Syn walczy o ojca lekarza. Szpital nie chce już go leczyć
Na oddziale intensywnej terapii doktor Janusz Kamiński leży już 10 miesięcy. Rodzina twierdzi, że praktycznie nie jest leczony, a szpital chce jednego z najbardziej zasłużonych suwalskich medyków umieścić na siłę w hospicjum. Ale szpital niczego sobie do zarzucenia nie ma.
To niesłychanie dziwna historia - mówi Michał Kamiński, syn doktora. - Już piątego dnia po wypadku pojawił się pomysł, by ojca umieścić w hospicjum. Mam podejrzenia, że na wstępie postawiono złą diagnozę, a potem próbowano to ukryć. No bo jak wytłumaczyć fakt, że szpital odmawia dostępu do dokumentacji medycznej?
Janusz Kamiński ma 78 lat. Jest laryngologiem, doktorem nauk medycznych, jednym z najbardziej znanych i zasłużonych lekarzy.
Mimo podeszłego wieku, trzymał się bardzo dobrze i wciąż swój zawód uprawiał. Aż do feralnego styczniowego dnia tego roku.
Razem z synem pojechał odwiedzić w szpitalu chorą żonę.
- Tuż przed wejściem potknął się i upadł - opowiada Michał Kamiński, który wszystko widział na własne oczy, ale stał za daleko, by ojca uchronić przed upadkiem. - Wykonywał różne ruchy rękami, aby utrzymać równowagę. Dopiero potem stracił przytomność.
Wszystko działo się pod szpitalem, więc pomoc nadeszła błyskawicznie. Najpierw na miejscu pojawili się ratownicy. Niedługo później nieprzytomnego mężczyznę umieszczono w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Tam odzyskał przytomność.
Jego stan zdrowia był na tyle poważny, że stamtąd trafił na Oddział Anestezjologii i Intensywnej Terapii. Nie ulegało wątpliwości, że doznał poważnego urazu kręgosłupa. Sytuację komplikowało to, iż pacjent ma rozrusznik serca.
Nie chcą pokazać dokumentacji
Syna najbardziej zaniepokoiła informacja uzyskana od lekarzy już po kilku dniach pobytu w szpitalu, że jego ojciec powinien trafić do hospicjum. A to miejsce, gdzie nikt już nikogo nie leczy i ludzie dożywają tam jedynie swoich dni. Michał Kamiński postanowił więc poszukać ratunku dla ojca gdzie indziej. Tym bardziej, że urazu kręgosłupa, który skutkował porażeniem kończyn, nikt w Suwałkach nie leczył. W mieście nie ma zresztą odpowiednich specjalistów. Są za to w Białymstoku.
Żeby szukać ratunku w innych szpitalach, Kamiński musiał dysponować dokumentacją medyczną. Wszak lekarze, zanim podejmą decyzję o przyjęciu do swojej placówki, powinni o pacjencie wiedzieć wszystko. Ale w suwalskim szpitalu natrafił na stanowcze veto.
- Do dyrektora pisałem w tej sprawie trzykrotnie i nawet odpowiedzi nie otrzymałem - mówi. - Mimo, że przy świadkach ojciec mnie upoważniał do dostępu do swojej dokumentacji.
Zaczęły się więc domysły, dlaczego szpital w ten sposób postępuje. Pierwsza myśl, jaka każdemu pewnie przyszłaby do głowy jest taka, iż chodzi o ukrycie prawdy. Na przykład takiej, że od razu nie postawiono trafnej diagnozy dotyczącej urazu kręgosłupa i nie podjęto odpowiedniego leczenia. Gdyby tak się stało, doktor Kamiński powinien jak najszybciej trafić do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Także przy urazach kręgosłupa czas ma bowiem duże znaczenie.
Mimo braku dokumentacji syn jeździł po różnych ośrodkach medycznych. W marcu udało mu się wyprosić wręcz miejsce w jednym z białostockich szpitali. W Suwałkach zaczęły się nawet przygotowania do transportu pacjenta. - Ojciec miał wyruszyć najpierw późnym popołudniem, potem rano - opowiada Michał Kamiński. - Nagle dowiedziałem, że nie pojedzie. Jak się później okazało, pani ordynator z Suwałk zadzwoniła do swojego kolegi z Białegostoku i powiedziała mu, że w stosunku do pacjenta zrobiono wszystko, co możliwe. I Białystok z przyjęcia zrezygnował.
Przymusowo do hospicjum
Od stycznia doktor Kamiński wciąż leży na intensywnej terapii suwalskiego szpitala. Z medycznego punktu widzenia wokół niego za wiele się nie dzieje. Ale z administracyjnego - jak najbardziej. Synowi proponowano, by zabrał ojca do domu. Tylko, jak na to przystać, gdy wymaga on nieustannej opieki i nie wiadomo, jak mu pomóc. To dla pacjenta mogłoby się też okazać bardzo ryzykowne rozwiązanie.
Szpital wraca również do pomysłu z hospicjum. Doktor Kamiński nie chce tam trafić. Rodzina też się temu sprzeciwia. Suwalska placówka postanowiła więc, że umieści pacjenta w hospicjum przymusowo. Złożyła w tej sprawie stosowny wniosek do sądu rodzinnego. Postępowanie trwa. Kiedy zapadnie orzeczenie, na razie nie wiadomo.
Dobrze leczymy
- Możemy zapewnić, że pacjent przebywa pod opieką doświadczonych lekarzy, a leczenie przebiega zgodnie z ich wiedzą - zapewnia tymczasem szpital w odpowiedzi na zadane przez nas pytania.
Szczegółów jednak brakuje. Powód? „Szpital nie może udzielać informacji dotyczących przebiegu leczenia osobom nieupoważnionym”.
Nie dowiadujemy się też, dlaczego suwalska placówka upierała się, by doktora Kamińskiego nie przewozić do Białegostoku i czy w stosunku do tak zasłużonego lekarza po prostu wypada wszczynać procedurę zmierzająca do przymusowego przeniesienia do hospicjum.
Szpital zapewnia także, że nie udostępnia dokumentacji synowi nie dlatego, że się czegoś obawia, lecz ze względów formalnych - brak odpowiedniego upoważnienia. Widać ustne, dokonane przy świadkach, to w Suwałkach za mało.
Prof. Zenon Mariak, wojewódzki konsultant w dziedzinie neurochirurgii, który miał okazję zetknąć się z przypadkiem dr. Kamińskiego, jest daleki od przypisywania suwalskiemu szpitalowi popełnienia błędów. Mówi natomiast o poważnym urazie kręgosłupa, którego pacjent doznał wskutek upadku i o tym, że być może żadna placówka za wiele by w tym przypadku nie wskórała. Przyznaje jednocześnie, że choćby ze względów psychologicznych przeniesienie do innego szpitala z pewnością by nie zaszkodziło.