Nie bójmy się kryzysów. Bycie razem w ogóle jest drogą od kryzysu do kryzysu, bo cały czas się zmieniamy. Zmieniamy się indywidualnie i zmieniamy się też w związku. Każda zmiana jest swego rodzaju kryzysem, bo trzeba się do niej na nowo dopasować – mówi psycholożka Sylwia Sitkowska, autorka książki „Odbuduj bliskość w związku”.
„Żona już go nie rozumie, wcale ze sobą nie śpią” – tak właśnie zaczyna się kryzys w związku?
Może tak się zacząć. Ale wcale nie musi. To tylko jedna z dróg do kryzysu. Tych dróg jest wiele; scenariuszy jest cała masa.
Jak to się dzieje, że dwoje ludzi, którym udało się stworzyć bliskość, zbudować intymność, nagle to wszystko tracą? To chyba nie dzieje się jednego dnia?
Nie, to się nie dzieje jednego dnia. Miłość została już dobrze przebadana. Wiemy, że związek w pierwszej fazie napędzany jest namiętnością – bardzo silnymi emocjami i fizycznym przyciąganiem. To jest ta pierwsza faza, którą wiele osób myli z miłością. Czyli na tym pierwszym etapie związek właściwie tworzy się sam. Ale ta miłość, szeroko rozumiana, składa się z trzech elementów. Są to: namiętność, bliskość i zaangażowanie. Jeżeli namiętność wygasa – a ona wygasa najszybciej, w ciągu pierwszych kilku lat – a parze nie udało się zbudować bliskości czy zaangażowania, to związek często kończy się na tym etapie ale poprzedza go kryzys. Przestajemy sypiać ze sobą, już się nie dotykamy, już się nie pociągamy, a jednocześnie między nami nie ma nic więcej. To może być jeden scenariusz. Ale są też inne. Na przykład, na bazie tego pierwszego połączenia – namiętności, która wydarza się najczęściej, choć przecież nie zawsze od niej się zaczyna, ale, jako, że najczęściej, to i media też hołdują takiemu wzorcowi miłości i często przedstawiany jest on jako jedyny słuszny – budujemy bliskość, pojawia się zaangażowanie, rozumiane jako wspólne sprawy. Czyli ślub, dzieci, tudzież kredyt. Natomiast, niestety, badania są nieubłagane. W sposób bezlitosny pokazują, że ta namiętność spadnie prędzej czy później. Zatem związki, które łączy bliskość i zaangażowanie mają duże szanse na to, żeby przetrwać ten kryzys; przejść na kolejny poziom rozwoju relacji, miłości, bycia razem. To inna faza bycia razem, również satysfakcjonująca jeśli odkleimy się od myślenia, że miłość to codzienny seks i porywy namiętności. Spadek namiętności to pierwszy objaw, który sprawia, że pary przychodzą do terapeuty, albo patrząc na siebie zastanawiają się: „Czy my się jeszcze kochamy, czy nie, skoro nas już tak bardzo nie ciągnie do siebie i nie przeżywamy uniesień emocjonalnych”?
I co wtedy?
Po pierwsze warto mieć świadomość, że miłość, bycie razem urzeczywistnia się w cyklach, że miłość nie dzieje się sama, mamy w jej budowaniu bądź zabijaniu olbrzymią rolę. Jeżeli się łączymy z kimś, planujemy związek długoterminowy, to powinniśmy się liczyć z tym, że namiętność opadnie, że bliskość, którą zbudujemy – również na przestrzeni lat, powoli, ale ulega degradacji. Więc warto o nią dbać, warto być dla partnera dobrym, troskliwym, ciekawym jego samego, nie zakładać z góry, że znamy się jak łyse konie, więc wydaje nam się, że wiemy, co on powie i co myśli. Warto być otwartym na partnera. Chodzi o to, aby jak najdłużej utrzymać poczucie bliskości. Sympatia jest szalenie istotna w związku.
Czym, wobec tego, jest bliskość? Jaka jest różnica między bliskością a intymnością, którą często łączy się z namiętnością, z seksem?
Namiętność, jest rozumiana jako silny wybuch emocji pomiędzy dwójką ludzi i jak już powiedziałam, najczęściej pojawia się ona na początku związku. Wzrasta szybko, apogeum osiąga w krótkim czasie, a później, również szybko zaczyna opadać. Na tę namiętność składają się: seks, pożądanie, silne emocje i to wszystko, co robimy wskutek silnego działania hormonów, bo tak naprawdę w namiętności bardzo silną rolę gra fenyloetyloamina, która zwana jest hormonem zakochania; to on nas napędza. Ten etap bycia w związku nazywam automatycznym; to jak automatyczna skrzynia biegów – nic nie musimy robić, wystarczy tylko naciskać gaz, hamulec i już. Natomiast intymność, czyli ten drugi składnik miłości, rozwija się wolniej, choć pojawia się też już na początku, ale wzrasta wolniej i utrzymuje się dużo dłużej. Przejawia się poprzez wypracowanie wspólnego języka, dotyk, wspólne doświadczenia, wspólne spędzanie czasu, dbanie o siebie wzajemnie, poprzez troskę i radość z bycia razem, wzajemne zrozumienie. To jest coś więcej niż sama namiętność. Coś więcej, niż pójście do łóżka, niż przeżywanie wielkich emocji związanych z tym, że on/ona do mnie nie zadzwonił czy nie zadzwoniła. Intymność oznacza dbanie o siebie – jeśli wiem, że on będzie się martwił, jeżeli ja nie zadzwonię, to ja do niego zadzwonię właśnie po to aby się nie martwił. W namiętności tego nie ma; w namiętności my czerpiemy dla siebie – to najważniejsze, żeby być wypełnionym partnerem, żeby on robił dokładnie to, czego teraz potrzebuję, czego chcę. Namiętność to realizacja własnych potrzeb, intymność to krok dalej. Intymność to taki etap, kiedy myślimy o partnerze. I trzeci składnik miłości to jest zaangażowanie; pojawia się ono u takich związków, które zadeklarowały w sposób jasny, że chcą być razem i robią różnego rodzaju wspólne plany, które ich łączą już nie tylko deklaratywnie, ale też fizycznie.
W książce „Odbuduj bliskość w związku” proponuje Pani 12-tygodniowy kurs, który ułoży relacje w związku, nieważne, czy przejdzie się go samemu, czy z partnerem. Można samemu naprawić związek bez chęci partnera?
Program faktycznie ułożony jest w cyklu 12 tygodni; natomiast proszę się nie łudzić, że w 12 tygodni naprawimy coś, co psuło się przez lata. Często bywa tak, że pary zgłaszają się do terapeuty, albo w ogóle zaczynają pracę nad związkiem wtedy, kiedy kryzys staje się przedłużającym. Zachęcam do tego, aby te 12 tygodni poświęcić na to, aby zwiększyć swoją świadomość i zobaczyć, ile można zrobić. Ile mamy możliwości i jak złożone jest w ogóle bycie razem. Po zapoznaniu się z książką czy zapisaniem na kurs online o tej samej nazwie, będziemy mogli popracować nad tymi aspektami, które wymagają uwagi w naszym związku. Zatem te 12 tygodni to umowny czas – tyle trwał warsztat psychoterapeutyczny, na którym pracowałam z parami oraz osobami indywidualnymi nad poprawą ich relacji w związku. Pracowaliśmy więc nad związkiem w określonym czasie. Natomiast samo dbanie o związek to właściwie jest niekończąca się historia, ale ona wcale nie musi być ani ciężka ani trudna. Liczy się uważność skierowana na tę drugą osobę. To jest początek, bez skierowania uwagi na partnera trudno będzie cokolwiek zmienić.
Odpowiadając na pani pytanie, czy możemy sami pracować nad związkiem – oczywiście, jak najbardziej. Jeśli noszę w sobie decyzję, że ten związek jest dla mnie ważny, stawiam go jako jeden z priorytetów w swoim życiu i chcę o nim pamiętać, to robię różne rzeczy dla mojego partnera, nie tylko takie, które mnie sprawiają przyjemność, to już jest praca nad związkiem. Do gabinetów terapeutycznych przychodzą ludzie, którzy mają najczęściej problemy w relacjach z innymi ludźmi i oni nie przychodzą w parze. W parze z dzieckiem, z szefem, z mamą. One samodzielnie pracują nad zmianą danej relacji. Mam masę klientek, które przychodzą do mnie, bo mają problemy w związku. Ale one nie korzystają z terapii par, z różnych powodów. A jednak pracujemy nad związkiem; pracujemy, aby dana osoba poczuła się w relacji lepiej, swobodniej, szczęsliwiej, żeby nauczyła się stawiać granice, żeby spędzali więcej czasu razem. A zatem – można spowodować zmianę w związku, poprzez zmianę swojego zachowania. Jest to, można powiedzieć, podstawowa droga i w taki sposób warto o tym myśleć. Jeżeli dwie osoby pracują, to szansa na sukces się zwiększa, ale tak jest rzadko. Dlatego warto angażować własne siły w to, żeby poprawić sobie jakość życia.
Kiedy już mamy świadomość, jak funkcjonuje związek, który zaczyna się od pożaru, od wybuchu namiętności, i co nas w nim czeka, to na co powinniśmy zwracać uwagę, aby nie dopuścić do kryzysu? Innymi słowy – jak się objawia kryzys?
Pierwszym objawem, który pary interpretują jako kryzys, to właśnie spadek namiętności. Tu często mocno alarmują mężczyźni – że nie ma seksu tyle, ile było, że partnerka ma mniejszą ochotę. Działa to oczywiście w dwie strony, ale mimo wszystko w terapii par to mężczyźni częściej podnoszą ten temat, chociaż obie strony przyjmują to jako odejście miłości. W ogóle newralgicznymi momentami w życiu razem są okresy ciąży, następnie małego dziecka. Są to momenty obiektywnie trudne dla związku i wówczas mogą pojawiać się kryzysy. Powrót kobiet na rynek pracy również jest takim trudnym momentem. Co ciekawe, badania pokazują, że kiedy kobieta zarabia więcej od mężczyzny, to zwiększa się ryzyko zdrady ze strony mężczyzny.
Mężczyzna, którego partnerka zarabia więcej, czuje się niepewnie?
Czuje się niepewnie, stara się udowodnić swoją wartość i bywa, że odbywa się to w taki właśnie najprostszy sposób: „Jestem wartościowy, ktoś mnie chce, dalej jestem mężczyzną”. Przez wiele lat to mężczyźni byli jedynym bądź głównym źródłem utrzymania dla domu, potem, kiedy kobiety weszły na rynek pracy, zarabiały sporo mniej niż mężczyźni. Podejrzewam, że niedługo się to wyrówna i przestanie być problemem, ale aktualnie wciąż jeszcze jest to zagadnieniem.
Ta anegdotyczna scena obrosła już legendą – kiedy mąż bądź żona przy stole zwracając się do partnera z prośbą: „Czy możesz podać mi sól, kochanie”, mówi: „Zmarnowałeś mi życie”. Co kryje się za różnymi drobiazgami, o które mamy pretensje, o które „czepiamy się”? Bo wcale tu nie chodzi o to, że jego skarpetki leżą przy łóżku, albo jej płaszcz zamiast wisieć w szafie, leży na krześle.
Niestety, będąc długo razem bywa tak, że pary jadą sobie na tym autopilocie, traktując partnera jako coś stałego i poświęcając mu mniej uwagi, niż czyniły to na początku. Pojawiają się więc automatyzmy. To są zniekształcenia poznawcze, w rodzaju: „Wiem, co on myśli”, uogólnienia: „On się zawsze spóźnia” albo: „Jest leniwy”. To skróty myślowe, w których nadajemy etykiety zachowaniom partnera. Przestajemy myśleć, „spóźnił się dzisiaj” a zaczynamy „on się zawsze spóźnia”, zamiast „nie zmył naczyń a obiecał”, „jaki to jest leń”. To mocno utrudnia komunikację. Do tego dochodzą nieporozumienia, a muszą dochodzić, jeśli myślimy o partnerze w negatywny sposób, nieumiejętność rozmowy o emocjach i jesteśmy na prostej drodze do tego, żeby kumulować w sobie trudne emocje a od tego już pozostaje jeden krok do sytuacji, o której pani mówi. Te emocje, te myśli buzują i mogą wyskoczyć w najmniej odpowiednim momencie. John Gottman, autorytet w dziedzinie terapii par mówi o czterech jeźdźcach Apokalipsy, czyli czterech zachowaniach, których pojawienie się zwiastuje kryzys. Pierwszym z nich jest krytyka. Może się ona objawiać nie tylko werbalnymi wypowiedziami; to może być milczenie, nieprzyjemny żart, agresywne spojrzenie. Krytyka w Polsce jest w ogóle dosyć popularna, bo proszę zwrócić uwagę – mówimy, że jak ktoś jest złośliwy, to inteligentny, albo że najlepszą obroną jest atak. To nic innego jak zachęcanie do komunikacji przemoc owej. Sama zaobserwowałam, że są pary, które sobie wzajemnie dogryzają bez względu na okoliczności.
O tak, to dość częste zachowanie par, nawet w towarzystwie, kiedy też tworzą koalicje przeciwko sobie. Trudno mi to zrozumieć. Po co to ludzie sobie robią?
Bywa, że taki właśnie sposób chcą zainteresować sobą innych tudzież pokazać, że są inteligentni, mają poczucie humoru, tylko tyle, że odbywa się to kosztem drugiej osoby. Żarty, z których nie śmieje się osoba, która jest obiektem żartów, nie są żartami – to jest agresja. Bywa tez tak, że para ma jakiś nierozwiązany kryzys a, że w towarzystwie nie wypada się awanturować, to poprzez arty z siebie wzajemnie okazują sobie wrogość. Wracając do krytyki: jeżeli zaczynamy krytykować partnera, to często ta krytyka zmienia się w pogardę. W naszej głowie pojawiają się utarte ścieżki myślenia na temat partnera: „Ale on jest głupi”. „Ale on jest leniwy”, „Duże dziecko”. Pogarda tym się różni od krytyki, że zaczynamy o partnerze myśleć źle w sposób ciągły; już nie myślimy o konkretnej sytuacji, która nas denerwuje, tylko przypisujemy mu stałe cechy osobowości. To kolejny z tak zwanych jeźdźców Apokalipsy. Trzeci to postawa obronna. Najczęściej pojawia się, kiedy czujemy się atakowani, na przykład właśnie krytykowani wtedy w naturalny sposób zaczynamy się bronić. Z jednej strony to zupełnie normalne, zdarza się to większości z nas. Jeżeli ta obrona staje się ciągła, permanentna, jest sposobem komunikacji. Jeśli czujemy niepewności w kontakcie z patnerem nie wiemy, jakiego zachowania się po nim spodziewać, wtedy czujemy, że musimy być gotowi na jego atak, to powoduje duże napięcie, duży stres. Rodzi się wówczas tak duży poziom nieufności, i chęci obrony przed zranieniem że przeradza się w czwartego jeźdźca – mur obojętności. Czyli – już się nie kłócimy, już nam się nie chce z tym partnerem dogadywać, nic nam się już z nim nie chce, bo kontakt z nim jest dla nas bolesny a już nie chcemy, żeby bolało. Mur obojętności to ten końcowy element kryzysu w związku, ostatnia faza.
Ona też może długo trwać – już się nie lubimy, nie rozumiemy, ale nie rozstajemy się, bo jesteśmy od siebie emocjonalnie uzależnieni?
Oczywiście, wiele par funkcjonuje w tak zwanym związku pustym, w którym łączy ich tylko zaangażowanie; w którym nie ma namiętności, nie ma intymności. Ale jest dom, jest kredyt, dzieci. Ludzie często akceptują tego diabła, którego znają. Rozstanie się, zwłaszcza kiedy jesteśmy starsi, wiąże się z wieloma różnymi znakami zapytania. Rozstanie w ogóle jest trudne. Zdarza się więc, że pomimo tego, że emocjonalnie nie łączy nas wiele, to jesteśmy razem z powodów od ekonomicznych poprzez lękowe, związane ze strachem przed samotnością.
Jakie są najczęstsze błędy w komunikacji między partnerami?
Chyba takim najczęstszym, który zaobserwowałam w moim gabinecie to komunikat „bo ty”. Czyli, kiedy para zaczyna ze sobą rozmawiać, to najczęściej mówi: „Bo ty to…”. Dużo łatwiej widzieć nam, co takiego robi druga osoba, co negatywnie wpływa na związek niż co robimy my.
To biblijne widzenie źdźbła w oku bliźniego, a nie widzenie belki we własnym oku.
Zauważenie tego, co my robimy, wymaga po pierwsze refleksyjności, a po drugie gotowości do zmiany, co generalnie jest trudne. Dużo łatwiej nam dawać rady innym, w tym partnerowi i dostrzegać, że on robi coś, co negatywnie wpływa na związek. Zatem komunikat „a, bo ty…” to klasyka gatunku.
Częsty jest też brak asertywności – to znaczy, że jeżeli partner robi coś, co mi się nie podoba, nie mówimy o tym w sposób spokojny, dając mu sygnał, że to nie jest dla mnie ok tylko to zagryzamy zęby, ale w końcu nie wytrzymujemy i wybuchamy. Czyli – nie komunikujemy się w sposób nieinwazyjny, nie zaczynamy od bazowego, spokojnego komunikatu np. „Gdy nie przychodzisz na czas, czuje się ignorowana”, tylko, po którymś spóźnieniu wystrzeliwujemy z tą solniczką, wołając: „Zmarnowałaś mi życie!”.
A on mógł nawet nie wiedzieć, że nam te spóźnienia przeszkadzały, przecież zawsze w oczekiwaniu siedziałyśmy sobie spokojnie przeglądając internet w komórce.
Ale kryzys w związku, jak pisze Pani w książce, może być też tym momentem, w którym zaczniemy odkrywać, dlaczego sami jesteśmy tacy, jacy jesteśmy i jacy w ogóle jesteśmy. Od czego powinniśmy zacząć?
Cytuję moją panią profesor z czasów studiów, która mówiła, że bez kryzysu nie ma rozwoju. Nie bójmy się więc kryzysów. Bycie razem to w ogóle droga od kryzysu do kryzysu, bo cały czas się zmieniamy. Zmieniamy się indywidualnie i zmieniamy się też w związku. Każda zmiana jest swego rodzaju kryzysem, bo trzeba się do niej na nowo dopasować. Ale jeżeli obserwujemy, że pojawiają się w związku jeźdźcy Apokalipsy, albo że jesteśmy w kolejnym związku z rzędu i ma on podobny przebieg, podobne elementy, które ja nazywam refrenem, bo – pozornie jestem z zupełnie innym człowiekiem, zupełnie inaczej żyjemy, ale emocje w stosunku do niego, w stosunku do tej bliskości mam podobne. Wtedy warto przyjrzeć się sobie. Zresztą – zawsze warto przyjrzeć się sobie, ale w tej sytuacji tym bardziej. Tego, w jaki sposób być ze sobą blisko uczymy się już w dzieciństwie; ważne jest nawet pierwsze 12 miesięcy. To, w jaki sposób nawiązujemy relacje w życiu dorosłym, ogromny wpływ ma to, jakie mieliśmy relacje z naszymi bliskimi, a są to najczęściej rodzice. Wpływ ma również to, jaką relację mieli ze sobą nasi rodzice. To kopalnia wiedzy. Jeśli widzimy więc, że nasze relacje nie układają się tak, jakbyśmy chcieli, że powtarzamy te same błędy, że będąc z innymi partnerami w nowym związku czujemy się podobnie, to zamiast zmiany partnera, radziłabym zobaczyć, co takiego wyniosłam ze swojego dzieciństwa, że tak trudno jest mi zbudować relację, która byłaby dla mnie satysfakcjonująca. Popatrzyłabym też na to, jakim przykładem byli dla mnie rodzice, czego od rodziców nauczyłam się o związkach; jakie mam przekonania na temat związków. One bardzo silnie wpływają na to, jak funkcjonujemy. Poprzez to, w jaki sposób myślimy o związkach, prezentujemy postawę, która może prowokować spełnienie się tych przekonań, które mamy.