Szlaban taki, że karetka się nie prześlizgnie
Szlaban opóźnił dojazd karetki do pacjentki. Szef pogotowia: - Na budowę skoczni narciarskich przed blokami też pozwolimy?
– Budowanie zasieków to nie jest dobry pomysł – mówi ostro Andrzej Szmit, dyrektor pogotowia ratunkowego. Kilka dni temu zwrócił się do prokuratury, by wszczęła postępowanie w związku z narażeniem zdrowia i życia jednej z gorzowianek.
Tydzień temu we wtorek około godziny 8 na pogotowie zadzwonił chłopak i wezwał karetkę do 33-letniej matki, która zemdlała, bo ma kłopoty z sercem. Pogotowie przyjechało pod wskazany adres, ale nie mogło dotrzeć przed sam blok, bo dojazd blokował szlaban. Liczyła się każda sekunda. Tymczasem karetka dostała się przed klatkę po kilku minutach, gdy jeden z kierowców otworzył szlaban.
Szmit poszedł do prokuratury, bo to już nie pierwszy taki przypadek. Pod koniec kwietnia karetka nie mogła wjechać na inną ulicę w Gorzowie, ponieważ dostępu dla samochodów wyższych niż osobówki broniła bramka. Podobnych sytuacji jest cała masa...
- Nie jestem przeciwnikiem szlabanów, ale pod warunkiem, że nie będą one przeszkadzały nam, innym służbom i nie będą powodowały zagrożenia dla mieszkańców - mówi Andrzej Szmit, dyrektor pogotowia.
We wtorek, 30 sierpnia pogotowie dostało wezwanie do 33-letniej kobiety, która zemdlała, bo ma kłopoty z sercem, wcześniej przeszła operację. Jej syn, który dzwonił po karetkę, podał dokładny adres: Gorzów, ul. Sosnkowskiego 48 (dalsze szczegóły do wiadomości redakcji).
Mijały minuty
- Dotarliśmy na miejsce, ale trudno było podjechać, więc zawróciliśmy i próbowaliśmy zajechać pod blok niejako od tyłu - opowiada Szmit, który tydzień temu ruszył z pomocą pacjentce. - Okazało się, że to duża naiwność z naszej strony, bo mieliśmy do czynienia z głazami i nasypami. Wszystko po to, aby nie prześlizgnął się taki bandyta, jak na przykład zespół ratownictwa medycznego.
W tej sytuacji liczyła się każda sekunda, tymczasem mijały kolejne minuty. - Ostatecznie udało się wjechać, bo ktoś inny wyjeżdżał - dodaje dyrektor pogotowia. Podobnie było w drodze powrotnej. Na szczęście, 33-letnia kobieta przeżyła.
Podobną sytuację opisywaliśmy pod koniec kwietnia. Wówczas karetka pędziła do małego chłopca, który miał drgawki. Gdy pogotowie dotarło na osiedle (wezwanie było na ul. Bogusławskiego), musiało zatrzymać się... 200 metrów przed blokiem. Dalej nie mogło wjechać, bo stał nie tylko szlaban, ale też potężna bramka, przy której forsowaniu karetka straciłaby „koguta”.
Gdy tydzień temu historia się powtórzyła, Szmit nie wytrzymał i poszedł ze sprawą do prokuratury. Uważa, że stawianie szlabanów jest narażaniem zdrowia i życia.
Ostatecznie udało się wjechać, bo ktoś inny wyjeżdżał
- Przyjęliśmy zgłoszenie. Nie ma jeszcze decyzji o wszczęciu postępowania. Prokurator, który będzie się zajmował sprawą, będzie musiał sprawdzić, czy doszło tu do naruszenia prawa przez konkretną osobę. Nie przesądzam tego, ale może się zdarzyć tak, że podjęta będzie decyzja o odmowie wszczęcia postępowania - mówił nam w poniedziałek Roman Witkowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gorzowie. Za narażenie zdrowia i życia grozi do trzech lat więzienia, ale w tej sytuacji może być trudno wskazać, kto konkretnie złamał prawo. Podobne szlabany są we wszystkich dużych miastach.
Zarządcą bloku, do którego zostało wezwane pogotowie, jest firma Locum. Chcieliśmy w poniedziałek zapytać, dlaczego stoi tam szlaban i czy jest szansa, że on zniknie. - Prosimy zadzwonić w środę - usłyszeliśmy.
Wcześniej z zarządcą rozmawiał już dyrektor Szmit: - Mówi on, że to są wybory mieszkańców wspólnot. Przepraszam bardzo! Jeśli wspólnota mieszkaniowa będzie chciała wybudować skocznię narciarską lub codziennie rozpalać ognisko, to także gospodarz pozwoli?
Szmit ma też żal, że po kwietniowym przypadku nie było rekcji władz miasta. - Nie możemy ingerować w tereny należące do wspólnot - odpowiada Jacek Wójcicki, prezydent Gorzowa. Zapewnia, że jest orędownikiem otwierania szlabanów. - Zlikwidowaliśmy przecież szlaban przed filharmonią - dodaje i proponuje wprowadzić rozwiązanie znane z Wrocławia, gdzie szlabany otwierają się na sygnał karetek, straży pożarnej czy policji. Szmita taki pomysł nie przekonuje. Dlaczego? Gdy karetka przybywa w środku nocy, hałas może obudzić całe osiedle.
Będą zmiany?
O sprawie rozmawialiśmy w poniedziałek z posłem Tomaszem Kucharskim z PO. Obiecał złożyć interpelację w sprawie zmian w prawie budowlanym, które wyeliminowałyby takie sytuacje.
- Te dwa przypadki nie są jedyne. Problemy z dojechaniem pod adres z wezwania mamy kilka razy dziennie. Jak nie szlaban, to głaz albo inna bariera - nie ukrywa Romuald Jasiński, kierowca karetki.