Szpital: To po prostu ciosy poniżej pasa...
Wewnątrz szpitala w Nowej Soli trwa konflikt między załogą. To jego efektem ma być doniesienie do prokuratury i oskarżenie załogi karetki...
Niedawne zmiany w prawie spowodowały, że ratownicy medyczni, dotychczas pracujący tylko „na karetkach”, mogą być przesuwani na inne oddziały szpitala. Na taki ruch zdecydowało się szefostwo szpitala w Nowej Soli. Jak wyjaśnia dyrektor placówki Bożena Osińska, zdecydowanie więcej pracy jest właśnie na oddziałach niż na wyjazdach. Nie wszystkim pracownikom takie rozwiązanie się podoba.
- Mamy taką sytuację, wysoce niewdzięczną, że jesteśmy świadkami walki między dwoma grupami ratowników, z uwagi na wdrożenie zmian organizacyjnych - wyjaśnia szefowa lecznicy. A efektem tej walki jest właśnie doniesienie do prokuratury.
Prokurator Zbigniew Fąfera potwierdza, że do Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze wpłynęło zawiadomienie o podejrzeniu przestępstwa w tej sprawie. - I zgodnie z procedurą zostało przekazane właściwej jednostce, czyli prokuraturze nowosolskiej - dodaje.
Podczas gdy śledczy będą przyglądać się sprawie, szefostwo szpitala będzie przyglądać się autorom doniesienia, którzy tylko teoretycznie są anonimowi. - Myśli pani, że to któryś z tych trzech ratowników? - pytam. - Tak, na sto procent. Bo już podobne rzeczy próbowali robić - odpowiada dyrektor Osińska. Zaś główny lekarz szpitala, Jarosław Stolarski dodaje: - Nie ma takiej możliwości, by te dane znał ktoś z zewnątrz. To na pewno jeden z tej trójki.
To prywatna krucjata kilku pracowników szpitala - mówi Jarosław Stolarski
Inna sprawa, że według władz nowosolskiego szpitala sama treść donosu w zasadniczy sposób mija się z prawdą. W specjalnie przygotowanym oświadczeniu czytamy: - Zespół wyjechał na wezwanie „nie oddycha”. Na miejscu zastano pacjenta bez czynności życiowych, którego reanimował sąsiad - ratownik tutejszego pogotowia. Po przyjeździe zespół rozpoczął RKO (reanimację krążeniowo-oddechową). Pacjent od samego początku miał asystolię (brak czynności elektrycznej serca), pomimo prowadzonej reanimacji. Podczas całej reanimacji nie uzyskano powrotu jakiegokolwiek rytmu serca. Rzeczywiście użyto defibrylatora, do sprawdzenia czynności serca, podczas tej próby defibrylator wyłączył się. Defibrylacja rzeczywiście się nie odbyła, bo nie mogła się odbyć, nie tylko dlatego, że aparat się zepsuł ale dlatego, że asystolia jest przeciwwskazaniem (defibrylację stosuje się jeżeli jest jakakolwiek czynność elektryczna serca) do defibrylacji (...). Przyczyną zgonu nie była awaria defibrylatora co sugeruje anonim, tylko prawdopodobnie zbyt długi czas od zatrzymania krążenia do wezwania pogotowia i rozpoczęcia RKO. Celem niniejszego anonimu nie jest według nas obawa o dobro pacjenta, a chęć jątrzenia i eskalacja konfliktu.
Awaria defibrylatora, według szpitala, nie miała żadnego znaczenia
- Sprzęt ma wszelkie certyfikaty, był serwisowany, baterie miał sprawne, wszystko było tak, jak należy. Przyczyna zgonu była zupełnie inna i przyjechaliśmy do pacjenta, który był w stanie agonalnym, właściwie tylko po to, by stwierdzić zgon - wyjaśnia dyrektor Osińska.
Jak udało mi się dowiedzieć, sprawa przesunięć pracowniczych trafiła nawet do sądu, jednak doktor Stolarski nie ukrywa, że po doniesieniu do prokuratury, cała trójka może spodziewać się zwolnienia z pracy, być może nawet w trybie dyscyplinarnym.
Dlaczego tak wiele energii poświęca się na szukanie autorów doniesienia, a nie usuwanie ewentualnych nieprawidłowości? Bo takowych zdaniem szpitala nie było.
- Nie wyobrażam sobie, żeby mogli dalej pracować. Wzajemne zaufanie i współpraca jest tu podstawą - wyjaśnia Stolarski. - To jest prywatna krucjata kilku pracowników szpitala.