Świdnik może modernizować armię
Rozmowa z Jerzym Gruszczyńskim, ekspertem lotniczym, redaktorem naczelnym Lotnictwo Aviation International o śmigłowcach dla polskiej armii.
W ubiegłym roku rząd wycofał się z przetargu na zakup 50 śmigłowców dla wojska. Wieloletnie postępowanie skończyło się fiaskiem. Od kiedy mówi się o potrzebie zakupu maszyn?
Od końca XX wieku, kiedy wstąpiliśmy do NATO i pojawił się wieloletni plan modernizacji armii. Jego celem było dojście do standardów Sojuszu Północnoatlantyckiego. Jednym z elementów tego planu był zakup nowych śmigłowców.
Potrzeb było dużo, więc podjęto decyzję, że będziemy modernizować to co się da, dokupywać niezbędne ilości, a duży program śmigłowcowy zrobimy w drugiej dekadzie XXI wieku.
Już wcześniej poczyniono przygotowania i ustalono, że armia potrzebuje 26 śmigłowców a resztę zmodernizujemy. Było to dosyć łatwe, ponieważ całe zaplecze serwisowe jest w Polsce i są zakłady i instytucje, które mogą to zrobić.
Z tym stanem mieliśmy trwać do lat 2018-2022. W tym czasie miała być przygotowana obrona powietrzna, przede wszystkim zrealizowane miały być programy „Narew” i „Wisła”. Natomiast ni z tego, ni z owego do tych planów dorzucono duży zakup śmigłowców.
Skoro wojskowi dostali polecenie, żeby zagospodarować te środki, to je zagospodarowali. Tak doszliśmy do liczby 70 śmigłowców, którą potem zredukowaliśmy do 50. Przy czym potrzeby wojska pozostały niezmienne. Przypominam, cały czas wynosiły one 26 śmigłowców do lat 2018-22.
Do tego czasu należało wykorzystać maksymalny resurs posiadanego sprzętu i potencjał modernizacyjny, który w nim drzemał. My tego nie robiliśmy, ponieważ nastawiliśmy się, że kupimy nowe śmigłowce.
Przetarg rozpisano w 2012 r., ale kiedy stanęliśmy przed problemami gospodarczymi, pojawiły się cięcia w armii. Okazało się, że pieniędzy nie ma i zaczęło się przesuwanie tego zakupu na lata przyszłe. Chociaż poprzedni rząd dużo mówił o tym w mediach, to w rzeczywistości niewiele robił.
W końcu rząd PO-PSL parafował kontrakt na dostawę śmigłowców Caracal, które zaoferował nam francuski Airbus Helicopters. Główni przeciwnicy tego rozwiązania, w tym PZL-Świdnik, zarzucali Francuzom, że nie mają oni zakładu produkcyjnego w Polsce.
Głównym problemem było to, że nie uwzględniono interesu państwa. Pozwolono na wolną grę sił ekonomicznych bez uwzględnienia tego, że jeśli te pieniądze wydamy tak jak to było planowane, to niewiele zostanie w Polsce.
Trzeba by było te pieniądze wydać za granicą i mało byśmy na tym zyskali. Tymczasem inne modele biznesowe funkcjonujące w świecie zakładają, że należy dokonywać tych zakupów nie tylko uwzględniając potrzeby pola walki, ale również gospodarcze interesy kraju i wiele innych spraw. Poprzedniemu rządowi zabrakło tej refleksji.
Ile w tym momencie wiropłatów ma polska armia? Ile możemy poderwać w przypadku nagłej konieczności?
Na stanie jest ok. 240 śmigłowców. Plany są takie, żeby zejść do liczby 200, przemodelować park maszynowy, wprowadzając m.in. ciężkie śmigłowce transportowe.
Pojawiają się głosy, że ze względu na unieważnienie przetargu na Caracale i odchodzeniem ze służby starych śmigłowców Polska jest zagrożona. Czy to prawda?
To nie jest prawda. Jeżeli jakikolwiek kraj jest zagrożony to podnosi gotowość wojska na sprzęcie, na którym ma wyszkolonych ludzi. Natomiast zakup nowych maszyn w dużych ilościach w momencie zagrożenia oznacza rozbrojenie jednostek, wypchnięcie sprzętu w trawę, wysłanie ludzi na szkolenia, słowem – skutek odwrotny od zamierzonego.
Jeżeli jest zagrożenie to armia uzupełnia stan, dokupuje śmigłowce, modernizuje to co ma, zwiększa gotowość, intensyfikuje szkolenia wojsk i tak dalej. Aby mieć w każdej chwili siły zbrojne gotowe do użycia.
Gdybyśmy rozpoczęli wielkie szkolenia w jednostkach śmigłowcowych to by się okazało, że one utraciłyby gotowość bojową i były niezdolne do wykonywania zadań. Dlatego takie zmiany powinny być rozłożone na wiele lat.
To nie jest tak, że jak wybierzemy śmigłowce i je kupimy to w ciągu trzech lat wszystko zostanie wymienione. To są procesy niekiedy nawet 12-letnie. Na przykład, plany kompleksowej modernizacji lotnictwa wojsk lądowych sięgają lat 2030-35.
Poprzednia ekipa proponowała zakup śmigłowców w oparciu o jedną platformę. Czy to była dobra decyzja?
Koncepcja była w założeniu słuszna, ale później została „wykrzywiona”. Oczywiście, śmigłowce są do pewnego stopnia na polu walki uniwersalne. Na jednej platformie można osiągnąć kilka wersji i z powodzeniem z nich korzystać. Natomiast w polskich warunkach dokonano połączenia kilkunastu potrzeb różnych rodzajów sił zbrojnych, od sił specjalnych, przez żołnierzy pola walki, po marynarkę wojenną. Uznano, że jedna platforma wystarczy.
Tymczasem, jeśli w grę wchodzi tak szerokie spektrum działań, w tak różnych środowiskach, to należy dążyć do większej elastyczności, czyli wprowadzić dwie platformy. Chociaż mówimy o jednej grupie, śmigłowcach średnich, to jeszcze specjaliści dzielą je na podgrupy: śmigłowce średnie i średnio-duże.
I w tym kierunku najprawdopodobniej pójdą zmiany. Należy dostawać platformy do potrzeb poszczególnych rodzajów sił zbrojnych. I jednocześnie zadbać o czynnik ekonomiczny, żeby przynajmniej część nakładów pozostała w kraju. Oczywiście szukając takiego rozwiązania, które nie spowoduje zakupienia sprzętu byle jakiego. A takie możliwości mają zakłady w Świdniku i Mielcu.
Obie spółki znajdują się obecnie w rękach firm zagranicznych Właścicielem PZL-Świdnik jest włoska grupa Leonardo, a PZL z Mielca amerykański koncern Lockheed Martin. Czy możliwe jest wykupienie polskich zakładów przez Skarb Państwa?
Wszystko jest możliwe. Należy rozpatrywać i takie scenariusze. Zakład świdnicki jest stabilny, natomiast potencjał Mielca po zmianie amerykańskiego właściciela jest jeszcze szacowany i jego plan biznesowy nie został opracowany. Mielec ma natomiast możliwości, żeby wyspecjalizować się w produkcji samolotów, bo dwaj duzi producenci śmigłowców w jednym kraju to za dużo.
Grupa Leonardo ma szeroką paletę śmigłowców, dedykowanych do konkretnych zadań. Możliwości wyboru jest dużo. Tym bardziej, że rząd włoski postanowił zbudować w 5 lat nowy śmigłowiec szturmowy z Leonardo. Projekt ma być oparty o doskonale znany śmigłowiec A129 „Mangusta” z wykorzystaniem układu nośno-napędowego AW149.
Polska, w ramach programu „Kruk”, również potrzebuje śmigłowców szturmowych, więc pojawia się unikalna możliwość współpracy.
Jakie modele śmigłowców powinniśmy kupić?
Podstawą każdego lotnictwa są śmigłowce średnie, następne uzupełniają je śmigłowce szturmowe i ciężkie transportowe. Występują jeszcze śmigłowce lekkie, używane do szkolenia i celów łącznikowych, transportowych, kurierskich i tym podobnych. Polska we wszystkich klasach planuje zakupy.
Jeżeli chodzi o śmigłowce lekkie to mamy już maszyny PZL SW-4 „Puszczyk”. Pozostałe klasy wymagają wymiany, a zakup transportowców to zupełnie nowe wyzwanie.
Wcześniej, z wyjątkiem epizodu z Mi-6, nie mieliśmy takiej klasy śmigłowców. Co do typów, to trudno jednoznacznie powiedzieć, ponieważ Ministerstwo Obrony Narodowej prowadzi Strategiczny Przegląd Obronny. Szacuje możliwości i potencjał armii i gospodarki.
Natomiast ze wstępnych decyzji wypracowanych przez MON wynika, że w najbliższym czasie zakupimy prawdopodobnie 16 śmigłowców dla sił specjalnych i marynarki wojennej. Sprawą otwartą jest modernizacja „Sokołów” do standardu „Głuszec”, ale o tym zdecyduje Strategiczny Przegląd Obronny.
Priorytetowe są programy obrony powietrznej „Narew” i „Wisła”, czyli nasz parasol ochronny. Wszystkie inne pozostają w tym momencie w tle. Biorąc pod uwagę doraźne potrzeby w pierwszej kolejności należy zakupić śmigłowce uderzeniowe.
Ponieważ obecnie posiadane przez armię maszyny Mi-24 nie mają potencjału modernizacyjnego. One zapewnią szkolenie pilotów w warunkach pokojowych, ale nie pozwolą efektywnie wykonywać zadań na polu walki. Natomiast w śmigłowcach transportowych i transportowo-desantowych korzystamy z „Głuszców” i Mi-17.
Tutaj możemy opóźnić zakup o 8-12 lat. Natomiast problem śmigłowców szturmowych trzeba rozwiązać szybko.