Mkną ulicami miast i miasteczek z zawrotną prędkością, najczęściej nocami. Ścigają się z innymi albo z samymi sobą. Nie chcą pamiętać, że narażają nie tylko siebie. Takie wypadki, jak ten w Krakowie zdarzają się na polskich drogach zdecydowanie za często
Na moście Dębnickim w Krakowie wciąż palą się znicze. Od czasu do czasu ktoś przy niech stanie, ktoś przyniesie kwiaty. Do śmiertelnego wypadku na ulicy Zwierzynieckiej w Krakowie doszło tydzień temu, w nocy z piątku na sobotę. Żółte renault pędziło przez aleję Trzech Wieszczów w kierunku mostu Dębnickiego. Musiało przejechać przez aleję Krasińskiego z powodu prac drogowych zwężoną do jednego pasa ruchu. Dozwolona prędkość na odcinku przed mostem to 40 kilometrów na godzinę, według ustaleń śledczych samochód jechał co najmniej trzykrotnie szybciej.
- Kierujący renault megan jadący al. Krasińskiego w kierunku mostu Dębnickiego stracił nagle panowanie nad pojazdem, przejechał przez skrzyżowanie przed mostem, zjeżdżając w lewą stronę. Uderzył w słup sygnalizacji świetlnej, w lampę oświetlenia ulicznego i zjechał po schodach, dachując, na bulwar Czerwieński, gdzie uderzył z kolei w betonowy murek okalający ścieżkę rowerową - relacjonował mł. insp. Sebastian Gleń z małopolskiej policji.
Mur zmiażdżył przestrzeń pasażerską. Kierowca i trzej pasażerowie zginęli na miejscu, w akcji brało udział sześć samochodów ratowniczo-gaśniczych i ponad 20 strażaków.
Śledczy poszukują świadków zdarzenia. Choćby mężczyzny, który stał na pasie zieleni, próbując przejść przez aleję Zygmunta Krasińskiego w niedozwolonym miejscu. Cofnął się, kiedy zobaczył nadjeżdżające renault, ale w tym właśnie momencie samochód wypadł z drogi.
Według informacji, które podają media, żółtym renault początkowo podróżowało pięciu młodych mężczyzn. Jeden z nich wysiadł w Modlniczce. Pozostali pojechali dalej. Wówczas doszło do wypadku, w którym zginęła cała czwórka.
Śledztwo w sprawie tragicznego wypadku prowadzi Prokuratura Okręgowa, a konkretnie - jej szef prok. Rafał Babiński. Zakładowi Medycyny Sądowej zlecono badania w kierunku obecności narkotyków, alkoholu i innych substancji odurzających. Takie badanie toksykologiczne trwa kilka tygodni.
Jedną z ofiar wypadku jest Patryk P., syn celebrytki Sylwii Peretti, znanej z programu „Królowe życia”, wcześniej Peretti wystąpiła w „Kuchennych rewolucjach”, wówczas jako restauratorka. Kobieta angażuje się w akcje dobroczynne. Również Patryk P. miał brać udział w rajdzie charytatywnym na rzecz chorego kolegi. Mężczyzna pojawiał się u boku matki w programie „Królowe życia” na TTV.
„Jeden z tych chłopców udzielał się charytatywnie w Wieliczce na rzecz chorych i po wypadkach... właśnie syn Królowej Życia... serdeczne kondolencje dla rodziców - straszna tragedia” - napisała w mediach społecznościowych Anna Kowal z Rady Społecznej Sejmiku Województwa Małopolskiego, działaczka społeczna powiatu wielickiego.
- Niestety jest to prawda - przekazał PAP menedżer celebrytki Adam Zajkowski. Jak wyjaśnił, Patryk zginął jako pasażer samochodu.
- Jest to tragedia dla Sylwii i dla nas wszystkich. Patryk nie kierował, miał doświadczenie. Stracili panowanie nad samochodem. Okoliczności tragedii cały czas są ustalane - wskazał i poprosił wszystkich o uszanowanie prywatności rodziny w tych dniach.
Co innego mówią jednak śledczy.
„Prokurator Prokuratury Rejonowej Kraków-Krowodrza w Krakowie w dniu 15 lipca 2023 r. wydał postanowienie o wszczęciu śledztwa w sprawie umyślnego naruszenia zasad bezpieczeństwa w ruchu lądowym i nieumyślnego spowodowania wypadku w dniu 15 lipca 2023 roku w Krakowie przez kierującego pojazdem marki Renault, tj. Patryka P.” - głosi komunikat policji.
„Odnosząc się do doniesień medialnych mówiących, że kierowcą była inna osoba, informujemy, iż wszystkie ustalenia wskazują, że to Patryk P. kierował wskazanym samochodem. W szczególności wskazują na to czynności identyfikacyjne na miejscu zdarzenia, materiał fotograficzny i nagranie z monitoringu ulicznego, na którym widać jak Patryk P. chwilę przed wypadkiem wsiada za kierownicę swego samochodu” - dodano.
Jerzy Korczyński, reporter TVN24, dotarł do osób, które znały 24-letniego kierowcę renault.
- Nieoficjalnie dowiedziałem się, że auto, w którym zginęło czterech mężczyzn, miało 400 koni mechanicznych pod maską. Właściciel pojazdu i jednocześnie jego kierowca w momencie tragedii, miał być częstym uczestnikiem nieformalnych wyścigów - tłumaczył reporter.
W czasie wyścigów, jak ustalił dziennikarz, w aucie była zainstalowana klatka wzmacniająca pojazd. - Ale w momencie wypadku była ona wyjęta, żeby na tylnej kanapie samochodu było więcej miejsca dla pasażerów - dodał Korczyński.
Problem pędzących nocą samochód, czy motocykli, wyścigów samochodowych organizowanych na ulicach polskich miast i miasteczek nie jest czymś nowym.
Marek Konkolewski, były inspektor policji, ekspert w zakresie ruchu drogowego, były dyrektor Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym mówi, że moda na nocne ściganie przyszła do Polski w połowie lat 90.
- Pierwszym samochodem, którym jechałem, była syrenka 105, prawo jazdy robiłem na fiacie 125 p. Wszyscy znali możliwości polskich wozów, ich techniczne możliwości nie były dla nikogo niespodzianką - opowiada. Ale lata 90. to złoty czas dla tych, którzy handlowali zagranicznymi wozami. Sprowadzali do Polski co tylko się dało, także samochody po wypadkach, zalane wodą, ale zagraniczne. Na polskich ulicach obok rodzimych fiacików, pojawiły się audi, mercedesy, BMW.
- To były samochody tabu. Z czasem w głowach młodych ludzi zakwitła myśl rywalizacji - mówi Marek Konkolewski. I dodaje, że w tym samym mniej więcej czasie Martin Cooper uszczęśliwił ludzkość pierwszym telefonem komórkowych, ciężkim wprawdzie, wielkim, ale jednak. Młodzi mieli się więc czym ścigać i jak ze sobą komunikować. Taki był początek pierwszych wyścigów ulicznych, z czasem niemal masowych. W tym czasie mekką samochodowych ścigaczy była Warszawa, a konkretnie jeden z terminali przy lotnisku Okęcie.
Z czasem nocni drogowi piraci zaczęli kręcić bączki w każdym mieście, miasteczku, mieścinie - przy centrach handlowych, na parkingach. Najmodniejsze wciąż jednak pozostają wyścigi publicznymi ulicami, najmodniejsze i najbardziej niebezpieczne. Tym bardziej że samochody ścigaczy są najczęściej tuningowane, niesłychanie szybkie, ale i głośne. Tuning jest w Polsce legalny, z zastrzeżeniem, że zmiany nie mogą powodować zagrożenia w ruchu drogowym, a samochód musi spełniać normy.
W maju tego roku stołeczna radna oraz aktywistka związana z lewicą Agata Diduszko-Zyglewska złożyła interpelację do Rafała Trzaskowskiego.
„Wiosna, lato i jesień to miesiące męki i nieprzespanych nocy. Powodem są nielegalne wyścigi motocyklowe, które odbywają się przy sprzyjającej pogodzie co noc. Mieszkamy na Mokotowie, w obszarze zamkniętym czterema ulicami, na których odbywają się te wyścigi (Racławicka, Marynarska, Wołoska, Żwirki i Wigury oraz cargo blisko Okęcia) - rozpoczęła swoją interpelację.
Agata Diduszko-Zyglewska podkreśla, że „ogromny, uciążliwy i uniemożliwiający sen hałas wywołuje długotrwałe negatywne skutki zdrowotne. Odbiera też mieszkańcom podstawowe prawo - prawo do odpoczynku i snu we własnych mieszkaniach”.
Agata Diduszko-Zyglewska powołuje się na art. 51. par. 1 kodeksu wykroczeń, który mówi, że „Kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, porządek publiczny, spoczynek nocny albo wywołuje zgorszenie w miejscu publicznym - podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny”.
Dalej jest o tym, że ludzie chcieliby mieć możliwość odpoczynku we własnych mieszkaniach.
„W związku z powyższym zwracam się do Pana z prośbą o udzielenie skutecznej pomocy mieszkańcom w tej sprawie” - napisała warszawska radna do Rafała Trzaskowskiego.
Anna mieszka na Ursynowie przy alei KEN, która zaczyna się na skraju Lasu Kabackiego, a kończy aleją Harcerzy Rzeczypospolitej na Mokotowie. To kilometry dwupasmowej trasy poprzecinanej rondami.
- Praktycznie co noc mamy pobudki. Kiedy światła drogowe są powyłączane, kierowcy potrafią jechać na niektórych odcinkach grubo ponad 100 km na godzinę, ich samochody często są tuningowane, hałas jest potworny. A motocykliści są jeszcze gorsi, bo ich silniki ryczą okropnie - opowiada. Podobnie jest w innych dzielnicach stolicy: na Powiślu, Żoliborzu, Woli.
Z danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji wynika, że od stycznia 2021 roku do sierpnia 2022, operatorzy numerów alarmowych odebrali blisko 16 tysięcy zgłoszeń dotyczących nielegalnych wyścigów na terenie Warszawy.
Starogard Gdański liczy około 50 tys. mieszkańców, pod względem ludności daleko mu do Warszawy, ot, niewielkie miasteczko.
- Nie mogliśmy spać, o godz. 1, 2 w nocy zaczynało się szaleństwo. Szybko okazało się, że młodzi ludzie kręcą bączki i ścigają się na obwodnicy miasta. Na odcinku 200-300 metrów asfalt był dosłownie zjechany - opowiada Marek Konkolewski. Wezwali policję. Posypały się mandaty. Na razie mają spokój.
W Katowicach swego czasu za tor wyścigowy miała posłużyć Strefa Kultury. To centrum miasta, tuż obok Hali Widowiskowo-Sportowej „Spodek”. Nielegalnemu wyścigowi zapobiegła drogówka, która przyjechała na miejsce i skontrolowała około 400 samochodów.
- W 51 przypadkach kontrole zakończyły się zatrzymaniem dowodu rejestracyjnego - mówił mł. asp. Maciej Bajerski. Uczestnicy twierdzili, że przyjechali na moto spot posiedzieć, pooglądać samochody i dobrze się bawić w gronie znajomych z Facebooka.
Mundurowi już wcześniej otrzymali sygnały, że w Strefie Kultury i kilku innych miejscach województwa śląskiego może dochodzić do nielegalnych wyścigów.
Podobne „spotkania” organizowane się w Poznaniu, Wrocławiu, Gdańsku - w każdym zakątku Polski.
- Nocne wyścigi samochodowe stały się modne także za sprawą filmu „Szybcy i wściekli”, sprawa „Froga” też zrobiła swoje - mówi Marek Konkolewski.
Robert N., pseudonim Frog to najbardziej znany pirat drogowy w Polsce, właściwie celebryta. Był oskarżony o sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym swoją niebezpieczną jazdą. Blisko rok temu Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów uniewinnił go z tego zarzutu w sprawie dotyczącej Warszawy, ale uznał go za winnego w przypadku niebezpiecznej jazdy na trasie Jędrzejów-Kielce.
Po odwołaniu się od wyroku, sprawa trafiła przed Sąd Okręgowy w Warszawie, który uniewinnił „Froga” również od drugiego zarzutu. Robert N. wielokrotnie przekraczał prędkość, wyprzedzał na zakazie i uciekał przed policją, ale zdaniem sędzi, powołującej się na opinie biegłego, cały czas panował on nad samochodem, dlatego został ukarany za wszystkie wykroczenia, ale „nie stworzył takiej sytuacji, która sprowadzałaby zagrożenie dla zdrowia lub życia wielu osób”. Wniesiono apelację, ale została ona już rozpatrzona i wyrok jest prawomocny.
„Frog został uniewinniony, bo mimo że pędził jak szalony ulicami miasta, to „nie tracił kontroli nad pojazdem”. To mniej więcej tak jakbym strzelał z pistoletu obok ludzi, ale skoro strzelałem obok, to znaczy, że panowałem nad bronią” - napisał na Twitterze Krzysztof Stanowski, dziennikarz i publicysta.
O Robercie N. stało się głośno, gdy w czerwcu 2014 r. w internecie pojawił się film nagrany kamerą umieszczoną w jego aucie. Mężczyzna jechał ulicami Warszawy szybkim slalomem między innymi pojazdami, wjeżdżając na skrzyżowanie na czerwonym świetle, ścigając się z motocyklistami.
Dla uczestników nocnych wyścigów „mocny gość.” Ci tworzą zamknięte, hermetyczne wydawałoby się środowisko. Umawiają się ze sobą przez media społecznościowe. Artur Węgrzynowicz, dziennikarz TVN, przyjrzał się, na jakich zasadach organizowane są nielegalne wyścigi. Był zaskoczony, w jak łatwy sposób można znaleźć informację o spotkaniach.
„Społeczność, która ma na celu zrzeszać miłośników mocnej dawki adrenaliny” - piszą o sobie organizatorzy z Warsaw Night Racing. To właśnie na ich profilu w mediach społecznościowych można znaleźć informacje o wyścigach - odbywają się w soboty w godzinach południowych. Praktycznie zawsze o g. 20, najczęściej na parkingach centrów handlowych. Tej konkretnej soboty Węgrzynowicz dotarł na parking w Jankach, w pobliżu ul. Wspólnej.
„Na miejsce zlotu przyjeżdżają zarówno warte kilkaset tysięcy złotych samochody luksusowych marek, jak i kilkunastoletnie pojazdy, jakich wiele można spotkać na ulicach. Są i takie, które od razu wzbudzają zainteresowanie przeróbkami: rozbudowane nadkola, spoilery, szerokie felgi czy głośniejsze rury wydechowe. Wśród uczestników jest kilkudziesięciu motocyklistów.
Zgodnie z prośbą organizatorów, spotkanie przebiega spokojnie, na rozmowach i robieniu zdjęć. Wszystko obserwuje dwójka policjantów na motocyklach. Po kilkudziesięciu minutach od rozpoczęcia wydarzenia, podjeżdża także oznakowany radiowóz” - pisał dziennikarz.
Wszyscy czekali jednak na główną atrakcję spotkania - wyścigi.
„Dzisiaj z uwagi na zwiększoną aktywność policji przedłużamy pierwszego spota do 22.30. 22.30 wleci dalsze info” - zapowiedzieli organizatorzy. Z tym, że ta informacja, jak i kolejne tego wieczora, nie trafiała już na ogólnodostępne profile w mediach społecznościowych. Od tego momentu organizatorzy komunikowali się z uczestnikami wyłącznie korzystając z darmowej aplikacji do przesyłania wiadomości. Jak znaleźć się w grupie uprzywilejowanej? Nic prostszego. Wystarczyło na parkingu odnaleźć przedstawicieli WNR, z jednego z pojazdów z bagażnika sprzedają naklejki z logo organizacji, który każdemu chętnemu udostępnia kod QR.
Przed 22.30 samochody opuściły parking. Organizatorzy wysyłali wiadomość, którą odczytało blisko 700 osób: „Przerzucamy się. Prosimy parkować pod [tu wymieniona jest nazwa sklepu] Parking pod [pada nazwa drugiego sklepu] zostawiamy pod upał”. Poniżej dołączyli precyzyjne dane geograficzne, wskazujące teren przy centrum handlowym przy Połczyńskiej. Na parkingu kierowcy wprowadzali samochody w poślizg, pisk opon, dym, potworny hałas. I tak przez około 20 minut. Potem kolejna zmiana miejsca. Tym razem rondo na ul. Szyszkowej. Tu pokaz kończą migające światła radiowozu wjeżdżającego w Szykową od al. Krakowskiej. Taka zabawa z policją.
„W drodze na Ursynów dociera kolejny komunikat: „Zmieniamy kierunek. Hotel [pada jego nazwa]”. „Prosimy pamiętać, że po wyścigu nie wracamy dookoła. Nie wracasz pod prąd. Kto wie [się] nie ściga, parkuje od razu przy rondach” (pisownia oryginalna) - instruują organizatorzy. To kulminacyjny moment nocnego ścigania, czyli tzw. ściganie „na kreskę”. Kierowcy, z dwóch ustawionych obok siebie pojazdów, rywalizują, pędząc na prostym odcinku drogi w tym samym kierunku. Areną zmagań staje się jezdnia serwisowa trasy S8, w pobliżu ronda im. Marii Kaczyńskiej w Sękocinie Starym, w powiecie pruszkowskim. Drugim ulubionych do tego miejscem jest ulica Wirażowa w Warszawie, przy terminalu cargo” - opisuje Artur Węgrzynowicz.
Marek Konkolewski zauważa, że owszem amatorzy nielegalnych wyścigów samochodowych są zrzeszeni w hermetycznych grupach, mają do dyspozycji telefony komórkowe, media społecznościowe, ale z drogiej strony dzisiaj kamery są niemal wszędzie. Na parkingach centrów handlowych, na ulicach, domach, coraz więcej kierowców montuje też małe kamery w swoich samochodach.
- Społeczeństwo też jest inne niż w latach 70. czy 80. - mówi Marek Konkolewski. - Chętniej współpracuje z policją, częściej donosi o miejscach wyścigów, o gromadzących się gdzieś kierowcach czy motocyklistach - dodaje.
Jak skutecznie walczyć z tym procederem? Kontrole policji: legitymowanie, sprawdzanie sprawności pojazdu, trzeźwości kierowców, tego, czy nie są pod wpływem narkotyków przynosi efekty. Za spowodowanie realnego zagrożenia bezpieczeństwa ruchu drogowego policjanci mogą też zatrzymać prawo jazdy i skierować sprawę do sądu. Grzywny są wysokie, do 30 tys. złotych.
Ale być może trzeba drastyczniejszych metod. 13 grudnia 2023 roku w życie wejdzie nowelizacja Kodeksu karnego, zgodnie z którą kierowcom popełniającym przestępstwo prowadzenia pojazdu w stanie nietrzeźwości będą konfiskowane samochody. Konfiskata samochodu będzie możliwa m.in. w przypadku, gdy stężenie alkoholu we krwi kierowcy przekroczy 1,5 promila lub gdy spowoduje on wypadek w stanie nietrzeźwości.
- Uważam, że sąd powinien móc fakultatywnie taką konfiskatę zarządzać także w stosunku do kierowców uciekających z miejsca przestępstwa ściganych przez policjantów, czy w przypadku kierowców ścigających się nocą drogami publicznymi z wyłączonymi światłami mijania i z ogromną prędkością - mówi Marek Konkolewski. I dodaje, że jest zwolennikiem twardej ręki w stosunku do nieodpowiedzialnych użytkowników ruchu drogowego, ale też na polskich drogach co roku giną tysiące ludzi.
- A tym, którzy chcą się pościgać, polecam Moto Cluby, tam spotkamy profesjonalistów, z którymi można się zmierzyć na legalnych torach wyścigowych. Wtedy każdy zobaczy, na co go stać, jakie są jego możliwości - radzi Marek Konkolewski.
Ale chyba najważniejsze: każdy, kto wsiada za kierownicę, mknie ulicami miasta z zawrotną prędkością, ściga się z inni albo z samym sobą powinien pamiętać, że nie naraża wyłącznie swojego życia.