Szpital przyznał się do błędu
- Popełniliśmy błąd, ale potrafimy wyciągnąć wnioski - przyznaje Krystyna Zaleska, dyrektor Specjalistycznego Szpitala Miejskiego w Toruniu.
To w izbie przyjęć tego szpitala Andrzeja Skurzewskiego, który z ulicy trafił tam z poważnym urazem ręki, odesłano do odległego szpitala wojewódzkiego na Bielanach.
Jak się potem okazało, miał otwarte, wieloodłamowe złamanie I stopnia łokcia, a na drugi koniec miasta jechał autobusem MZK. - W szpitalu przy Batorego nie dostałem choćby temblaka na drogę - mówił potem rozżalony. Na Bielany dotarł z krwawiącą już ręką. Błyskawicznie trafił na stół operacyjny, tamtejsi lekarze trzy godziny składali mu rękę. Sprawę opisywaliśmy w listopadzie.
Wicedyrektor miejskiej placówki, Andrzej Przybysz do tej pory przekonywał, że doszło do nieporozumienia i pacjent zamiast poczekać na lekarza w izbie przyjęć obrócił się i wyszedł. Teraz jednak szefostwo tej lecznicy zmieniło zdanie i przeprosiło pacjenta. Wyciągnęło też wnioski. W szpitalu przy Batorego zmieniono zasady przyjmowania pacjentów w izbie przyjęć.
- Dotychczas rozmowę prowadził pracownik niemedyczny czyli rejestratorka, co nie powinno mieć miejsca, ponieważ ta osoba nie ma wiedzy i kompetencji - przyznała dyrektor Zaleska. - W sytuacji, gdy lekarza nie ma w danej chwili w izbie przyjęć, do takiej osoby przychodzi pielęgniarka dyżurująca i przeprowadza wstępny wywiad z pacjentem i konsultuje się z danym lekarzem, który określa, w jakim czasie przyjdzie do pacjenta.
Kontrolę w szpitalu zapowiedział kujawsko-pomorski oddział NFZ, do którego poskarżył się pacjent.
Funduszu nie przekonały początkowe wyjaśnienia szpitala. Uznał, że doszło do odmowy udzielenia świadczenia.
- W sytuacjach nagłych pacjent ma prawo skorzystać z pomocy doraźnej w szpitalnej izbie przyjęć bez skierowania - informuje rzecznik oddziału NFZ Barbara Nawrocka. - A jeśli szpital nie jest w stanie pomóc pacjentowi, to - biorąc pod uwagę stan jego zdrowia - powinien go przetransportować do innej specjalistycznej placówki, która tej pomocy udzieli.
Ustalenia Narodowego Funduszu Zdrowia okazały się też rozstrzygające dla samego szpitala, który miał trudności z ustaleniem, o jakiej godzinie pacjent trafił na izbę przyjęć. Z odpowiedzi szpitala wynikało, że około godz. 9. System eWUŚ pokazał, jednak, iż pacjent około godz. 12 rejestrował się w szpitalu na Bielanach. Podróż autobusem MZK na Bielany trwa około 20 minut.
Andrzeja Skurzewskiego czeka długa rehabilitacja, po zdjęciu gipsu palce nie prostują się. Chce walczyć o odszkodowanie od szpitala miejskiego.
Przypomnijmy, co wydarzyło się w październiku.
W drodze do pracy Andrzej Skurzewski miał poważny wypadek rowerowy.
Wszystko miało miejsce przy skrzyżowaniu ulic w sąsiedztwie Specjalistycznego Szpitala Miejskiego przy ul. Batorego. Dlatego trafił właśnie tam. Na izbę przyjęć przyszedł o własnych siłach.
Jak twierdzi, pokazał rejestratorce w izbie nienaturalnie zwisającą rękę. Miała mu odpowiedzieć, że musi poczekać na lekarza albo udać się do szpitala na Bielany.
- Pacjent słowa „poczekać” miał nie usłyszeć. Mamy więc słowo przeciwko słowu - przyznaje dyrektor Szpitala Miejskiego.
Autor: (acb)