Szafa Kiszczaka. Czy generał trzymał w szachu elity III RP

Czytaj dalej
Fot. Mateusz Wróblewski
Paweł Kowal, historyk

Szafa Kiszczaka. Czy generał trzymał w szachu elity III RP

Paweł Kowal, historyk

Kiszczak rozsyłał osobom na stanowiskach opatrzone dedykacją fotografie z Magdalenki wykonane przez SB. Te, które wysyłał, były niewinne. Ale wszyscy zastanawiali się, co może być na tych, które pozostają w jego szufladach.

Film o Kiszczaku mógłby zaczynać się od sceny, w której udziela ostatniego wywiadu w 2014 roku dla Super Ekspresu. Pozwala się filmować w łóżku, z trudem schodzi z piętra swego domu owinięty w szlafrok, a potem szepce do ucha swojej żonie, która na głos powtarza jego zdania. Główny przekaz dogorywającego generała:

„To ja, Kiszczak, miałem być prezydentem Polski w 1989 roku”.

Kiedy Kiszczak miał być prezydentem? Żeby zrozumieć, o co chodzi, wracamy do Dziennika Telewizyjnego z 30 czerwca 1989 roku. Komuniści nie mogli jeszcze dojść do siebie po porażce w czerwcowych wyborach. Wtedy to znany prezenter, Krzysztof Bartnicki przeczytał długie oświadczenie Wojciecha Jaruzelskiego. Właśnie tego dnia rozpoczęło się posiedzenie XIII Plenum KC. Jaruzelski nie pierwszy raz wracał do sprawy stanu wojennego czyli wydarzeń sprzed ośmiu lat: jakby żalił się, że opinia publiczna kojarzy go ze stanem wojennym a nie „reformami”. Konkluzja oświadczenia była zaskakująca - Jaruzelski proponował, by kandydatem na prezydenta został Kiszczak. Dla obserwatorów z zewnątrz wyglądało to wówczas, jakby szef MSW nie brał jednak na poważnie perspektywy swojego kandydowania, także otoczenie Jaruzelskiego nie traktowało tego serio.

Od kilku tygodni Kiszczak pracował przecież właśnie na rzecz wyboru Jaruzelskiego na najwyższe stanowisko. Robił to w sobie właściwy sposób. Spotkał się na przykład z sekretarzem Episkopatu abp. Bronisławem Dąbrowskim i straszył go „niedopowiedzianym zamachem stanu” czy buntem w wojsku, ale przede wszystkim miał w rękach broń, która mogła zrujnować niejedną z karier ludzi opozycji, które dopiero miały rozkwitnąć: teczki tajnych współpracowników SB. Już w okresie okrągłego stołu to on decydował jakie informacje i o kim z opozycji przekazać innym członkom ekipy - odpowiednie dowody znajdują się w archiwach.

Dla ludzi z otoczenia Jaruzelskiego, nawet tak silnego Kiszczaka, jedna rzecz była chyba wciąż jasna: tylko wybór twórcy stanu wojennego może im zapewnić spokój na dłuższą metę. Wybór Jaruzelskiego oznaczał polisę bezpieczeństwa także dla szefa MSW. Po latach - we wspomnianym na początku, chyba ostatnim wywiadzie życia Kiszczak przedstawił inną wersję wydarzeń: że jego prezydentura miała być ustalona z Wałęsą w obecności abpa Gocłowskiego. Kiszczak oświadczył wręcz, że miał w 1989 roku pisemną obietnicę Jaruzelskiego, ze to on zostanie prezydentem.

Kilka dni po oświadczeniu Jaruzelskiego nastąpił jednak zwrot akcji, 3 lipca ukazał się słynny tekst Adama Michnika „Wasz prezydent, nasz premier”, który w polityczny sposób komunikował dawno znane w kręgach opozycyjnych ustalenia. Artykuł był jednym z elementów, które wpłynęły na zmianę postawy Jaruzelskiego wobec kandydowania na prezydenta, oznaczał bowiem, że kuluarowe ustalenia okrągłego stołu obowiązują pomimo klęski wyborczej komunistów. Było jasne, że pod pewnymi warunkami Jaruzelski może dostać poparcie lub neutralność przynajmniej części opozycji, także Kościół delikatnie popierał jego wybór. Podobna była wymowa wypowiedzi prezydenta USA G. Busha podczas wizyty w Warszawie, która przypadła tym czasie. Poparcie Gorbaczowa było przecież oczywiste. W tej sytuacji Jaruzelski zrozumiał, że ryzyko, że polegnie w wyborach znowu jest mniejsze, więc bez większych ceregieli wrócił do gry i 19 lipca został prezydentem, zresztą przewagą zaledwie jednego głosu, co bardzo przeżył.

O ile trudno ocenić, na ile upadający obóz władzy brał w jakimkolwiek stopniu możliwość wyboru Kiszczaka na prezydenta, o tyle poważniejsza była rozgrywka związana z próbą przeforsowania go na urząd premiera. Właśnie wybrany prezydent Jaruzelski desygnował Kiszczaka przekonany, że metodą faktów dokonanych, perswazji, a może i szantażu uda się zbudować dla kandydatury Kiszczaka poparcie w Sejmie. Jednak przez kilka tygodni Kiszczakowi nie udało się utworzyć rządu. Lata nacisków, jakie kierowane przez Kiszczaka służby wywierały na podporządkowane sobie przez PZPR dwie partie ZSL i SD, teraz przyniosły odwrotny skutek. Teraz oni mogli powiedzieć „nie”. Szczególnie Roman Malinowski, szef ludowców czuł się prześladowany przez kolegę z kręgów władzy, opowiadał na prawo i lewo, że jest na muszce SB a nawet wiązał z działaniami służb śmierć syna. Przede wszystkim zaprotestował jednak Wałęsa. Jego otoczenie było już bowiem oswojone z koncepcją Adama Michnika z początku lipca, że w nowym rządzie kierowanym przez kogoś z Solidarności musi być jakaś cząsteczka „starego”. Różnica w rzeczywistości polegała tylko na tym, że Michnik optował za wciągnięciem do współpracy z Solidarnością tzw. skrzydła reformatorskiego PZPR a Jarosław Kaczyński starał się, jak się okazało, z sukcesem, zbudować koalicję z ZSL i SD.

Wyznaczenie Kiszczaka na premiera było w rzeczywistości próbą zablokowania zmian w Polsce - trochę na zasadzie, że zmienia się wiele po to, by się nic nie zmieniło. Do szefa Solidarności docierało właśnie, że pomimo wielu zmian, które powinny dokonać się w wyniku wyborów, Rakowski nadal będzie szefem PZPR, Jaruzelski prezydentem a były szef tajnych służb pokieruje rządem i nadal będzie trzymał rękę na tajnym aparacie władzy. Odpowiedź Solidarności była jednoznaczna a wątpliwości co do ruchu Jaruzelskiego z nominowaniem Kiszczaka pojawiły się w samym obozie odchodzącej władzy. Rakowski zapisał w Dzienniku, że jeżeli Jaruzelski desygnowałby na premiera, powiedzmy Ireneusza Sekułę, czy kogoś o podobnym, bardziej „neutralnym” profilu, sojusznicze partie przyjęłyby takie rozwiązanie i nie doszłoby do powstania gabinetu Mazowieckiego.

W każdym razie zorientowawszy się, ze rząd nie powstanie, Kiszczak próbował wyjść z zaistniałej sytuacji z twarzą i sam postawił „warunek” powołania rządu pod swoim kierownictwem o ile Solidarność weźmie odpowiedzialność za gospodarkę, wejdzie do jego gabinetu i w zamian za to on weźmie przedstawiciela opozycji na wicepremiera. Wydaje się, że zdawał sobie sprawę (zapewne meldowano mu o ruchach dawnych sojuszników), że nastroje nie sprzyjają powołaniu przez niego rządu i starał się już raczej wybrnąć z sytuacji. Nie tracił jednak czasu piastując przejściowo urząd premiera. Zdążył przygotować zarządzenie, którego sens tylko był pozornie był niewinny: niby to chodziło o reorganizację MSW. W rzeczywistości jednak oznaczało to przenoszenie funkcjonariuszy SB na niejawne etaty m.in. w przemyśle, w organach skarbowych czy administracji.

Można mieć wrażenie, że od tego momentu Kiszczak w rządzie dbał już tylko o jedno: uratowanie jak największej liczby byłych agentów służb od potencjalnych kłopotów w III Rzeczpospolitej.

W tym samym czasie w najlepsze trwało już zakulisowe urabianie dawnych sojuszników komunistów. Prawdopodobnie początkowo nie mieściło się Kiszczakowi w głowie, że przegra potyczkę o większość w Sejmie z grupą polityków z otoczenia Lecha Wałęsy. Ostatecznie 24 sierpnia po trzech tygodniach Kiszczak przestał być premierem. Wobec trudności z uformowaniem w Sejmie większości w oparciu o PZPR Jaruzelski ugiął się bez większych trudności i wskazał na premiera Tadeusza Mazowieckiego kandydata przedstawionego przez szefa związku.

Szybko okazało się, że chociaż komuniści nie wchodzą formalnie do koalicji, to jednak w siłowych resortach będą mogli wskazać swoich ludzi na stanowiska ministrów. Tym razem jednak chyba faktycznie nie było już łatwo namówić Kiszczaka na trzecie podejście do objęcia ważnej posady w nowej rzeczywistości politycznej w ciągu jednych wakacji. Konieczna była specjalna sesja terapeutyczna jaką zrobili szefowi MSW Rakowski i Jaruzelski. Udało im się namówić generała, który chyba nie do końca był pewien ich stuprocentowego wsparcia. Sens wejścia Kiszczaka do rządu aż nadto klarownie wyjaśniał Jaruzelskiemu jego adiutant Górnicki: „Zwracam ponadto uwagę, że jakikolwiek nowy układ w resorcie SW i SZ oznaczał będzie personalne zagrożenie dla kilkuset ludzi z SB, przebywających na placówkach zagranicznych. (…) 90proc. pionu konsularnego, ponad 50proc. pionu dyplomatycznego i ok. 70proc. pionu administracyjnego wszystkich naszych placówek zagranicznych stanowią kadrowi pracownicy MSW, z reguły nie znający języków, zasad protokołu i techniki pracy dyplomatycznej, przy tym aroganccy (…). Żaden inny KS, z ZSRR włącznie, nie ma tak fatalnych proporcji”. Tak to Kiszczak został wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych w gabinecie Mazowieckiego. Szef tajnej policji odpowiadający za jej przestępczą aktywność wszedł do pierwszego niekomunistycznego rządu. Zaraz po powołaniu gabinetu, na zaproszenie Kiszczaka przyjechał do Polski jako jeden z pierwszych gości szef KGB Kriuczkow, który oczywiście spotkał się z Mazowieckim i z Jaruzelskim. Kiszczak był dla niego idealnym przewodnikiem po zmieniającej się politycznej Warszawie.

Kiszczak, podobnie zresztą jak inny człowiek Jaruzelskiego w rządzie Mazowieckiego, minister obrony Siwicki, długi czas odmawiał mianowania solidarnościowych wiceministrów w MSW. Krzysztof Kozłowski pojawił się na Rakowieckiej jako wiceminister dopiero 7 marca 1990.

Tymczasem Kiszczak pracował z aktywem MSW. Niedługo po nominacji na jednej z narad tłumaczył najbardziej zaufanym funkcjonariuszom, że MBP i Informacja Wojskowa „nie były takie złe”. W tym samym czasie pod czujnym okiem starego-nowego szefa, SB niszczyła dokumenty i jeszcze do wiosny 1990 prowadziła inwigilację niektórych środowisk opozycyjnych. Deklaracje zatrudnionych w MSW generałów były jednoznaczne. Gen. Stachura: „Materiały niszczyć zgodnie w wytycznymi - nieważne, że to się kiedyś przyda”.

Gen. Krzysztof Majchrowski nakazywał niszczyć materiały i wyrejestrowywać osoby związane z SB. Trudno oszacować jak wiele dokumentacji zginęło. Było to dość oczywiste, bo duża część materiałów nigdy nie została zarchiwizowana, jeśli coś było w pancernej szafie funkcjonariusza, łatwo mogło zginąć bez śladu.

Nie da się nawet zatem ocenić jak wiele dokumentów zniszczono, schowano, po latach Kiszczak będzie nieustannie sugerował, że jeszcze coś ma. Gdy sprawa niszczenia dokumentów wyszła na jaw, w maju 1990 roku nad problemem niszczenia akt komunistycznych służb specjalnych zastanawiało się całe prezydium rządu. Mazowiecki utwierdził się w przekonaniu, że musi się z Kiszczakiem rozstać. Inna sprawa, że Kiszczak potrafił zyskać sympatię współpracowników nowego premiera, np. Waldemara Kuczyńskiego. Wygląda na to, że o pożegnaniu przesądziły pojawiające się dokumenty, że Kiszczak osobiście brał udział w tuszowaniu zabójstwa Grzegorza Przemyka w maju 1983 roku.

Tymczasem Kiszczak zarządził podwyżki dla tysięcy esbeków, którzy dzięki troskliwości generała na zawsze pozostali z wyraźnie wyższymi emeryturami niż wiele innych zawodów. Rozmaite sztuczki prawne pozwalały pozostać w resorcie tysiącom funkcjonariuszy przeniesionym do innych formacji. Kreatywne zarządzanie kadrami przez Kiszczaka prowadziło na przykład do tego, że dotychczasowych zomowców poprzesuwał na bezpieczne etaty w innych formacjach a jednocześnie wykazywał, że dąży do likwidacji ZOMO. Do pewnego momentu zachowywał się tak, jakby liczył, że polityczna zmiana w Polsce nie jest jeszcze definitywna. Mazowiecki czekał z planami zmian w MSW i w służbach aż do kwietnia, kiedy parlament zaakceptował nowe ustawy o policji o MSW i o UOP. W maju 1990 Mazowiecki zdobył się na odwagę i zapowiedział Jaruzelskiemu, że Kiszczak niebawem straci stanowisko, co stało się to dopiero 6 lipca. Właśnie wtedy weryfikowano kadry komunistycznych służb specjalnych pod kątem przydatności w III Rzeczpospolitej. Zadziwia fakt, że aż ponad 60proc. dawnych esbeków znalazło się w nowych strukturach.

Więc dokąd jedziemy? Zapytał taksówkarz. Podaję adres na Oszczepników a on na to: „A, do pana generała Kiszczaka”. Ludzie znali go w okolicy, bo na starość miał zwyczaj spacerowania o wczesnych porach, jak był w dobrej formie to nieco dalej, jeśli w gorszej to tylko na małe zakupy.

Po lipcu 1990 roku Kiszczak nie sprawował już żadnych urzędów. Zamieszkał w swoim domu na Mokotowie. Dom był dość skromny, chroniony przez psa. Mieszkanie w nie najlepszym guście: salon na parterze wyłożony peerelowską boazerią, której do końca nikt już nie zmienił. Przyszedł wtedy czas jego żony, która zapragnęła zostać pisarką. Miała doświadczenie, bo publikowała prace naukowe jako ekonomistka a nawet książki dla dzieci. Wygląda na to, że pierwszą książkę wspomnieniową o mężu wydała w 1994 roku bez jego wyraźnej akceptacji. Przedstawiła w niej Kiszczaka w nie najlepszym świetle: jako skąpca bez polotu, który przed ślubem starał się kanałami służb dowiedzieć o przyszłej żonie jak najwięcej i służbistę nie do zniesienia. Kolejne dwa tomy wspomnień noszą już wyraźne znamię współpracy z Kiszczakiem. Książki przez lata można było kupić w zasadzie wyłącznie przyjeżdżając do Kiszczaków do domu. Pani domu podpytywała jaką wpisać dedykację a mąż paradował po mieszkaniu roznegliżowany jakby nigdy nic.

Kiszczak po odejściu z MSW wydał wywiad rzekę, udzielił kilu wywiadów, w tym słynny wspólnie z Adamem Michnikiem dla Moniki Olejnik i Agnieszki Kubik. W wywiadzie w 2009 udzielonym Kamili Wronowskiej i Michałowi Majewskiemu insynuował korupcję wśród solidarnościowej elity w latach 80, opowiadał anegdoty, ale przede wszystkim miało się wrażenie że nieustannie sugeruje, że gdzieś tam są poukrywane „jakieś” teczki z tajną wiedzą. Gdzieś w tle miała się czaić groźba skompromitowania byłych współpracowników służb z różnych stron politycznej barykady czy Kościoła. Także Jaruzelski był chyba przekonany, że część archiwum służb wywędrowała z MSW razem z Kiszczakiem, dochodził szczegółów pożaru, który strawił w 2010 roku dom letniskowy Kiszczaków. Początkowo zamilkł, ale gdy córka Monika wyjaśniła mu przez telefon, że Kiszczak jest bezpieczny, dopytywał dokładnie, co spłonęło.

Nie było to łatwe, ale historycy mogli się umawiać na rozmowy z byłym szefem MSW, pod warunkiem jednak, ze pytania nie zirytują generała, najlepiej, by były wcześniej przedstawione. W 2009 roku Kiszczak przerwał brutalnie rozmowę z Bogdanem Rymanowskim. Poszło o zamordowanych już w 1989 roku księży katolickich. Na stwierdzenie Rymanowskiego, że jednak sekcje zwłok kolejnych zabitych duchownych potwierdzały udział osób trzecich były zwierzchnik SB odpowiedział irytacją: „Panie redaktorze, niech pan będzie poważny (…). W jakim celu myśmy się umówili, żeby się kłócić czy porozmawiać o historii?”- i wyprosił Rymanowskiego z domu. Problem polegał na tym, że Kiszczak, inaczej niż Jaruzelski nie zdołał w opinii publicznej zmyć z siebie winy za stan wojenny i związane z nim zbrodnie. Im był starszy tym bardziej zależało mu, by kreować się, jak Jaruzelski przede wszystkim na twórcę przemian. Im był starszy tym bardziej doskwierała mu śniadość, że to on jest ten zły i szukał sposobów by się trochę wybielić, postawić w innym świetle. W 2013 roku jego żona opublikowała swoje rozmowy z Kiszczakiem pod tytułem „Twórca zmian”. Deficyt uznania i rozżalenie na cały świat towarzyszyły mu w ostatnich latach życia w coraz większym stopniu.

Miał też Kiszczak w zwyczaju rozsyłać różnym osobom na stanowiskach, które wcześniej brały udział w rozmowach przy okrągłym stole opatrzone dedykacją fotografie z rozmów w Magdalence wykonane przez jego podwładnych. Najczęściej niewinne, pamiątkowe fotografie. Po wyborze na prezydenta Warszawy przysłał tego rodzaju pakiet zdjęć do biura Lecha Kaczyńskiego. Można przyjąć, ze chodziło o swoistą kurtuazję. Czasami, gdy wpadali do niego dziennikarze, lubił z nimi posiedzieć i opowiedzieć o swoich wpływach w służbach specjalnych, tym, których bardziej polubił zapraszał do domu na Mazury, proponował dłuższą, męską balangę z alkoholem i przenocowanie. I ciągle jakoś sugerował, że ma w swoich zbiorach „coś jeszcze”.

W przeciwieństwie do Jaruzelskiego lubił od czasu do czasu wypić. Październikowe urodziny Kiszczaka jeszcze w latach 90. i na początku nowego wieku gromadziły elitę upadłego systemu: Janiszewskiego, Siwickiego, szefów komunistycznych służb specjalnych Dankowskiego i Starszaka. Inna sprawa to procesy sądowe, wyraźnie go irytowały, a ludzie chętnie wszczynali sprawy przeciw byłemu szefowi MSW. Dla Kiszczaka media miały znacznie mniej taryfy ulgowej niż dla Jaruzelskiego, po każdej niemal próbie uniknięcia sądu - Kiszczak od lat zasłaniał się złym stanem zdrowia - tabloidy publikowały regularnie swoje „zdjęcia prawdy” np. fotografie dawnego szefa bezpieki, jak beztrosko paraduje po swoim ogrodzie czy wręcz w nim pracuje. Historyków przyjmował z większą nieufnością, jeśli zgadzał się na spotkanie, trzeba było wcześniej ustalić dokładna listę pytań, w rozmowie ściśle trzymał się scenariusza, bywał obcesowy. Gdy ktoś chciał dopytać - przerywał rozmowę, spotkało to i autora tego tekstu.

Prokuratorzy w III Rzeczpospolitej oskarżali Kiszczaka m.in. w sprawie strzelania do górników Wujka po wprowadzeniu stanu wojennego, w sprawie polecenia inwigilowania homoseksualistów w latach 80., w kwestii zakazywania podwładnym uczestniczenia w praktykach kościelnych. Ostatecznie dopiero nie wiele przed śmiercią został prawomocnie skazany na dwa lata więzienia za stan wojenny. Stało się to dopiero w sierpniu 2015. Wtedy także sąd zdecydował, by ze względu na wówczas już rzeczywiście zły stan zdrowia Kiszczak jednak nie odbywał kary.

Kiszczak zmarł 5 listopada 2015 roku. Było już po przegranych przez PO wyborach. Ministerstwo Obrony nie wysłało na pogrzeb żadnego przedstawiciela. Rodzina szybko przekonała się, że Kiszczak inaczej niż Jaruzelski nie zostanie pochowany z honorami, że nie znajdzie się też dla niego miejsce na Powązkach. Dwa dni po śmierci w tajemnicy pochowano Kiszczaka na cmentarzu prawosławnym w Warszawie.

Ostatnią sensację związaną z Kiszczakiem wzbudziła jego żona dzięki zarejestrowanej przez TV Republika mowie pogrzebowej. Maria Kiszczakowa zdecydowała się najwyraźniej, w jakimś stopniu w imieniu męża, na wypowiedzenie całemu otoczeniu jeszcze jednej wojny: o dobrą pamięć o Kiszczaku. Przekonywała żałobników i jak się miało okazać tysiące telewidzów: „Bóg zna prawdę. Bóg ci zapłaci za wszystkie krzywdy, które niewdzięczny, niegodny Polak ci czynił”. Nie wiadomo skąd o miejscu pochówku Kiszczaka dowiedziała się Danuta Regulska siostra zabitego 1989 roku ks. Sylwestra Zycha. Przyszła jakby ciągle w żałobie. Na pytanie dziennikarza odpowiedziała, że po to, by upewnić się, że Kiszczak już nikomu nie zrobi nic złego. „I zostawił po sobie tylko zło. Złe wspomnienia” - dodała.

Na przełomie stycznia i lutego 2016 do sekretariatu szefa IPN zadzwoniła generałowa Kiszczakowa mówiąc, że musi się spotkać z prezesem, bo ma „do wypełnienia testament męża”. To tajemnicze i dość humorystyczne zakończenie sprawy ostatniego archiwum Kiszczaka. W gruncie rzeczy nie było jasne, co też starszej wdowie mogło strzelić do głowy. W IPN zdecydowano się na spotkanie. Kiszczakowa przyszła 16 lutego i zanim sekretarka przygotowała herbatę czy kawę, w żołnierskich słowach wyłożyła rzecz. - Panowie, pogrzeb kosztował dużo, dzieci mają kredyty a ja chciałabym zatrudnić Ukrainkę do sprzątania. Mąż powiedział przed śmiercią, żebym - jeśli będę miała kłopoty - sprzedała do IPN jego archiwum. Wyciągnęła pogiętą kartę wydartą niedbale z jakiegoś skoroszytu, sprawozdanie esbeka Madziara z rozmowy z TW „Bolkiem”. Zaproponował sprzedaż „znacznie więcej” podobnych za 90 tys. złotych. Gospodarze z trudem powstrzymali zdumienie, poinformowali, że zgodnie z prawem jej dokumenty prawdopodobnie i tak należą do państwa. Prokuratorzy zaczęli poszukiwania w domu w Warszawie i na mazurskiej daczy. Telewizje pokazały jak w sześciu kartonach wynoszona jest z domu na Oszczepników cała siła zmarłego szefa bezpieki - przynajmniej w jego pojęciu.

Autor: Paweł Kowal

Paweł Kowal, historyk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.