Suraż. Ludzkie kości leżą przy magistracie
Przechodnie mijają je idąc ścieżką w pobliżu urzędu. Sprawą tego miejsca zajmował się już burmistrz, policja i konserwator zabytków. Jakoś bez efektów. Może sanepid pomoże?
Na spacerze z psem zastał mnie przerażający widok. Zobaczyłam walające się ludzkie szczątki! - napisała nam na Facebooku Czytelniczka.
Przechodziła przez górkę - nazywaną przez miejscowych kurhanem. Parę metrów od urzędu miejskiego w Surażu. - To ziemia należąca do rodziny radnej Haliny Wyszkowskiej - mówi burmistrz Suraża Henryk Łapiński.
Pojechaliśmy na miejsce i zadzwoniliśmy do radnej. - Jakim prawem znajduje się pan na prywatnym terenie? Pytam jakim prawem? - zdenerwowała się. Tyle że teren jest nieogrodzony, a przez jego środek przebiega ścieżka, z której korzystają mieszkańcy.
- I co z tego? - krzyczała radna.
Zaraz na miejscu zjawili się jej mąż, syn i córka. Nie zgodzili się na publikację imion i nazwisk. Też zaczęli rozmowę od tego, że znajdujemy się tu nielegalnie.
- W USA za wejście na teren prywatny właściciel może kogoś zastrzelić. Kto was o tym poinformował? I tak się dowiem! - denerwował się syn radnej.
A jej mąż tłumaczył, że bardzo często przy większych ulewach woda wymywa żwir i na powierzchni widać ludzkie szczątki. - To przecież teren dawnego cmentarza - mówił.
W czerwcu sprawą zainteresowała się policja. - Ciężko tu mówić o bezczeszczeniu zwłok, czyli przestępstwie, które moglibyśmy ścigać. Nikt tych kości specjalnie nie wykopuje - mówi nadkom. Tomasz Krupa, rzecznik komendanta wojewódzkiego policji.
Mąż radnej twierdził jednak, że widział jak czaszkami bawiły się dzieci. - Podejrzewam, że te akurat kości ktoś tu przyniósł, bo nie leżą w tym miejscu, gdzie zwykle są wymywane. Może właśnie dzieci? - zastanawia się.
Często też widuje na tym terenie ludzi z wykrywaczami metali. - Proszę tu spojrzeć. Widać ślady po łopacie. Ktoś musiał kopać - pokazuje.
Krupa mówi, że oskarżeń nie można opierać na domysłach. - Każdy kto zauważy coś niepokojącego powinien jak najszybciej do nas dzwonić - mówi.
W czerwcu na miejscu był zastępca wojewódzkiego konserwatora zabytków Jerzy Maciejczuk. Prosił właściciela terenu, by przysypał kości ziemią. On jednak włożył je do worka i zawiózł na cmentarz. To samo chce zrobić tym razem. Wziął je zresztą gołą ręką i złożył na kupkę. - To nie po chrześcijańsku, by ludzkie szczątki walały się przy ścieżce - uważa Jerzy Maciejczuk.
Problem rozwiązałoby postawienie ogrodzenia. - Już w czerwcu wysłałem pisma zarówno do właściciela ziemi, jak i burmistrza, by teren został zabezpieczony. Zrobię to raz jeszcze - obiecuje Maciejczuk.
A burmistrz dodaje, że właściciel ziemi zarzekał się w czerwcu, że teren ogrodzi. - Jeszcze raz go o to poproszę. Nakazać nie mogę - mówi.
Na początku od męża radnej usłyszeliśmy, że nikt go do niczego nie zmusi. Zaraz jednak dodał, że postawi płot. - Nawet raz to zrobiłem. Ale ktoś go zniszczył - twierdzi.
Zadzwoniliśmy też do wojewódzkiego sanepidu. - Ludzie umierali kiedyś np. na cholerę. Kości na pewno nie można dotykać - mówi Anna Wakuluk.
Obiecała przekazać sprawę do powiatowego sanepidu, który się nią zajmie. - Na razie wystąpimy do właściciela i burmistrza o zabezpieczenie terenu - mówi.