Monika Goździalska, modelka i misska z Brześcia Kuj. opowiada o pracy w telewizji.
- Została pani dyrektorem zarządzającym nowej stacji telewizyjnej TO!TV. Jak zmieniło się pani życie?
- O sto osiemdziesiąt stopni! To nie jest osiem godzin przy biurku, ale praca non stop. Mam więcej różnych obowiązków, a ponieważ chcę im sprostać, nieustannie mam na głowie kolejne zadania, wyzwania, decyzje, spotkania. No i musiałam przeprowadzić się z Brześcia Kujawskiego, z Falborka, do Warszawy.
- Kiedyś, gdy zajmowała się pani głównie modelingiem, wideoklipami czy własnym blogiem kulinarnym, przyznała pani otwarcie, że ma parcie na szkło. Spełnia się pani na tym szkle?
- To mega trudne pytanie... Czy się spełniam? Tak, sądzę, że się spełniam. Prowadzenie na żywo mojego programu „TO! Do Garów” - jest dużym wyzwaniem. To pełen spontan. Na czterdzieści minut musisz skupić na sobie uwagę widzów, dać im atrakcyjną oprawę tego, co powstaje w kuchni. I jednocześnie pewność, że przygotowywane potrawy są na miarę każdego z nas. To proste, kulinarne zadania, które mogą dać wiele radości, ale i nowe smaki. Do programu, żeby uczynić go jeszcze bardziej atrakcyjnym, zapraszamy gości, są też młode zespoły. A bycie dyrektorem i podejmowanie strategicznych decyzji - to jeszcze coś innego. Zadanie ogromnie absorbujące, ale i satysfakcjonujące. Konkurencja jest ogromna, jesteśmy jedną z mniejszych telewizji, ale to nie oznacza, że gorszą.
- Cena, którą płaci się za karierę w mediach bywa słona. Zna pani już ten smak?
- Podejmując się pracy w mediach i wejścia w szołbiznes trzeba mieć świadomość, że wystawiamy się na widok publiczny. Popularność sprawia, że ludzie chcą cię oglądać na ekranie. Czasami trzeba się wesprzeć zewnętrznym PR - i tak to się stało w przypadku imprezy „Playboya”, na której pojawiłam się w sukni z pawiem. Miałam wrażenie, że przez kilka dni nie było mnie tylko w przysłowiowej lodówce. Zrobił się szum...
- Były zachwyty, gratulacje, były też „hejty” w internecie.
- Show-biznes to ciężki kawałek chleba, ale w życiu trzeba być odważnym i brać sprawy w swojej ręce. Bo jeśli nie ja je wezmę, to kto? Ci zazdrośni o sukces, którzy najchętniej wbiliby ci nóż w plecy, na pewno tego nie zrobią. Mam też inną dewizę: „Bądź sobą. Wtedy nie masz konkurencji”. A co do hejtów - szołbiznes potrafi zabić. Trzeba mieć do niego dystans. Ja mam. W głębi duszy, choć wykonuję zupełnie inny zawód, wciąż jestem tą samą dziewczyną, która zbiera grzyby i łowi ryby.
- Wraca pani do Falborka, do domu, gdzie dorastały pani dzieci?
- Falborek i Włocławek zawsze będą w moim sercu. To było dwanaście lat pięknej historii, pięknego rodzinnego życia, wspomnień. Ale życie przynosi zmiany. Choć rodzina była i jest dla mnie najważniejsza.
- Chwali sobie pani zawodową współpracę z włocławianiem Marcinem Misterą, prowadzącym program fitnesowy w TO! TV.
- Marcin jest jak mój brat! Rozumiemy się świetnie. Wziął udział w castingu. Zobaczyłam go na nagraniu i postanowiłam dać szansę. Jest przykładem na to, jak można doprowadzić kobietę do szału... Nie, nie, żartuję - do idealnej sylwetki.
- Często bierze pani udział w akcjach charytatywnych.
- Pomaganie jest modne, ale na pewno nie chodzi o to, żeby podczas takich akcji błyszczeć. Po prostu warto pomagać. W świecie, w którym coraz częściej rządzą hejterzy, warto mieć dobre serce.