Mróz, zgliszcza i strach, ale też wielkie nadzieje. Tak wyglądało pierwsze Boże Narodzenie w polskim już Kołobrzegu.
24 grudnia 1945 r. polska społeczność Kołobrzegu po raz pierwszy zasiadła przy wigilijnych stołach. Po nieco ponad 9 miesiącach od zakończenia dwutygodniowej, krwawej bitwy o miasto i niespełna pół roku od oficjalnego włączenia dzisiejszych terenów województwa zachodniopomorskiego w granice odradzającej się po II wojnie światowej ojczyzny, mimo niewątpliwych problemów, z ufnością spoglądano w przyszłość.
Pierwszym, z którym poradzić musieli sobie nowi kołobrzeżanie był kwaterunek. W warunkach mroźnej i śnieżnej zimy miało to znaczenie kluczowe. O tym, że niełatwo było sobie z tym poradzić świadczy fakt, że po marcowych walkach ponad 90 proc. infrastruktury, a w niektórych kwartałach jej całość, leżały w gruzach. Choć polskie władze już od wiosny starały się zabezpieczyć mieszkania dla przyjeżdżających nad ujście Parsęty (liczba naszych rodaków w Kołobrzegu pod koniec 1945 r. wynosiła blisko 1,4 tys. osób zwiększając się na przestrzeni 7 miesięcy prawie dziesięciokrotnie), nie zawsze się to udawało.
Odrębny kłopot stanowiło zorganizowanie opału w już zasiedlonych mieszkaniach. Przydziały węgla czy drewna jeszcze wówczas nie istniały, dlatego mieszkańcy samodzielnie poszukiwali w zrujnowanych domach wszystkiego, co mogło trafić do pieca, w tym pozostałości ram okiennych, drzwi czy mebli. Urządzeń grzewczych, często montowanych doraźnie, trzeba było też stale pilnować by nie doprowadzić do pożaru.
W latach 1945-1946 Kołobrzeg był również miastem niebezpiecznym. Choć na miejscu funkcjonował oddział Milicji Obywatelskiej czy Straży Ochrony Kolei, nierzadko nie był on w stanie poradzić sobie z przeciwnikiem. Tym z jednej strony były grasujące po mieście bandy szabrownicze, z drugiej - cały czas traktujący Kołobrzeg jak teren podbity, żołnierze radzieccy.
Ci drudzy zajmowali w tym czasie między innymi znaczną część dzielnicy portowej. Do dziś nie udało się także udzielić jednoznacznej odpowiedzi na temat tego, czy na terenie miasta działalność dywersyjną prowadziło pohitlerowskie podziemie - Werwolf, stanowiące trzecią, zagrażającą pionierom grupę. W związku z tym kładziono duży nacisk, by pełnymi gruzów ulicami samotnie nie spacerowały kobiety. Po zmroku wychodzono jedynie w grupach, odprowadzanie się pod same drzwi było zjawiskiem naturalnym. Tak też, gromadząc się we wcześniej wyznaczonych miejscach kołobrzeżanie wyruszyli 24 grudnia 1945 r. na pasterkę do jedynej wówczas funkcjonującej na miejscu świątyni - zlokalizowanego niedaleko brzegu Parsęty kościoła św. Marcina.
Niezależnie od powyższych zagadnień, w każdej polskiej rodzinie dokładano starań, by Boże Narodzenie miało należytą oprawę. Choinki samodzielnie wycinano najczęściej w Lesie Kołobrzeskim lub na wydmach. Na stół trafiały zarówno przygotowane z pozyskanych nierzadko z dużym wysiłkiem produktów potrawy charakterystyczne dla miejsc, z których przyjechali pionierzy, jak i miejscowe specjały, w tym przede wszystkim smażone lub gotowane, morskie ryby.
Nie zabrakło też podarków, zwłaszcza dla najmłodszych. Bolesław Filipczak, który jako kilkulatek przyjechał nad Bałtyk z rodzicami w październiku 1945 r. wspominał w rozmowie z „Głosem”: - Pierwsze święta znaczyła bieda. Cieszyliśmy się z najprostszych prezentów, nowe skarpetki były prawdziwym luksusem. Razem ze starszym o 2 lata bratem, dla pozostałego, młodszego rodzeństwa sami przygotowaliśmy prezenty, były to własnoręcznie namalowane obrazki o tematyce bożonarodzeniowej.Podczas, gdy w polskich już mieszkaniach rozbrzmiewała „Cicha noc”, gdzie indziej słychać było przytłumione „Stille Nacht”.
W 1945 r. często swoje ostatnie Boże Narodzenie na rodzinnej ziemi spędzali także kołobrzescy Niemcy. Jak ustalił twórca miejskiej kroniki i wieloletni dyrektor Muzeum Oręża Polskiego, Hieronim Kroczyński, w tamtym okresie mieszkało ich tutaj ponad 3,2 tys. Jako pokonani i, skądinąd słusznie, obarczeni za wybuch najbardziej krwawego konfliktu w dziejach, zepchnięci zostali na margines.
Większość, za posiłek wydawany w miejskiej jadłodajni, pracowała ponad siły przy odgruzowywaniu miasta i, zwłaszcza pierwszego, powojennego lata i jesieni, przy grzebaniu ciał cały czas zalegających w ruinach. Byli także szczególnie narażeni na brutalny odwet przede wszystkim ze strony przemierzających miasto, uzbrojonych Rosjan.
Po ustaleniach konferencji poczdamskiej stało się też jasne, że ich dni nad ujściem Parsęty były policzone (pierwsza, duża grupa Niemców opuściła miasto w listopadzie 1945 r.).W niełatwej dla wszystkich rzeczywistości, wśród Polaków rodziła się też nadzieja. Jedni, jak ojciec cytowanego Bolesława Filipczaka, zawodowy murarz, cieszył się, że nie zabraknie dla niego pracy; inni, przechadzając się choćby przy odbudowanej i oddanej do użytku niespełna 2 miesiące przed Bożym Narodzeniem, latarni morskiej liczyli na możliwość rozwinięcia skrzydeł w porcie i pod biało-czerwoną banderą.
Z kolei rodzime władze, z burmistrzem Stanisławem Brożkiem na czele, świętowały pierwsze, pełne półrocze urzędowania, zwieńczone choćby tak istotnym sukcesem, jak powstrzymanie zarysowującej się od wiosny, epidemii. Pozytywnie zakończyła się także organizacja szkolnictwa - niecałe 3 tygodnie przed świętami działalność rozpoczęło gimnazjum, a we wrześniu - szkoła powszechna. Tydzień po wigilii wielu Polaków spotkało się na pierwszym, polskim balu sylwestrowym, jaki zorganizowano w sali ślubów kołobrzeskiego ratusza.