Szpital psychiatryczny w Rybniku kontra byli pacjenci. Kto wygra starcie?

Czytaj dalej
Fot. Barbara Kubica
Jacek Bombor

Szpital psychiatryczny w Rybniku kontra byli pacjenci. Kto wygra starcie?

Jacek Bombor

Szpital nie ma żadnego wpływu na to, w jakich okolicznościach i na jakiej podstawie dany pacjent kierowany jest przez sąd na oddział detencji. Decyzje o zwolnieniu osób przebywających na detencji też wydaje sąd - przypomina dyrektor rybnickiego psychiatryka Andrzej Krawczyk. Na sześciu oddziałach detencyjnych przebywa 241 osób. Wśród nich gwałciciele, mordercy, pedofile. Po ostatnich programach w TV połowa przestała brać leki...

W atmosferze sensacji, w asyście telewizyjnych kamer, w ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy trzech pacjentów szpitala psychiatrycznego w Rybniku opuściło szpital po wielu latach „przymusowego” – i jak twierdzą - bezpodstawnego leczenia. To Krystian Broll, Feliks Meszka, jako ostatni kilka tygodni temu wyszedł Stanisław Belski. – Trafiłem tam za kradzież kawy z marketu w 2007 roku – opowiada ostatni z mężczyzn. I tak jak w pierwszych dwóch przypadkach – także za nim stoi adwokat z Krakowa, Piotr Wojtaszak.

Będą procesy. Pacjenci chcą milionów
– Gdy sprawą się zainteresowałem, szpital nagle stwierdził, że mój klient nie wymaga dalszej hospitalizacji. Choć wcześniej przez 8 lat wydano 14 decyzji, że wymaga leczenia i musi być zamknięty. Belski trafił do szpitala po kradzieży kilku paczek kawy w markecie. Sąd nie rozpoznał sprawy na rozprawie, nie przeprowadził postępowania dowodowego celem ustalenia sprawstwa, a tym samym nie ustalono okoliczności samego zdarzenia, które są niespójne. Uznano go za niepoczytalnego i zamknięto na 8 lat w szpitalu – mówi mecenas.

Adwokat walcząc o jego wypuszczenie przypominał, że od kilku lat w świetle prawa jego czyn jest wykroczeniem (wartość kawy wynosiła 337 zł, a po nowelizacji prawa w 2013 roku przestępstwo zaczynałoby się od 437,5 zł). Ma pokaźną listę zarzutów wobec samego szpitala: mówi o tym, że jego klienci byli niewłaściwie leczeni, a ten, który wyszedł jako pierwszy, Krystian Broll z Woszczyc stwierdził , że przez 8 lat miał nawet nie być badany przez lekarzy!

– Opinie lekarskie sporządzane wobec moich klientów wyglądają często jak pisane według jednego schematu, jakby powielane, tylko pieczątki lekarzy się zmieniały. Co ciekawe, jeden z moich klientów, pan Meszka, już po wyjściu ze szpitala w Rybniku był badany przez kilku psychiatrów, którzy stwierdzili, że jest zdrowy. A w Rybniku był leczony na nieuleczalną chorobę psychiczną – wyjaśnia mecenas.

I przypomina, że w sprawie dwóch pierwszych panów definitywnie wypowiedział się Sąd Najwyższy, który stwierdził, że nigdy nie powinni za swoje czyny trafić do zamkniętego szpitala psychiatrycznego. – I to zamyka sprawę, gdyż nie popełnili zarzucanych im czynów. Winę za umieszczenie ich w szpitalu ponosi cały system wymiaru sprawiedliwości, który postanowił pozbyć się na wiele lat problemu – wyjaśnia adwokat.

Meszka domaga się za 11 lat przymusowego pobytu 12 mln zł zadośćuczynienia za krzywdę od skarbu państwa i 300 tys. zł odszkodowania za związane z tym straty finansowe, czyli na przykład dewastację mieszkania, które w czasie pobytu pana Feliksa w szpitalu zostało okradzione. Dodatkowo za parę dni do sądu wpłynie pozew przeciwko szpitalowi za bezprawne pozbawienie wolności Meszki na okres 32 dni, po tym jak Sąd Najwyższy nakazał jego zwolnienie.

- Przypomnę , że lekarze szpitala podjęli niezrozumiałą dla mnie decyzję o zatrzymaniu go w szpitalu bez wymaganej przez przepisy zgody nieobecnego od ponad 4 miesięcy ordynatora oddziału . Ta nieprawidłowość została potwierdzona orzeczeniem sądu – wyjaśnia Wojtaszak.

78-letni dziś mężczyzna trafił po tym, jak padły wobec niego podejrzenia o groźby karalne kierowane w stronę jego sąsiadów. Meszka został przyjęty na oddział w 2004 roku. 10 listopada 2015 roku, po kasacji Rzecznika Praw Obywatelskich, Sąd Najwyższy uchylił postanowienia sądów w sprawie przymusowego leczenia.

Broll przesiedział 8 lat, bo przed laty miał komuś grozić śmiercią. 21 stycznia tego roku Sąd Najwyższy uznał, że został zamknięty w szpitalu psychiatrycznym bezprawnie i uchylił orzeczenie sądu okręgowego. Nie udowodniono w postępowaniu przed laty, że popełnił ten czyn, oparto się tylko na opiniach biegłych, którzy uznali, że jest chory.

Przed kamerami opowiadał także przerażające historie o „zmuszaniu do przyjmowania leków, które powodowały, że nie panował nad swoim ciałem i umysłem. I dowodzi, że nikt go przez te 8 lat nie zbadał – ograniczono się do obserwacji. Broll też chce zadośćuczynienia w wysokości 14,5 mln zł…

Połowa pacjentów przestała brać leki!
Po wyjściu Belskiego szpital w Rybniku uznał, że czara goryczy się przelała: zmienił strategię i zaczął poważnie walczyć o swoje dobre imię, naruszone publikacjami w mediach polskich i zagranicznych. Mówi się nieoficjalnie, że wypuszczeni to nie trzej starsi, sympatyczni panowie, jak przedstawiają ich media, a bardzo chorzy ludzie, którzy także jako pacjenci mieli nastręczać mnóstwa kłopotów.

Sęk w tym, że szpital o tym oficjalnie powiedzieć nie może…

- Dane dotyczące rozpoznania choroby, opinia o pacjencie, czy też informacje na temat stanu psychicznego stanowiącego podstawę do hospitalizacji w ramach detencji objęte są tajemnicą lekarską i tajemnicą psychiatryczną. Szpital nie może więc udzielać szczegółowych informacji na ten temat – wyjaśnia dyrektor Państwowego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku, Andrzej Krawczyk.

Krawczyk przypomina, że w szpitalu leczonych jest 900 pacjentów, a na sześciu oddziałach detencyjnych przebywa łącznie 241 osób. To często mordercy, pedofile, rozbojarze, złodzieje, gwałciciele…

Nasz dziennikarz chciał zobaczyć, jak wygląda taki oddział i jego praca „od środka”. Dyrekcja odmówiła, bo po „medialnej nagonce” ze względu na dobro pacjentów i prowadzoną terapię, szpital zmuszony jest ograniczyć możliwość wchodzenia na oddział.

- Jest to głównie efekt emisji programu w telewizji, po którym blisko połowa pacjentów uznała, że nie musi zażywać leków, gdyż czują się zdrowi – informuje Anna Wilczak, rzecznik szpitala. Pacjenci jako uzasadnienie podawali przekonanie, że są zdrowi lub, że powinni przyjmować mniejsze dawki leków niż zlecone przez lekarzy prowadzących. Takie postawy były widoczne szczególnie na oddziałach sądowych.

Personelowi udało się uspokoić atmosferę poprzez rozmowy z pacjentami.
Szpital ma za złe mediom, że jest stawiany w roli winnego, tymczasem to nie szpital umieszcza na detencji chorego, tylko sąd!
- Szpital w Rybniku nie ma żadnego wpływu ani związku z tym, w jakich okolicznościach i na jakiej podstawie dany pacjent kierowany jest przez sąd na oddział detencji. Decyzje o zwolnieniu osób przebywających na detencji również wydaje sąd – przypomina dyrektor Krawczyk.

Jak wygląda taka procedura?

Sędziowie tymczasem przypominają, że procedury są bardzo rygorystyczne, więc założenie, iż na detencję mogą trafić przypadkowe osoby, jest niezwykle ryzykowne. Gdy przestępca jest niepoczytalny, a biegli lekarze orzekają chorobę, prokurator umarza sprawę i kieruje do sądu wniosek o detencję.

- Na takiej rozprawie jest obrońca, prokurator. Są odczytywane opinie biegłych i zapada decyzja. W należytą starannością każdy sędzia przykłada się do rozpatrzenia takich wniosków – tłumaczy sędzia Agata Dybek-Zdyń, z Sądu Okręgowego w Gliwicach. Obecnie tylko w tym sądzie na wniosek sądów rejonowych są orzeczone 94 detencje i 21 na wniosek sądu okręgowego. Co pół roku sędzia wraca do każdej z nich.

- Na każdym etapie obrońca może wnieść o zakończenie kasacji. Korzystamy także z opinii innych biegłych, by weryfikować diagnozy. Często to skomplikowane jednostki chorobowe, ciężkie schizofrenie paranoidalne. Zostawiając sprawców z takimi zaburzeniami na leczeniu chronimy nie tylko społeczeństwo, ale samych chorych przed nimi samymi - wyjaśnia pani sędzia.

Co pół roku pacjenci są badani i „opiniowani”. - We wszystkich naszych oddziałach psychiatrii sądowej zatrudnionych jest 22 lekarzy. Każdą opinię o stanie zdrowia internowanego wydaje dwóch lekarzy psychiatrów oraz psycholog – dodaje dyrektor szpitala. I tu przywołujemy przypadek Belskiego. Jego adwokat przypomina o 14 opiniach na temat jego stanu zdrowia, które nie pozwalały mu opuścić placówki. Sugeruje, że miesiąc po jego interwencji nagle szpital w 15 opinii uznał, że pacjent nadaje się do wyjścia.

Czy faktycznie doszło nagle do polepszenia stanu zdrowia pacjenta? Czy to w ogóle możliwe?
Kierownik oddziału, dr Cezary Lepiarczyk przyznaje, że wcześniejsze 14 opinii opisywało niezmiennie zły stan psychiczny pacjenta, co uniemożliwiało wnioskowanie o uchylenie środka zabezpieczającego.

- W opinii z lipca 2015 r., czyli zdecydowanie przed podjęciem działań mecenasa - zasygnalizowaliśmy sądowi, że czyn, jakiego dopuścił się S. Belski, być może nie nosi jednak znamion wysokiej społecznej szkodliwości. Sugestia ta pozostała bez reakcji ze strony sądu. Ostatnia opinia lekarska wskazywała na poprawę stanu psychicznego oraz na możliwość wnioskowania o uchylenie środka zabezpieczającego wobec pacjenta, co nie ma żadnego związku z działaniami mecenasa.

- Jestem w posiadaniu wszystkich opinii okresowych mojego klienta, zaprzeczam aby w opinii z lipca 2015 r. pojawił się wpis informujący o poprawie stanu zdrowia, to kłamstwo. Informacja o poprawie stanu zdrowia na przestrzeni ostatniego 1,5 miesiąca, czyli od początku listopada 2015 r., pojawia się w opinii ostatniej z grudnia 2015 r. – odbija piłeczkę mecenas.

Siedział, bo ukradł kawę? To tylko część prawdy
Lekarzy najbardziej oburzyło ostatnie „medialne” wyjście Belskiego, przedstawianego jako pana, który niesłusznie trafił na 8 lat na „kradzież kilku paczek kawy”. To obraz zaburzony…

Z karty karalności p. Belskiego wprost wynika, że nie dokonał on tylko kradzieży kawy, bowiem był wcześniej karany trzykrotnie: w 1996 r. w Gdańsku, w 1998 w Poznaniu, w 1999 r. w Warszawie za czyny przeciwko mieniu. W sierpniu 1999 roku była to kradzież art. tekstylnych ze sklepu IKEA – czytamy w oświadczeniu szpitala.

- Pacjent w dniu opuszczenia szpitala przyszedł do dyżurki lekarskiej, przekazał personelowi medycznemu kwiaty i przeprosił za to, że w trakcie pobytu mógł zrobić lub powiedzieć coś niestosownego, zaznaczając, że nie wynikało to z jego złej woli, a stanu chorobowego, z którego zdaje sobie sprawę. Wypowiedź ta została wpisana przez lekarzy do karty chorobowej – wyjaśnia dyrektor szpitala.

I przypomina, że w przypadku sprawy pobytu w szpitalu P. Meszki, o wypisie ze szpitala zdecydował wyrok sądu wskazujący nie na stan jego zdrowia, a na błędy proceduralne popełnione na etapie postępowania prowadzonego przez Sąd Okręgowy w Katowicach, jeszcze przed przyjęciem P. Meszki na oddział szpitalny.

A inni pacjenci, przedstawiani w roli ofiar? Szpital na swojej stronie internetowej przypomniał list sąsiadów Brolla z 3 marca 2015 r.…

- Wszczynane awantur, oszustwa i pobicia, konflikty z zatrudnionymi pracownikami czy zaległości finansowe to tylko niektóre z czynów, o jakich piszą w liście sąsiedzi byłego pacjenta – przypominają w placówce.

- To niepodpisany donos, który równie dobrze może być pomówieniem – komentuje Wojtaszak. Natomiast do naszej redakcji wpłynęło pismo sąsiadów Meszki...

- Tak się składa, ze jestem jednym z tych sąsiadów, którzy “oskarżyli” pana M. o groźby karalne. Mieszkanie, za którego dewastację i okradzenie!!! pan mecenas domaga się 300 tys. zł odszkodowania, zostało przez pana F.M. osobiście doprowadzone do ruiny. Mieszkanie było zawalone rupieciami, deskami, trocinami, szmatami nasączonymi benzyną, instalacja gazowa była nieszczelna, bo pan M. “przerabiał” ją przu użyciu gwożdzi. To cud, że nie wylecieliśmy w powietrze lub nie spaliliśmy się – pisze mieszkanka (imię i nazwisko do wiadomości redakcji).

- Instalacja gazowa była na prośbę Meszki zdemontowana na ok. 2 lata przed umieszczeniem w szpitalu , nie ma mowy tym samym aby ją przerabiał. Mam wrażenie, że sąsiedzi celowo oczerniają i pomawiają pana Feliksa – uważa mecenas.

Jacek Bombor

25-letnie doświadczenie w zawodzie. Zaczynałem jeszcze w Trybunie Śląskiej, która w 2004 roku połączyła się z Dziennikiem Zachodnim. Przez kilkanaście lat pracowałem w Rybniku, najpierw jako reporter, później przez ponad 12 lat byłem szefem oddziału. Najbardziej lubię opisywać sprawy kryminalne, sądowe. Dobrze czuję się w tematyce górniczej. Obecnie jestem kierownikiem redakcji online, odpowiadam za pracę serwisu dziennikzachodni.pl.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.