa dłużej, to klientom zakoduje się, że niedziela nie jest najbardziej przyjaznym dniem do robienia zakupów i nawet, gdy coś się w tej materii zmieni, to i tak będą omijać sklepy szerokim łukiem.
Zakaz budzi wiele nie tylko handlowych, ale i prawnych emocji. Już po zamknięciu tego wydania „Strefy Biznesu” miał się nad nim pochylić sam Sąd Najwyższy. Po-szło o sformułowanie „przeważająca działalność”, które pojawiło się w przepisach (w części dotyczącej wyjątków od ustawy), a które nie zostało uściślone. Zakaz nie obowiązuje bowiem w placówkach, w których przeważająca działalność polega na handlu prasą, biletami komunikacji miejskiej, wyrobami tytoniowymi, kuponami gier losowych i zakładów wzajemnych. Nie wynika jednak z niego, czym de facto jest przeważająca działalność.
Ten rok dla handlowców nie zapowiada się dobrze, gdyż z handlowego kalendarza zniknie nie tylko trzynaście dni świątecznych, ale niemal trzy czwarte niedziel. Centra handlowe i duże sklepy będą czynne bez przeszkód przez piętnaście niedziel w ciągu całego roku. Mało? W 2020 roku handlowych niedziel ma być zaledwie siedem, głównie przed najważniejszymi świętami. Oznacza to, że pracownicy z branży handlu będą odpoczywali przez 58 dni w roku (nie licząc innych dni wolnych wynikających ze sklepowych grafików).
Solidarność, która przygotowała projekt zakazu handlu w niedziele, oraz posłowie (głównie partii rządzącej i Kukiz`15), którzy go poparli, są przekonani, że wpływ na gospodarkę nie może być zbyt duży, gdyż skoro nie ma możliwości kupienia pieczywa i masła w niedzielę, to kupi się je w sobotę lub w piątek. I może z najpotrzebniejszymi zakupami spożywczymi tak jest, w końcu z powodu wprowadzenia zakazu nie zaczęliśmy nagle mniej jeść czy pić, ale już zakupy impulsowe to inna bajka. Jak zaznacza dr Paweł Kowalski z Katedry Marketingu Politycznego Uniwersytetu Łódzkiego, o zakupach impulsowych trudno mówić, gdy nie dochodzi do aktu zakupowego. A nie dochodzi do niego przez coraz więcej dni w roku. I zakupów impulsowych - w przeciwieństwie do innych - nie da się nadgonić w innym terminie.
Nieprzekonująco brzmią argumenty dotyczące innych krajów, w których zakaz handlu obowiązuje i kraje mają się dobrze. Wystarczy bowiem spojrzeć na statystyki pokazujące, ile czasu spędzają w pracy Polacy, a ile przedstawiciele innych państw Europy Zachodniej. Tam pojęcie równowagi między pracą a życiem osobistym nie jest tylko chwytliwym, ale pustym hasłem, u nas za to ciągle liczą się godziny spędzone za biurkiem czy innych pomieszczeniach pracowniczych. Dla wielu niedziela to jedyny spokojny dzień na zrobienie zakupów.
Rzadziej kupujemy, więcej marnujemy
„Spożywcze” konsekwencje są jednak poważniejsze, zwłaszcza w kategorii marnowanie jedzenia. Polska pod tym względem i tak bije niechlubne rekordy. Zajmujemy piąte miejsce w Unii Europejskiej w kategorii społeczeństw, które marnują najwięcej jedzenia. I będziemy marnować go coraz więcej, skoro jesteśmy przez handlowców zachęcani do tego, by kupować na zapas. Nie wszystkie artykuły spożywcze mają wystarczająco długą datę ważności, a kupowanie na zasadzie: wezmę więcej, by nie zabrakło, często kończy się tym, że więcej trafia do koszy na śmieci.
Na te analizy jeszcze przyjdzie czas, podobnie jak na oszacowanie wpływu na kondycję naszej gospodarki. Nie bez znaczenia są także podejmowane przez związkowców próby zaostrzenia zakazu, w tym wydłużenie godzin obowiązywania od sobotniej nocy do poniedziałkowego poranka. Na to raczej zgody nie będzie, ale inne zmiany nie są wykluczone.
Można się tylko zastanawiać, czy w tym roku (roku wyborów m.in. parlamentarnych) spełni się scenariusz węgierski. Tam zakaz handlu przetrwał 13 miesięcy, a władza musiała się wycofać pod naporem rosnącego niezadowolenia suwerena.
W Polsce, z badania jakie IBRiS przeprowadził 27 listopada 2018 r., wynika, że całkowitego zniesienia zakazu handlu w niedziele chciałoby aż 42 proc. wyborców PiS, 77 proc. zwolenników SLD, 60 proc. zwolenników Koalicji Obywatelskiej i 53 proc. osób popierających partię Kukiz’15.