Właściciel Stelmetu BC nie traktuje odpadnięcia z Ligi Mistrzów w kategoriach porażki
Zakończyła się nasza przygoda z Ligą Mistrzów. Jak podsumuje pan ten okres?
Było różnie. Zaczęliśmy pechowo. Wszyscy doskonale pamiętamy jak to wyglądało przed wyjazdem do Sassari. Trochę nas to na początku wybiło z rytmu. Następne mecze były dobre. Mogliśmy wygrać i w Belgradzie i we Włoszech. Wszystko rozstrzygnęło się w samych końcówkach. Z drugiej strony mieliśmy trochę szczęścia w spotkaniach z Ludwigsburgiem, który okazał się bardzo silną drużyną. Najbardziej bolą mnie mecze u nas z Partizanem oraz ostatnie na Węgrzech i z Charleroi. Pozostawiło to niesmak. Mieliśmy trochę szczęścia, inni nam pomogli i przy dobrych występach w FIBA Europe Cup, może o tym zapomnimy. Pamiętam, jak to wyglądało w poprzednim sezonie. Trudny moment przyszedł po odpadnięciu z Euroligi. Wszyscy na nas wieszali psy. Mówili, że słabo się zaprezentowaliśmy. Potem okazało się, że w Eurocupie sprawiliśmy sporo radości sobie, a także kibicom.
Przed rozpoczęciem sezonu zastanawialiśmy się, które rozgrywki będą lepsze: Eurocup czy Liga Mistrzów. Co można o nich powiedzieć po zakończeniu fazy grupowej?
Wydaje mi się, że w tym momencie, w którym byliśmy, to decyzja była dobra. Natomiast, co będzie w przyszłym roku, nie wiadomo. Wiemy dobrze, że nic nie wiemy. Nasze serce zawsze biło do Euroligi. Tam chcielibyśmy być jako drużyna polska. Oglądając mecz Panathinaikos - Barcelona, serce zabiło mi mocniej. Chciałbym usłyszeć ten hymn ponownie w Zielonej Górze. Myślę, że jako Polska, musimy zawalczyć, żeby mieć tam swojego reprezentanta. Niestety nie zależy to tylko od nas. Natomiast jeżeli nie będzie Euroligi, to w przyszłym sezonie chyba ponownie Liga Mistrzów.
Jest pan rozczarowany brakiem awansu do kolejnej fazy rozgrywek?
Nasza grupa była najtrudniejszą do przejścia. Jeżeli rywalizowalibyśmy w innej, to z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę powiedzieć, że wyszlibyśmy z niej. Trzeba zastanowić się, czy w życiu chodzi o to, aby przechodzić dalej, czy może jednak dostarczać jakiś poziom widowiska kibicom. Trochę się rozpuściliśmy w Zielonej Górze. Mieliśmy u siebie Panathinaikos, Olympiakos i Barcelonę. Przy tych zespołach AEK na nikim nie zrobił większego wrażenia. Nie jestem rozczarowany. Podobała mi się organizacja spotkań. Sporo jest jeszcze do poprawienia, jeśli chodzi i kwestie techniczne, natomiast cieszę się, że nasze mecze można było oglądać w Canal Plus.
Zamknęliśmy pewien okres. Zakończyła się pierwsza faza rozgrywek ekstraklasy oraz faza grupowa Ligi Mistrzów. Jak na tę chwilę oceni pan zespół?
Przeżywamy teraz trudniejsze chwile, ponieważ dopadły nas kontuzje. Widać to po grze Łukasza Koszarka i Nemanji Djurisicia. Trener dysponuje dosyć głębokim składem i w przypadku jakiegoś urazu, szanse dostają inni. Wzięliśmy młodego trenera i traktuję to jako inwestycję w przyszłość. Artur Gronek na pewno popełni kilka błędów, ale widzę w nim duży potencjał. Braliśmy pod uwagę to, że będziemy przegrywać. Na początku sezonu mówiłem, że chcemy odzyskać radość ze zwycięstw. Maszyna do zabijania Saso Filipovskiego tak naprawdę nikogo już nie cieszyła. Zarówno polską koszykówkę, jak i zielonogórskiego kibica, który przychodził na mecz odfajkować kolejną wygraną. Dzisiaj mamy trochę nerwów, dogrywek i chyba o to chodzi.
Zgodzi się pan ze stwierdzeniem „za silni na Polskę, za słabi na Europę”?
Trochę już siedzę w koszykówce i doskonale wiem, że od piekła do raju, dzieli naprawdę niewiele. Czasami jest to jeden punkt, dogrywka, wygrana i przeszlibyśmy dalej. Tak to mogło się potoczyć. Wszyscy powiedzieliby, plan wykonany, bo miejsce tak naprawdę nie ma znaczenia. Na tym poziomie decydują niuanse. Myślę, że zabrakło nam trochę szczęścia i cwaniactwa boiskowego trenerowi, ale to było wzięte pod uwagę. Mam nadzieję, że ludzie, którzy znają się na koszykówce, zdają sobie sprawę, że inwestowanie w trenera w polskich warunkach jest trudne, bo wszyscy szybko oczekują wyników. Nam się na razie udaje i mimo braku awansu, uważam to za pozytywny okres.
Klub myślał już o ewentualnych zmianach personalnych?
Na pewno można byłoby coś poprawić, tylko z tym bywa różnie. Czasami się tylko pogorszy. W najbliższych dniach rozstrzygnie się sprawa Jarka Mokrosa. Wydaje mi się, że w najbliższym czasie otrzyma list czystości i ta saga wreszcie się skończy. Zobaczymy w jakim klubie wyląduje. Gdybyśmy się z nim dogadali, uważam, że byłoby to dla nas dobre posunięcie.
Nadal pan twierdzi, że obecny skład nie odbiega od mistrzowskiego zespołu trenera Filipovskiego?
Jeżeli chodzi o siłę to na pewno, z kolei gdy mówimy o rozłożeniu akcentów, nieznaczna różnica jest. Myślę, że obecna drużyna nie jest jeszcze w pełni zgrana, Dragicević przyszedł przecież w trakcie sezonu. Nie zrobimy tego, ale z chęcią zagrałbym mecz pomiędzy ekipami z rozgrywek 2015/2016, a 2016/2017 z dwoma trenerami. Wtedy moglibyśmy je porównać.