Szukałem szczęścia w narkotykach, znalazłem je w miłości Pana Boga

Czytaj dalej
Fot. Fot. archiwum Damiana Sobolewskiego
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Szukałem szczęścia w narkotykach, znalazłem je w miłości Pana Boga

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Samobójstwo ojca, strata matki, uzależnienia, problemy psychiczne, przestępstwa - w życiu Damiana Sobolewskiego z Krynicy wydarzyło się bardzo dużo zła. A potem, jak mówi, spotkał Boga.

Świat, w którym żyłem, ma tylko jedną adekwatną nazwę: piekło - mówi Damian Sobolewski. Oto jego historia.

Samobójstwo

Tata nadużywał alkoholu. Nie układało mu się z mamą. Do tego doszły problemy finansowe; mama wyjechała do Włoch, żeby trochę zarobić.

Tego dnia bawiłem się z bratem w pokoju. Tata wrócił do domu, popatrzył na nas, a potem wyszedł na balkon. Długo go nie było. Wyszedłem sprawdzić, dlaczego nie wraca.

Zobaczyłem, że tata się powiesił. Wtedy to po mnie spłynęło. Przez wiele lat nie czułem smutku ani żalu. Może dlatego, że nie miałem z ojcem relacji? Pamiętam może dwie, trzy sytuacje, kiedy czułem, że mu na mnie zależy.

Dopiero czas pokazał, jak mocno samobójstwo taty wpłynęło na moje życie. Całe życie szukałem autorytetów, kogoś, kto mnie zaakceptuje. Dziś wiem, że wynikało to z braku ojca.

Kiedy miałem 14 lat, wydarzyło się coś, co zamieniło moje życie w koszmar. Pojechałem z mamą do babci. Był późny wieczór, leżałem w łóżku. Poczułem najpierw uderzenie gorąca, a potem zimna. Miałem wrażenie, jakbym stracił panowanie nad ciałem i świadomość tego, kim jestem. To było przerażające. Czułem nieprawdopodobny lęk, jakby jakaś siła chciała mnie zniszczyć. Krzyczałem, błagałem mamę, żeby przyszła i mi pomogła. Od tamtej pory każdego dnia musiałem walczyć z myślami samobójczymi i lękiem.

Samotność

Dostałem silne tabletki psychotropowe. Wyprowadziły mnie z przygnębienia i dawały poczucie, że jestem niezniszczalny, a jednocześnie wyzwalały we mnie agresję.

Zacząłem wchodzić w świat przestępczy. Coraz gorzej zachowywałem się w szkole, zdarzały się kradzieże, włamania i pobicia. Potem pojawił się alkohol. Dużo alkoholu. Często jeździłem do Krakowa na dyskoteki. Tam po raz pierwszy wziąłem narkotyki. I szybko się od nich uzależniłem: amfetamina, extasy, kokaina. Mówiłem mamie, że jadę na dwa-trzy dni, wracałem po kilku miesiącach. Często przywoziła mnie policja. Miałem problemy z prawem, dostawałem kolejne wyroki.

Pewnego razu postanowiłem, że wyjadę na kilka dni. Przed podróżą mocno przytuliłem się do mamy. Zdziwiła się, bo nie robiłem tego od dzieciństwa. W Krakowie naćpałem się, stany lękowe wróciły do mnie ze spotęgowaną siłą. Znów pojawiły się myśli samobójcze, wychodzenie z ciała. Nie wytrzymywałem tego, przeżywałem horror. Wyjechałem do kolegi, do Ropy koło Gorlic. Zadzwoniła do mnie ciocia.

Powiedziała, żebym wrócił, bo z mamą jest źle. Okazało się, że mama ma raka, jest w szpitalu i nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. Miałem wtedy 16 lat. Zacząłem płakać, trząść się, wziąłem silne tabletki na uspokojenie. A potem pojechałem do szpitala. Zobaczyłem mamę pod respiratorem, oplątaną siecią kabli i rurek. Prawie zemdlałem. Kilka dni później mama zmarła. Nie zdążyłem przeprosić jej za zło, którego narobiłem.

Choroba

Zacząłem strasznie pić. Narąbany jak świnia potrafiłem pójść do kaplicy na mszę za mamę. Alkohol był moim bogiem, pozwalał na odcięcie się od wszystkiego, odreagowanie. Na koncie miałem coraz więcej karnych spraw. 31 sierpnia 2004 roku sąd skierował mnie do Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Nysie. Trafiały tam osoby z całej Polski, w większości karane. Napatrzyłem się tam na wiele zła.

W ośrodku spędziłem dwa lata. Miałem dobrych wychowawców, skończyłem trzecią klasę gimnazjum i poszedłem do liceum. W szkole radziłem sobie nieźle. Jednak gdy tylko wychodziłem na przepustkę, sięgałem po alkohol i upijałem się do nieprzytomności. Wódka mnie znieczulała.

Pewnego dnia poszedłem z siostrą na imprezę do jednego z klubów w Krakowie. Spotkałem tam dziewczynę, bardzo mi się spodobała. Była jakieś 10 lat starsza. Podeszła do mnie, zaczęliśmy rozmawiać. Pojechaliśmy do niej do domu. Wkrótce zapomniałem o tej przygodzie, ale to spotkanie zaważyło na mojej przyszłości. Okazało się, że ta dziewczyna to prostytutka i najpewniej nosicielka wirusa HIV. Jakiś czas później okazało się, że mam objawy typowe dla zakażenia...

Pomyślałem: Boże, nie wierzę, jeszcze to mnie spotkało. Samobójstwo ojca, śmierć mamy, a teraz świadomość, że mogę mieć HIV. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić.

Piekło

Kiedyś w chwili trzeźwości postanowiłem zrobić test na HIV, ale w przychodni powiedzieli, żebym przyszedł następnym razem. Nie odważyłem się. Panicznie bałem się wyniku. Byłem pewien, że to mam, chociaż w głębi serca tliła się nadzieja, że może jednak jestem zdrowy. Te myśli doprowadzały mnie do szaleństwa. Trwało to wiele lat. Piłem, ćpałem i myślałem, czy mam HIV. Do tego kradzieże, przemoc, ryzykowny seks. Kiedy przestawałem pić, płakałem.

Miałem 23 lata i ledwo funkcjonowałem. Miałem przerażające bóle żołądka, wychudzone ciało i opuchniętą twarz. Nie potrafiłem wsypać cukru do herbaty, tak trzęsły mi się ręce. Miałem stany przedpadaczkowe. Leżałem w łóżku, a głowa trzęsła mi się tak, że nie mogłem nad tym zapanować. Wstawałem rano i wymiotowałem. A potem sięgałem po alkohol. To było jak samobójstwo na raty. Myślą, z której czerpałem siły, było to, że mogę się zabić. Myślałem, że strzelę sobie w łeb, rzucę się pod pociąg albo rozwalę autem.

Straciłem cel i sens życia. Kolega powiedział: stary, jesteś skończony.

Decyzja

13 marca 2011 roku poszedłem z kolegami na stadion przy Wieczystej w Krakowie. Chłopaki wyciągnęli butelkę. To był ten moment. Moment walki ze sobą. Byłem na okropnym głodzie alkoholowym, a przede mną był litr wódki. Zapaliła mi się lampka.

Powiedziałem kolegom, że wracam do domu, bo inaczej będzie po mnie.

Pierwsza noc była przerażająca. Pociłem się, przewracałem z boku na bok. Wciąż słyszałem głos: Damian, jeżeli się nie nawrócisz, pójdziesz do piekła. Następnego dnia poszedłem do mamy na cmentarz.

Całe życie szukałem miłości i spełnienia. Chciałem być wolny, a stałem się więźniem świata. Czułem się jak żywy trup.

Stojąc nad grobem mamy, powiedziałem: obiecuję ci, że nie będę pił przez 40 dni.

I nie piłem. Tydzień, dwa, trzy. Zadzwonił brat i zaprosił mnie na święta. A potem zaprowadził do księdza.

Przebaczenie

Usiedliśmy. Popatrzyłem na niego i nie mogłem uwierzyć: był spocony, roztrzęsiony i blady. Spotkał się ze mną ksiądz, który miał poważny problem z alkoholem. Zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedziałem mu o dziadostwie, którego narobiłem. A on powiedział: ja odpuszczam tobie grzechy. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

Poczułem się tak szczęśliwy, że w tamtej chwili mogłem umrzeć. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Po tej spowiedzi ksiądz, który mnie rozgrzeszył, także przestał pić. Bóg postawił obok siebie ludzi, którzy mieli ten sam problem. I obu uzdrowił.

Potem stanąłem w kolejce do Komunii świętej. Nie jestem w stanie wyjaśnić, co się wydarzyło. Czułem falę miłości, która przenikała mnie całego. Brałem kokainę, amfetaminę, dopalacze. Narkotyki wprowadzają w stan euforyczny. Tylko narkotyki zabijają, uzależniają, niszczą. A kiedy przyjąłem Pana Jezusa do serca, doświadczyłem czystej miłości.

Uzdrowienie

Rozpocząłem studia zaoczne na AWF-ie w Nowym Sączu. Potem kolega zaprosił mnie na trening breakdance. Bardzo mi się to podobało. Udało mi się zdać egzamin i zostałem instruktorem tańca. Podjąłem pracę z dziećmi. Zacząłem wychodzić na prostą.

Jednak mimo że wychodziłem z uzależnień, nadal coś było nie tak. Poszedłem do psychiatry. Zdiagnozował u mnie depersonalizację i przepisał mi tabletki przeciwdepresyjne.

Pytałem, Boże, gdzie jesteś? Dlaczego znowu to przeżywam? Wreszcie trafiłem do znajomej pani psycholog. Powiedziała mi, że to może być depresja, choroba afektywna dwubiegunowa albo nerwica lękowa, jednak jej się wydaje, że mam problemy duchowe i potrzebuję modlitwy wstawienniczej.

Pojechałem do sanktuarium Ojca Pio, niedaleko Częstochowy. Podczas modlitwy o uzdrowienie zacząłem płakać, nie mogłem się uspokoić. Czułem ciepło, które mnie przenikało. Jakby ktoś wyciągał ze mnie całe zło. Ksiądz powiedział: Jezus uwalnia od wszelkich zniewoleń międzypokoleniowych. Popatrzył mi w oczy, a ja upadłem na ziemię.

Od tamtej pory minęło ponad sześć lat. Nie mam lęków ani myśli samobójczych. Psychiatra powiedział mi kiedyś, że do końca życia powinienem przyjmować psychotropy. Nie biorę ich. Mam inne lekarstwa. Jakie? Pismo Święte, codzienną mszę, różaniec, koronkę.

Relacja z Chrystusem to moje uzdrowienie.

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.