Święty brat Albert i Rafał Kalinowski - najpierw powstanie, potem służba Bogu
25 grudnia przypadła setna rocznica śmierci Brata Alberta, świętego pustelnika z Kalatówek. Albertowi drogę życiową pomógł odnaleźć inny święty - karmelita bosy Rafał Kalinowski.
Kim był Adam Chmielowski, dziś znany jako brat Albert, którego setna rocznica śmierci minęła w pierwszym dniu Bożego Narodzenia, nikomu a Podhalu tłumaczyć nie trzeba. Można nawet powiedzieć, że Podhale ma dwóch „swoich” świętych - świętego Jana Pawła II i świętego brata Alberta. Ten drugi był zresztą temu pierwszemu wyjątkowo bliski. Późniejszy papież jeszcze jako Karol Wojtyła napisał o Chmielowskim sztukę „Brat naszego Boga”. Wiele lat później wyznał: „Szczególne miejsce w mojej pamięci, a nawet więcej, w moim sercu, ma Brat Albert - Adam Chmielowski. (…) Był dla mnie postacią przedziwną. Bardzo byłem z nim duchowo związany.”
Powszechnie wiadomo, że sławną pustelnię na Kalatówkach w Tatrach zbudował właśnie brat Albert. O wiele mniej znana jest postać tego, który Adama Chmielowskiego natchnął tą ideą. A był nim jego starszy przyjaciel i w pewnym zakresie duchowy przewodnik, karmelita bosy ojciec Rafał Kalinowski. Również on należał do osobowych wzorów Karola Wojtyły, a później został przez niego wyniesiony na ołtarze. Można więc powiedzieć, za pośrednictwem brata Alberta i Jana Pawła II także Kalinowski jest w jakiś sposób związany z Podhalem.
Styczniowi powstańcy
Losy Adama Chmielowskiego i Rafała Kalinowskiego, jak również drogi prowadzące ich do życia zakonnego, są pod wieloma względami do siebie podobne, a jednocześnie różne. Dla obu momentem przełomowym był udział w Powstaniu Styczniowym, choć trafili do oddziałów powstańczych w okolicznościach bardzo odmiennych.
Chmielowski, ziemiański syn z podkrakowskiej, ale położonej już w zaborze rosyjskim Igołomi, poszedł w bój jako nieopierzony siedemnastolatek, osierocony wcześnie przez rodziców. Ciężko ranny w przegranej potyczce, dostał się do rosyjskiej niewoli. W warunkach polowych, bez znieczulenia, amputowano mu nogę. Podobno jako jedyny środek uśmierzający ból dostał… cygaro, które w trakcie operacji, wciąż palące się, pogryzł i połknął. Przed zsyłką na Sybir uratowała go interwencja rodziny.
Starszy o dziesięć lat Józef Kalinowski (Rafał to jego imię zakonne), syn wileńskiego profesora matematyki, w momencie wybuchu powstania był już dojrzałym mężczyzną, inżynierem i kapitanem armii carskiej. Powstanie, wobec miażdżącej przewagi zaborcy, uważał za pozbawione sensu.
A jednak zrezygnował ze służby w rosyjskim wojsku, aby nie zostać zmuszonym do walki przeciw rodakom, a następnie zgodził się przyjąć wysokie stanowisko w dowództwie powstańców na Litwie.
Aresztowany na wiosnę roku 1864 został skazany na karę śmierci, zamienioną następnie na katorgę. Inny uczestnik powstania, Wacław Edward Nowakowski, kapucyn, ale także historyk, tak o nim pisał:
„Ze wszystkich najwięcej był kochanym. Niewymownej słodyczy i uprzejmości, prawdziwie anioł dobroci. Sami Moskale mówili o nim, że to święty Polak. Takie przekonanie o Kalinowskim ochroniło go od szubienicy. Murawiew chciał go koniecznie powiesić, ale jeden generał tłumaczył mu, że Polacy takie o Kalinowskim mają przekonanie, a nawet i znający go Moskale, że jeśli go powieszą, to go będą mieli za świętego męczennika.”
Nie należy jednak sądzić, że Kalinowski świętym już się niejako urodził. Przeciwnie. W młodości przeżył trwający 10 lat kryzys wiary, a na łono Kościoła powrócił po wielu wahaniach na zesłaniu.
Drogi do świętości
Zarówno Chmielowski jak i Kalinowski życie zakonne wybrali dopiero po latach prób znalezienia sobie miejsca w świecie ludzi świeckich. Co ciekawe, żadnemu z nich nie był obcy „wielki świat”, każdy spędził jakiś czas w Paryżu. Chmielowski studiował tam malarstwo, osiągając na tym polu, jak wiadomo, znaczne sukcesy. Kalinowski obracał się w kręgach emigranckiej arystokracji, będąc wychowawcą młodego księcia Augusta Czartoryskiego, po matce wnuka królowej Hiszpanii.
W obu życiorysach można także znaleźć ślady zawiedzionych uczuć. Chmielowski zakochał się w Lucynie Siemieńskiej, córce poety i krytyka sztuki Lucjana Siemieńskiego, którego po powrocie do kraju poznał w Krakowie w roku 1869. Siemieński, który był redaktorem krakowskiego „Czasu”, członkiem Akademii Umiejętności i przez pewien czas wykładał literaturę na Uniwersytecie Jagiellońskim, stał się kimś w rodzaju protektora młodego artysty. Nie uznał go jednak za godnego ręki swej córki. Co do Kalinowskiego istnieją nader skromne wiadomości, że jeszcze w roku 1860, kierując w randze kapitana rozbudową twierdzy w Brześciu nad Bugiem, starał się o rękę jednej z tamtejszych panien, jednak na ślub nie zgodziła się jej matka.
Jeśli pominąć relacje obu późniejszych świętych z Panem Bogiem, to za najbardziej widoczną wspólną cechę tych tak przecież różnych ludzi (jeden początkowo artysta, drugi inżynier, budowniczy i organizator) trzeba by chyba uznać wrażliwość na ludzką krzywdę i cierpienie. Za drugą zaś - niechęć do przemocy.
Jak to, zapyta ktoś, przecież obaj poszli do powstania. To prawda. Jednak dla jednego był to młodzieńczy epizod. O drugim zaś tak napisał inny powstaniec Jakub Gieysztor:
„Józefa Kalinowskiego znałem od dziecka, jako kuzyna i kochałem, jako jednego z najzacniejszych ludzi. Kto go jednak poznał, musiał się dziwić, że ten człowiek przez Rząd Narodowy mógł być mianowanym w wydziale litewskim ministrem wojny! Umysł światły, co umiał, to dokładnie, człowiek wysoce sumienny, pracy wytrwałej, ale stworzony raczej na biskupa Kościoła katolickiego, niż na człowieka rewolucji.”
Myśli, ale również czyny
Toteż nie drogą rewolucji zapragnęli obaj zmieniać porządek społeczny. Doszli do przekonania, że w tym celu trzeba zmienić ludzi. Od wewnątrz. Chmielowski został bratem Albertem. Bratem najgorszych wyrzutków, ale też „Bratem naszego Boga”, jak go nazwał późniejszy Jan Paweł II. Zaś Kalinowski, który święcenia kapłańskie otrzymał mając już lat 46, doszedł do przekonania, że człowieka może odmienić szczera spowiedź. Wspominał swój własny powrót do Kościoła: „Co się Bogu podobało wykonać w mej duszy w czasie chwil spędzonych u stóp spowiednika wielebnego ojca Eymonta, ostatniego z misjonarzy na Litwie, może wypowiedzieć tylko ten, kto podobnych chwil doświadczył.” Nie był dobrym mówcą, zacinał się, nie potrafił wygłaszać płomiennych kazań, Według licznych świadectw zmieniał ludzi na lepszych właśnie w konfesjonale.
Chmielowski i Kalinowski poznali się prawdopodobnie w Krakowie gdzieś w pod koniec lat 80. XIX wieku. Być może późniejszy brat Albert, którego pierwsza próba wstąpienia do jezuitów zakończyła się fatalnie, bo w zakładzie psychiatrycznym, trafił wreszcie na właściwego spowiednika. Wiadomo, że w późniejszych latach obaj żyli w przyjaźni, Kalinowski często gościł Chmielowskiego w klasztorze w podkrakowskiej Czernej, którego był przeorem. Może właśnie dzięki niemu brat Albert odnalazł swoją drogę, łącząc życie zakonne ze służbą społeczną.
W sztuce „Brat naszego Boga” Karol Wojtyła każe swemu bohaterowi polemizować z działaczem, który jedyną szansę poprawy losu biedaków widzi w rewolucji. Prawdziwy brat Albert doskonale rozumiał ten problem i jeszcze jako Adam Chmielowski, pisał:
„Zrobiłem spostrzeżenie, że zbiorowy rozum nie jest nawet tak wielki, jak rozum pojedynczy zwykłego chłopa na wsi. Chłop nigdy nie odmówi proszącemu noclegu i chleba, bo wie, że może on go z zemsty podpalić, a społeczeństwo zdaje się nie myśleć o tym, że mnoży podpalaczy, którzy szkodliwi są już pojedynczo, w wielkiej zaś masie mogą się stać niebezpiecznymi?”
Resztę życia poświęcił więc owym „proszącym”. Wyznawał już bowiem podobne zasady co ojciec Rafał Kalinowski:
„Nie krwi, której do zbytku przelało się na niwach Polski, ale potu ona potrzebuje”.
Obaj rozumieli, że zadania, jakie życie stawia przed Polakami w służbie Kościoła, nie są łatwe. Aby im sprostać, trzeba ludzi szczególnie odpornych na przeciwności. Sieć przytulisk brata Alberta wymagała odpowiedniego personelu. Ich formowaniu służyły właśnie „domy pustelnicze”, takie jak ten na Kalatówkach, który w roku 1898 zbudował własnymi rękami przy pomocy współbraci. Tłumaczył: „Potrzebujemy ludzi zahartowanych wyjątkowo i fizycznie, i moralnie. Dlatego ich nowicjat musi być twardy i surowy, aby wcześniej cofnęły się miększe natury i słabsze dusze; dlatego i odpoczynek dla pracujących w mieście jest niezbędny od czasu do czasu, ale oczywiście taki, który by nie osłabił zakonnego ducha.”
Brat Albert zbudował pustelnię na Kalatówkach w Tatrach. Zmarł w Krakowie
Kiedy brat Albert umierał w Krakowie 25 grudnia 1916 roku, jego przyjaciel i mentor ojciec Rafał Kalinowski nie żył już od dziewięciu lat. Ale ich wspólne dokonania owocują do dzisiaj. Symbolicznym tego wyrazem była ich niejako wspólna beatyfikacja, której 22 czerwca 1983 roku dokonał Jan Paweł II podczas mszy świętej na krakowskich Błoniach.
Powiedział wtedy: „Radość dzisiejszej beatyfikacji jest udziałem całego Kościoła w Polsce. W szczególny sposób jest to radość rodziny karmelitańskiej, nie tylko w Polsce - rodziny, do której należał ojciec Rafał - oraz rodziny franciszkańskiej, a zwłaszcza albertyńskiej, której Brat Albert był założycielem. Pragnę dodać, że jest to również szczególna moja radość, gdyż obie te wspaniałe postacie zawsze były mi duchowo bardzo bliskie. Zawsze ukazywały drogę do tej świętości, która jest powołaniem każdego w Jezusie Chrystusie.”
W niewielkim odstępie czasu zostali także świętymi. Adam Chmielowski 12 listopada 1989 roku, a Rafał Kalinowski 17 listopada roku 1991. Po dalszych niespełna 13 latach, 27 kwietnia 2014 roku, świętym został ogłoszony ten, który ich wyniósł na ołtarze.