SUV-erenność, czyli unijne miliardy kontra deforma, której nie chce zdecydowana większość Polaków, w tym lider partii rządzącej
W czasie wielkiej budowy dróg i stadionów na Euro 2012 znajomy z nadzoru budowlanego spytał mnie: „Co musi się zmienić, żeby polskie drogi odpowiadały normom europejskim?” I odparł niby żartem, ale chyba jednak serio: „Normy europejskie”. Okazało się to nieprawdą. Owszem, musiały minąć ładne dwie dekady, byśmy się europejskich norm nauczyli. Ale dzięki temu mamy naprawdę europejskie drogi, co nie tylko przyspieszyło nasze podróże i rozwój gospodarki (której transport jest krwioobiegiem), ale też ocaliło wiele tysięcy istnień ludzkich: najwięcej Polaków ginie na nie spełniających unijnych norm drogach krajowych.
Miliardy unijne w pakiecie z unijnymi standardami, czyli regulacjami prawnymi i całym systemem nadzoru oraz rozliczeń – to jest od dwóch dekad jeden z głównych motorów napędowych Polski. Ba, z obecności w Unii czerpią swe paliwo również inne nasze motory – przedsiębiorcy i samorządy. OK, unijna biurokracja nie zawsze jest mądra i sensowna, bywa nawet skrajnie idiotyczna i wnerwiająca, ale – po pierwsze - przecież my ją współtworzymy, a po drugie – czy ta nasza, rodzima, to jest krynica mądrości i logiki? Nad unijną legislacją i biurokracją trzeba mozolnie, codziennie, wspólnie pracować, pozyskując do tego sojuszników, zamiast obrażać się na wszystkich i odnosić miażdżące „moralne zwycięstwa” – w pojedynkę. Zwłaszcza gdy własna moralność skrzeczy.
Twierdzenie, że my sobie bez unijnych pieniędzy i standardów poradzimy, jest równie prawdziwe, jak niegdysiejsza argumentacja sowieckich „doradców” Bieruta, że w interesie Polski leży odrzucenie Planu Marshalla. Myśmy mieli dzięki tej „suwerennej” decyzji rozkwitnąć w objęciach bratniej Rosji. Notabene konsekwencje „suwerennościowego” zadęcia części polityków obecnej władzy mogą być podobne, jeśli nie identyczne.
Wprawdzie zwolennicy owego kierunku mocno to maskują, używając w sporze z Komisją Europejską „argumentów” jeszcze bardziej bałamutnych, niż elektrownie w kampanii drożyźnianej, ale owe „argumenty” – choć skuteczne w naparzance o kilka procent wyborców na ultraprawicy – mało kogo już przekonują, nawet w obozie rządzącym.
Próbuje się nam wmówić, że unijne elity zamachnęły się na naszą suwerenność. Nie trzeba wielkich studiów politologicznych ni ekonomicznych, by dostrzec, że każdy, kto używa tego hasła, jest albo ignorantem, albo cynikiem. Do Polski nie trafiły wciąż gigantyczne i bardzo nam potrzebne, wręcz niezbędne, unijne miliardy, bo tkwimy w ABSURDALNYM sporze z Komisją Europejską, a właściwie wszystkimi krajami Unii (z wyjątkiem proputinowskich Węgier) o przeprowadzoną przez ekipę Zbigniewa Ziobry deformę wymiaru sprawiedliwości. Deformę, której zdecydowana większość Polek i Polaków NIE popiera.
Można zaryzykować tezę, że nigdy nie było akceptacji większości suwerena dla takich zmian. Załóżmy nawet, że początkowo popierali je wszyscy wyborcy Zjednoczonej Prawicy, czyli 8 milionów ludzi (tylu głosowało na listę PiS w 2019 r.); wyborców ugrupowań przeciwnych deformie (KO, SLD, PSL) było jednakowoż już wtedy więcej – 8,9 mln. W ostatnich sondażach PiS notuje ok. 30 proc. poparcia. Trudno to uznać za większościową reprezentację woli suwerena. Co więcej, wśród samych wyborców PiS deforma Ziobry ma złą opinię. Do jej krytyków należy sam Jarosław Kaczyński. I trudno mu się dziwić: wszakże polski wymiar sprawiedliwości stał się w wyniku zmian mniej sprawny niż kiedykolwiek.
Sprawy ciągną się latami. To samo dzieje się w zarządzanej po wojskowemu prokuraturze. Całe rozliczenie rzekomo z premedytacją źle pracującej „kasty sędziowskiej” sprowadziło się do ścigania kilku sędziów – przeważnie za orzeczenia, które nie podobały się władzy. To jest kompromitacja, a nie reforma.
Z punktu widzenia unijnej administracji oraz innych krajów wspólnoty najważniejsze jest w niej to, że mocno ucierpiała niezawisłość sędziowska i niezależność sądów od rządzących polityków. To jest grzech ciężki – nie dlatego, że ktoś dybie na naszą suwerenność, tylko z tego powodu, że w parze z unijnymi miliardami idą zawsze unijne standardy. Najważniejszy z nich mówi, że w każdym kraju muszą istnieć mechanizmy gwarantujące przejrzyste wydawanie europejskich pieniędzy i wykluczające nadużycia. Nieprawidłowości muszą być skutecznie ścigane przez właściwe służby, zaś ktoś, kto nie uzyska dofinansowania, musi mieć możliwość zaskarżenia tej decyzji do niezawisłego sądu.
Przytłaczająca większość krajów Unii uważa, że w Polsce takich gwarancji obecnie nie ma – z powodu deformy. Ba, opinię tę podziela gros Polek i Polaków! Powiedzmy sobie zatem szczerze: na szali nie leży wcale „polska suwerenność”, lecz to, że garstka panów (to trafne słowo) chce nadal jeździć za pieniądze podatników pancernymi SUV-ami. Na drugiej szali spoczywa zaś los nas wszystkich, czyli milionów polskich rodzin, które bez szybkiego uruchomienia środków unijnych w ciężkich czasach dotkliwie ucierpią.