Świat, w którym nikt nikomu za darmo nie ufa
Jeśli zadaniem sztuki jest stawianie pytań, z którymi widz pozostaje na długo, to „Krew na kocim gardle” takie pytania stawia.
I jest to zarówno komplement, jak i zarzut. Zacznijmy od komplementu, bo tekst „Krwi na kocim gardle” autorstwa niemieckiego reżysera filmowego Rainera Wernera Fassbindera dotyka najczulszych strun ludzkiej egzystencji, z którą ludzkość widziana oczami kosmitki Phoebe Zeitgeist wyraźnie sobie nie radzi.
Fassbinder zasłynął między innymi brakiem zaufania wobec utartych języków sztuki. Szukał własnego stylu, aby oddać szaleństwo świata, w jakim przyszło mu żyć. Nadawał swoim filmom ramę kina gangsterskiego, melodramatu czy science fiction. W ponad czterdziestu filmach, które zrealizował przed śmiercią w wieku 37 lat, Fassbinder opowiadał wciąż jedną historię - o przemocy i faszyzmie rodzących się w małych społecznościach, pomiędzy ludźmi, którzy na pozór nie mają ze sobą nic wspólnego.
Jak my się zachowujemy?
W premierowej sztuce „Krew na kocim gardle”, którą w Teatrze Polskim pokazała Anja Suša, jedna z najważniejszych reżyserek z byłej Jugosławii, mamy do czynienia z niełatwym teatrem. Nie zmienia tego faktu ani poczucie humoru Fassbindera, ani świetna gra bydgoskich aktorów. Tekst, do czego wielu miłośników współczesnego teatru zdążyło się już przyzwyczaić, wymaga przygotowania. Musimy wiedzieć nie tylko, że kosmitka Zeitgeist została wysłana na Ziemię, aby napisać reportaż o demokracji. Potrzebujemy też uświadomić sobie, że nie rozumie ona ludzkiego języka, choć zna słowa, jakimi ludzie się posługują. I na tym właściwie kończy się racjonalne pojmowanie tego, czego jest świadkiem, a wraz z nią coraz bardziej zszokowany widz. Zaczyna się teatr absurdu, którego ludzie na Ziemi są bardzo zaangażowanymi wykonawcami. Każdy coś od siebie chce, ale nie za darmo, role przechodzą w swoje przeciwieństwo, ludzie ranią się i ratują, by później znów szukać plastrów na zranienia w bliskim kontakcie, który nie może osiągnąć spełnienia. Każdy chce opowiedzieć swoją historię, ale drugi zakrywa mu usta. Każdy chce zaistnieć w świecie, który nie oferuje w zamian nic więcej oprócz upokorzenia. Gdy z sali pada zdanie: „Oczywiście trzeba się jakoś przystosować. Społeczeństwo może ci wiele zaoferować, ale musisz wiedzieć, z jakimi ograniczeniami się to wiąże” - wiemy już, że to, o czym chcą nam opowiedzieć aktorzy, jest o nas. I że z pułapki powtarzanych w kółko tych samych błędów w porozumiewaniu się jeszcze nikt nie znalazł właściwego rozwiązania. Prawda, że bardzo aktualne?
Patchwork powszedni
- Lubię teatr polityczny i wierzę w społeczno-polityczne zaangażowanie - mówi reżyser Anja Suša. - Myślę, że jest to bardzo potrzebne światu. Podstawową ideą tekstu Fassbindera była figura teatru w teatrze, sztuki teatralnej zawartej w sztuce lub o różnych rzeczywistościach, łączących się w jedną teatralną całość.
I to się reżyserce udało. Jednak nadmiar pytań, jakie zadaje sobie widz podczas spektaklu, czyni go momentami zbyt ciężkim. Do tego stopnia, że rodzą się kolejne pytania.
Czy aby pokazać zagubienie współczesnego człowieka, trzeba za każdym razem zszywać patchwork ze słów i zdarzeń? Czy tylko tak można pokazać perspektywę świata, w którym żyjemy? I wreszcie czy jest jeszcze możliwe opowiedzenie dobrej historii bez histerii?
Gdy ze sceny Teatru Polskiego padają słowa: „A skąd ja miałam wiedzieć, że ostatecznie nie poradzę sobie z wolnością” - trudno się oprzeć wrażeniu, że mamy z nimi wiele wspólnego.