Susza? Powódź? Tornado? To nie u nas, to u nich!
- Każdego z nas cechuje nadmierny optymizm w stosunku do naszej najbliższej okolicy. Jesteśmy przekonani, że zagrożenia dotknie mieszkańców sąsiedniej miejscowości, a nie nas, choć nie przemawiają za tym żadne racjonalne argumenty. Jeśli zapytamy torunian, czy zmiany klimatu bardziej dotkną Toruń czy Bydgoszcz, odpowiedzą bez wahania – Bydgoszcz. I odwrotnie. To groźne myślenie, bo zakładamy, że nie warto się starać, skoro gdzie indziej będzie gorzej - mówi dr Adrian Wójcik z Katedry Psychologii Społecznej i Środowiskowej UMK w Toruniu.
Przekonanie o zmianach klimatu to kwestia wiary?
Nie, bo mamy bardzo silne dowody na jego istnienie. Możemy natomiast badać, czy ludzie w nie wierzą. Kiedy osiem lat temu zacząłem prowadzić badania na ten temat, byłem zaskoczony. Okazało się, że w Polsce jest stosunkowo niewiele osób, które otwarcie przyznają, że nie wierzą w zmiany klimatu albo w to, że są one powodowane przez człowieka. Zaprzecza temu około 10 proc. społeczeństwa. Zdecydowana większość w zmiany klimatu wierzy i uważa je za najgroźniejsze zjawisko w życiu.
A przez to „wierzący” czują lęk, strach przed katastrofą, w skrajnych przypadkach zapadają na depresję klimatyczną...
Depresja to już określenie kliniczne, nie mamy jeszcze w Polsce badań masowych na ten temat. Faktem jest jednak, że ponad 80 proc. Polaków dostrzega w zmianach klimatu potencjalne, poważne zagrożenie dla siebie i rodziny. Badanie Fundacji Hope not Hate z 2019 roku pokazuje, że zmiany klimatu uznajemy za najważniejsze zagrożenie.
Skoro większość z nas to widzi, powinniśmy być też zgodni co do tego, że trzeba z zagrożeniem walczyć…
Odczuwanie lęku przed zmianą klimatu oczywiście pod względem psychologicznym jest nieprzyjemne, ale nie jest pozbawione pozytywów. Przede wszystkim, jak pokazują duńskie badania, osoby obawiające się zmiany klimatu, wcale nie są czarnowidzami w innych dziedzinach życia. Charakteryzują się większą ugodowością, są otwarte na nowe doświadczenia, są mocniej przekonane o własnym sprawstwie, czyli mówiąc wprost – wierzą, że mogą coś zdziałać na rzecz ochrony środowiska. Lęk o kondycję planety może te osoby mobilizować do aktywności proekologicznej. A podejmowanie prób zrobienia czegoś na rzecz ochrony środowiska to skuteczny sposób odsuwania od siebie nadmiernego strachu. Ale obserwuje się też pewien paradoks. Okazuje się, że można wierzyć w niekorzystne dla nas zmiany klimatu, można wierzyć, że działania człowieka mają w nich spory udział, a równocześnie nie podejmować żadnych działań, które jakoś by te zmiany miały, jeśli nie zatrzymać, to spowolnić czy ograniczyć. Z analiz prowadzonych w krajach Europy wynika, że większość ludzi jest kondycją naszej planety zaniepokojona, ale nie angażuje się w żaden sposób w działania prośrodowiskowe – ani te indywidualne, ani zbiorowe, inicjowane np. przez polityków.
Dlaczego tak się dzieje?
W przypadku Polski jedni akceptują, że to człowiek wpływa na zmiany klimatu, ale jednocześnie są przekonani, że nasz kraj jest zbyt biedny, by angażował się na dużą skale w walkę z ich skutkami. Inni z kolei są przekonani, że wkład Polski jako kraju byłby tak mały, że właściwie nasze włączenie się w ograniczanie efektów zmian klimatu byłoby bez znaczenia. Nasze badania z 2018 wskazują, że myśli tak ok. 40 proc. z nas. To też wskazówka dla osób, które edukują tym zakresie. Obok przekonywania denialistów klimatycznych (których jest niewielu), że się mylą i zmiany klimatu to fakt, warto zająć się przekonywaniem ludzi, że ich działania, nawet te z pozoru niewielkie, mogą coś zmienić.
Chyba że kwestionowanie zmian klimatu to jakiś pomysł na ochronę samego siebie przed napływem kolejnych alarmujących informacji.
To też oczywiście pewien sposób radzenia sobie z lękiem. Racjonalny i sensowny. Ale krótkoterminowy, bo działa tylko w przypadku zagrożeń, które same po jakimś czasie miną. Zagrożenie klimatyczne nie minie.
Politycy mogą przekonać nieprzekonanych?
Tutaj politycy różnią się od zwyczajnych ludzi tym, że posiadają władzę. To mocno zmienia sposób zachowania, psychikę. W tym wypadku negatywnie, bo ludzie posiadający władzę, mają tendencje do niedoszacowywania ryzyka – na różnych polach. Postrzegają zagrożenia jako mniejsze niż są one w rzeczywistości. To tłumaczy zresztą, dlaczego tak trudno było (i ciągle jest) przekonać polityków do działań na rzecz ochrony klimatu.
A to, z jakimi ugrupowaniami sympatyzujemy, ma wpływ na to, co sądzimy o kondycji naszej planety?
W Stanach Zjednoczonych to proste: ci, którzy głosują na republikanów mają określone poglądy na równe kwestie, ci, którzy stoją za republikanami – przeciwne. U nas nie ma tak klarownego podziału. Badania pokazują, że sympatie i antypatie polityczne mają znikomy wpływ na to, czy wierzymy w zmiany klimatu. Można to wyjaśnić obrazowo na przykładzie analiz, jakie robiliśmy razem z Katarzyną Byrką. Jeśli przyjmiemy, że zachowania prośrodowiskowe to 100-centymetrowy odcinek, poglądy polityczne pozwolą wyjaśnić zaledwie centymetr.
Ale przecież to oczywiste: ci o poglądach prawicowych czy narodowych nie przejmują się nadchodzącą katastrofą klimatyczną, przedstawiciele lewicy i ludzie o poglądach liberalnych – znacznie bardziej…
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że mniej ludzi o poglądach proekologicznych znajdziemy wśród elektoratu partii prawicowych, więcej – wśród zwolenników lewicy czy liberałów. Ale to przeszacowanie różnic. Zdaje nam się, że poglądy polityczne są ściśle związane z myśleniem o środowisku, ekologii, zmianach klimatu. Ma to swoje konsekwencje, bo ci, którzy wyznają poglądy konserwatywne, nie ujawnią chętnie swoich przekonań prośrodowiskowych, bo będą przekonani, że wśród tych, z którymi politycznie się utożsamiają, to niepopularne. Tymczasem akurat w tej kwestii jako społeczeństwo jesteśmy zgodni, np. zdecydowana większość z nas popiera inwestycje w odnawialne źródła energii.
Zatem: kto nie wierzy w zmiany klimatu?
Trudno wskazać jasny wyróżnik. Badania pokazują, że nie wpływa na to silnie płeć, wiek czy wykształcenie. Ale możemy wskazać, dlaczego pewna grupa osób odrzuca pomysły na to, jak ograniczać skutki zmiany klimatu. Część Polaków ma skłonność, by z góry negować to co niepolskie, np. regulacje, które nie pochodzą bezpośrednio od polskiego rządu, a np. z Europarlamentu. Te normy jawią się jako narzucone i są przez niektórych automatycznie postrzegane jako niezasadne. Badania, które w 2018 rok przeprowadziliśmy z dr Aleksandrą Cisłak i dr Aleksandrą Cichocką, pokazały, że możemy popierać polityki szkodliwe dla środowiska – jak np. wycinkę drzew w Puszczy Białowieskiej – jeżeli będziemy uważać, że w ten sposób podkreślamy naszą suwerenność.
O zmianach klimatu mówią naukowcy wielu dziedzin, więcej nawet – 97 proc. z nich jest zgodnych, co do tego, że wpływ ma na nie człowiek. A jednak nie brakuje tych, którzy im zwyczajnie nie wierzą.
Z autorytetem nauki w Polsce wcale nie jest tak źle. Ale trzeba pamiętać, że jest bardzo złożona. Mniej więcej 90 proc. naukowców od czasów Arystotelesa do dziś to naukowcy żyjący współcześnie. Nikt nie jest w stanie śledzić na bieżąco ich dokonań, przeanalizować wszystkich przekazywanych przez nich danych, racjonalnie, merytorycznie ocenić argumentów, jakie wysuwają. Dlatego w wielu kwestiach musimy zwyczajnie naukowcom zaufać, oprzeć się na tym, w co wierzymy. Musimy zaufać im i w kwestii szczepionek, i w kwestii projektowaniu samolotów.
Jak mówić o zmianach klimatu?
To problem globalny, ale nie można mówić o nim tylko w takim ujęciu, jeśli chcemy przełamać poczucie bezsilności ludzi, przekonać ich, że liczy się każda indywidualna akcja, służąca ochronie środowiska. Trzeba pokazywać, jak zmiany klimatu wpłynie na ich rzeczywistość.
Topniejące lodowce nie przemówią do wyobraźni, ale wysychające jezioro, nad które jeździliśmy co lato, już tak…
Właśnie. Bo jest i druga istotna rzecz. Każdego z nas cechuje nadmierny optymizm w stosunku do naszej najbliższej okolicy. Niebezpiecznie jest gdzie indziej, ale nie u nas – nie w naszym kraju, a już na pewno nie w miejscu, gdzie mieszkamy. Działa to zresztą także w małej skali: jesteśmy przekonani, że zagrożenia dotknie mieszkańców sąsiedniej miejscowości, a nie nas, choć nie przemawiają za tym żadne racjonalne argumenty. Mówię to z pewnym przekąsem, ale jestem przekonany, że jeśli zapytamy torunian, czy zmiany klimatu bardziej dotkną Toruń czy Bydgoszcz, odpowiedzą bez wahania – Bydgoszcz. I odwrotnie. To groźne myślenie, bo zakładamy, że nie warto się starać, skoro gdzie indziej będzie gorzej. Dlatego warto pokazywać skutki zmiany klimatu w konkretnych miejscach, by ludzie przekonali się, jak zmienia się ich okolica. To przyniesie rezultaty: bo skoro już widzę, że w moim mieście wysycha Wisła, schną drzewa, łatwiej mi będzie przyłączyć się do proekologicznych działań samorządu, a nawet wymóc na politykach zaangażowanie w tej kwestii.