Szkolne historie sprzed lat
Klara Pietruszyńska, Teresa Martewicz oraz Henryk Wróblewski dzielą się swoimi wspomnieniami z powojennej szkoły. Używają przy tym gwary kujawskiej.
Wspomnienia mieszkańców powiatu golubsko-dobrzyńskiego zostały zawarte w książce „Gwara mieszkańców Węgierska i Macikowa” wydanej przez Towarzystwo na Rzecz Rozwoju Wsi Węgiersk i Macikowo. Dzielili się nimi także podczas promocji publikacji. Powstała ona pod redakcją dyrektor Szkoły Podstawowej w Węgiersku Urszuli Arentowicz oraz nauczyciela historii w tej placówce Piotra Wołyńskiego.
Inaczej niż dziś
Panie Klara i Teresa oraz pan Henryk szkolne lata wspominają używając gwary. Wszyscy zauważają, że gdy chodzili do szkoły wszystko wyglądało inaczej niż dziś.
- Szkoła nie była taka piękna jak teraz - była cała z cegły, nie było centralnego ogrzewania. Zimy były też wiele ostrzejsze niż dziś. Różnie się chodziło - i w korkach i w butach. Korki były takie drewniane. Robił je Wróblewski w Macikowie. Tata ścinał olszynę i zawoził, a Wróblewski wycinał korki. Ze starych cholew brano skórę, obijano drutem i gwoździkami, mocując do korków. Były to bardzo ciepłe buty. Kiedy się szło ze szkoły, a był śnieg biliśma się, rzucaliśma pigułami. Na lekcjach każdy miał elementarz z którego uczyliśmy się literek. Najprzód było słowa “As”, “Ola” i pisaliśmy te słowa po literce. Z początku pisaliśmy ołówkiem, a potem były już pióra i ławeczki w których znajdowały się pojemniki z atramentem. Przy okazji pisania pomazaliśma się - wspominają.
Szkoła ogrzewana była piecami kaflowymi. Często robiły się one ciepłe dopiero po południu. Więc zdarzało się, że uczniowie na lekcjach w kurtkach siedzieli.
- Pamiętam, że był nauczyciel Skowroński, Kuczyński... Nie pasowało to i strzelił. My, dziewczynki, nie bylim takie niewarte, ale chłopcy byli szkudne. Dużo nas nie było w klasie - jeno siedmiu czy ośmiu. Przed lekcją mówiliśmy modlitwę - wracają do wydarzeń sprzed lat panie.
Zupełnie inaczej wyglądało też wyposażenie ucznia. Najważniejszy był elementarz.
- I wszystkie rodzeństwo się na nim wychowało. Nauczyciele dawali dużo do nauczenia się na pamięć. A jak nie umieliśma, to zostawiali nas w kozie. I jeszcze sprawdził nauczyciel, czy się uczymy. Czas przyszedł, to dopiero wypuścił. Jak przyszliśmy ze szkoły mama robiła nam placek na fajerkach. Sobót nie było wolnych. Na niedzielę zadawano nam dużo wierszów na pamięć. Nie było tłumaczenia, że ni ma czasu. Mieliśmy rachunki, gimnastykę. Chodziliśmy na wycieczki i do ogrodu, który był tam, gdzie teraz nowa część szkoły. Sadziliśmy kwiatki. Któregoś razu nauczyciel Skowroński kazał nam zrobić orła z potłuczonego szkła. Tak długo nosiliśmy szkiełka, gdy się komuś potłukły talerze aż zrobiliśmy tego orła - dodają rozmówcy.
Przy lampie
Odrabianie lekcji 50 lat temu wyglądało zupełnie inaczej niż dziś. W wielu miejscowościach nie było jeszcze prądu. Więc po zmroku zapalano lampy naftowe nazywane cylendrami.
- Jak taki cylender się stłukł, trzeba było kupić nowy w Dobrzyniu. Jeszcze tam, gdzie jest remiza w Węgiersku, był stary sklep. Sprzedawał w nim Zygfryd Płocharski. Był dzień wyznaczony, co szlim po naftę. Szlim z kaneczkami i naftę wylewali z beczków do tych kanek - relacjonują mieszkańcy naszego powiatu.
Edukacja wielu młodych ludzi została przerwana przez wojnę. - Miałem 9 lat jak zaczęła się wojna. Samoloty chodziły nisko, bombardowały, że nie ma słów. Jak Polacy uciekali i jak Niemcy jechali od Elgiszewa durch. Byli i czołgami i końmi. Mój brat uciekał rowerem, to dopiero po dwóch tygodniach wrócił od Warszawy. Było ciężko. Za Niemców przyjeżdżałem do szkoły z Niemcem - Besarabem. Szkoła była jeszcze niewykończona. Parę tam było mieszkań zrobionych, a reszta stała odłogiem - mówi pan Henryk.
A jak wyglądały święta uczniów sprzed lat?
- Mało kiedy były prezenty. Jak już miała być choinka to już zawsze z ciociu pieklim ciasta i robilim naparstkiem dziurki, żeby powiesić na choinkę. A cukierki? Brat brał i odwijał je z papierków, zjadał, a w ich miejsce wkładał patyki albo kamiuszczek. Nie znalismy pomarańczów. Mama upiekła drożdżówki, tata zabił świniaka, mama zrobiła kotlety - wspominają nasi bohaterowie.
Uczniowie dawniej mieli sporo obowiązków w domu i gospodarstwie. - Trzeba było pomagać. Tata kosił, my musielim nosić snopki, a mama je wiązała. Trzeba było krowy paść, gęsi. Był w gospodarce też koń. Trzeba było mu urżnąć sieczki. Orało się i siało. Kartofle kopało się gracą, a buraki hebrami przypominającymi widełki. Krowy doiło się ręcznie. Pasły się na łunce 3 km dalej. Na jesieni pieklim kartofle na polu. Chodzilim na ściaw. Rybów to było pełno - mówią mieszkańcy powiatu golubsko-dobrzyńskiego.
Był też czas na zabawę. Wśród najpopularniejszych były: chowany, wchodzenie na stóg i robienie dziur w stogu, ręcznie robionymi lalkami, sankami.