Szkoła nie potrzebuje takiej rewolucji
Jeżeli przecieka dach, to nie zaczynamy naprawy od fundamentów. Tak samo powinno być z oświatą - twierdzi Sławomir Broniarz, prezes ZNP
Liczył pan kiedyś, z iloma ministrami oświaty przyszło panu współpracować?
Nie, nigdy się o to nie pokusiłem.
Jak pan myśli, do ilu by doszło?
Może z piętnastoma lub szesnastoma.
Jak pan ocenia pomysły obecnej pani minister, Anny Zalewskiej?
Może to zabrzmi trochę patetycznie, ale minister jest urzędnikiem, który ma służyć całemu społeczeństwu. Jestem przekonany, że Anna Zalewska podjęła się niełatwej misji kierowania edukacją, mając wyobrażenie ludowej edukacji, która pamięta głównie o potrzebach elektoratu PiS. Ludzi, którzy mają w sobie spory sentyment do oświaty z dawnych lat, uważają model wychowywania, w którym dziecko jest w domu, nie w przedszkolu, szkoła trwa 8 lat i zaczyna się od 7. roku życia, jako model sprawdzony. Kiedy pani minister przyszła do resortu, zderzyła się z twardą rzeczywistością. Brakiem gotowych propozycji i rozwiązań, które zmierzałyby do realizacji jej wizji edukacji.
Przez rok można stworzyć porządne podstawy programowe? Tyle ma resort edukacji.
Można je przygotować w jeden dzień, ba, w jedną noc. Tyle że to będzie jedynie spełnienie wymogu formalnego. Kiedy mówimy o stworzeniu podstawy programowej, która będzie determinowała rozwój całej ścieżki rozwoju edukacyjnego, to nie uda się tego zrobić w czasie, jaki założyła Anna Zalewska. Chyba że robi się to byle jak, w pośpiechu. Tak na marginesie, swojego czasu minister mówiła, że rozpisze konkurs na podstawę programową. Dziesięć najlepszych ofert miało być nagrodzonych. Teraz się już o tym nie mówi. To dowodzi, że pani minister ma dosyć mglistą wizję edukacji, jeśli chodzi o własny poziom przygotowania do realizacji tych zadań. Tu miałbym pytanie do kierownika tego edukacyjnego zakładu pracy, jakim jest rząd. Kiedy słyszę, jak Beata Szydło mówi, że są zdeterminowani wprowadzić reformę oświaty, to myślę sobie, że zupełnie nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji.
A jak poważna jest ta sytuacja? Jaki będzie efekt powrotu do 8-letniej szkoły podstawowej, 4-letniego liceum i 5-letniego technikum?
Nie wiem. Mam wrażenie, że pomysłodawcy sami nie wiedzą, do czego zmierzają. Całość działań skupia się na walce o rząd dusz i próbie ideologicznego opanowania edukacji. Na efekty tej reformy przyjdzie nam czekać dwanaście lat, a to strata jednego pokolenia. Dziś bardzo mnie dziwi bierność rodziców. Zdecydowana większość z nich nie wie, czy ich dziecko skończy sześć czy osiem klas. Co się stanie z uczniami, którzy z jakichkolwiek powodów nie zdadzą w gimnazjum. Do jakiej szkoły wrócą? Mam wrażenie, że rodzice uznali, że w szkole już tyle dziwnych rzeczy się wydarzyło, a dzieci jakoś dają sobie radę, że i kolejnego ministra przeżyją.
Pan nazywa reformę PiS „zamachem stanu“.
To jest edukacyjny zamach stanu. Minister Zalewska do tej pory zanegowała wszystko, co zrobiliśmy. Wycofała się z posyłania 6-latków do szkoły, przy okazji rozwalając edukację przedszkolną. Zanegowała dorobek sześcioletniej szkoły podstawowej, wycofała się z przeprowadzania sprawdzianu na zakończenie szóstej klasy, nie dając nic w zamian. A bardzo ważne jest, abyśmy mieli możliwość weryfikowania naszej pracy. Teraz mowa o likwidacji gimnazjów. Kiedy przyjrzymy się dokładniej założeniom reformy, okaże się, że Zalewska nie proponuje nic w zamian, poza frazesami w stylu „damy radę”, „będzie dobrze”.
Pod koniec sierpnia z inicjatywy ZNP powstała koalicja „Nie dla chaosu w szkole“. Jaki macie cel?
Po pierwsze, chcemy nadać reformie racjonalny charakter. Zdajemy sobie sprawę, że zmiany w oświacie są konieczne, ale nie takie rewolucyjne. Jeżeli przecieka dach i sypie się komin, to nie zaczynamy naprawy od fundamentów. Nie rujnujemy całości, a naprawiamy jedynie to, co jest złe. Tak samo powinno być z oświatą. Tyle tylko, że pani minister wyznaje starą zasadę Henry’ego Forda, że jest w stanie wyprodukować każdy samochód, byle byłby on czarny. Zalewska mówi tak „jestem gotowa do rozmowy, ale na moich warunkach. Likwidujemy gimnazja, zmieniamy system oświaty. Bo tak sobie wymyśliłam”. Za tym nie idą żadne konkretne dowody, wyniki badań, jakiekolwiek uzasadnienia. Polska szkoła nie jest zła, wymaga naprawy, a nie rewolucji.
Szacujecie, że w związku z reformą pracę może stracić nawet 37 tys. nauczycieli i 7,5 tys. dyrektorów wygaszanych gimnazjów.
Z ostatniego listu pani minister wynika, że o pracę nie powinni martwić się jedynie nauczyciele dwóch pierwszych klas gimnazjów. Oni znajdą pracę w 8-letnich szkołach podstawowych. A trzecia grupa? Nauczyciele ostatnich klas gimnazjów? Trzecia klasa gimnazjum trafi do liceów. Z naszych szacunków wynika, że ok. 30 tys. nauczycieli tam pracujących ma niepełny etat. Przez to raczej będą dostawali brakujące godziny, niż dyrektorzy będą zatrudniać nowych. W kraju mamy 7,5 tys. gimnazjów, jeśli zostaną zamknięte, to rozumiem, że tylu dyrektorów straci pracę. Pani minister w swoich rewolucyjnych działaniach zapowiedziała też powstanie szkół branżowych. A to oznacza, że rady gmin i rady powiatów będą musiały podjąć uchwały o likwidacji zasadniczej szkoły zawodowej i powołaniu szkół branżowych. To nie gwarantuje nauczycielom z tych szkół, że zostaną przeniesieni do pracy w nowych placówkach. Pani minister zapewnia, że znajdą się rozwiązania formalne i prawne, które rozwiążą ten problem, ale to nie jest takie proste, jak się jej wydaje. Po pierwsze, decyzja o zatrudnieniu nauczycieli należy do dyrektora szkoły. Po drugie, działania dyrektora szkoły są uzależnione choćby od budżetu w danej gminie. Nie da się przesunąć nauczyciela z miejsca na miejsce, tak jak się to robi z ławką w szkole. Mamy do czynienia z człowiekiem. Pod uwagę należy wziąć jego kwalifikacje i doświadczenie.