Nie chce być pośmiewiskiem. Pragnie się kształcić, marzy o tytule magistra, a później doktora. Ale właśnie został skreślony z listy studentów. - Usłyszałem, że nie jestem chlubą uczelni - żali się Helge Sonnenburg z Augustowa. - Podobno źle się ubieram, dziwnie wyglądam i nie robię postępów w nauce.
Sonnenburg przyznaje, że nie zaliczył kilku przedmiotów. Mówiąc inaczej, nie zdobył wystarczającej liczby punktów. Ale - jak tłumaczy - nie ze swojej winy. Po prostu poziom kształcenia na uczelni jest wysoki. - W wyższej szkole zawodowej, gdzie zdobyłem tytuł inżyniera pisząc referaty, mogłem wklejać informacje z internetu - argumentuje. - W Uniwersytecie w Białymstoku, gdzie robię studia magisterskie, tak się nie da. Stąd moje problemy.
Chciał powtarzać rok, ale rektor uczelni się nie zgodził. Sonnenburg zaskarżył tę decyzję do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Białymstoku i niecierpliwie czeka na orzeczenie. - Nie poddam się tak łatwo - zapowiada. - Jeśli uniwersytet nie chce inwalidów, pragnie wspierać tylko mądrych i pięknych, to niech określi to w swoim regulaminie. A, póki co, takiego zapisu nie ma. Mam więc prawo studiować, tak jak inni.
Co na to uczelnia? - Nie mogę komentować spraw znajdujących się na etapie postępowania skargowego, dopóki nie zostanie ono zakończone. Byłoby to niestosowne i nieprofesjonalne - uważa Katarzyna Dziedzik, rzeczniczka Uniwersytetu w Białymstoku.
Ojciec zamknął go w klatce
Helge Sonnenburg ma 47 lat. Urodził się w Niemczech i, jak mówi, miał bardzo trudne dzieciństwo. Ojciec był despotą, izolował go od matki. Podobno mówił kobiecie, że zobaczy syna dopiero wtedy, gdy nauczy się na pamięć dzieł Marksa i Lenina.
- Nie miałem dwóch lat, gdy mama nie wytrzymała i postanowiła wrócić do Polski - wspomina. - Ojciec nie chciał na to pozwolić. Zamknął mnie w klatce, kilka dni spędziłem w lesie. Dziś trudno to sobie wyobrazić.
Ostatecznie, wraz z matką i babcią zamieszkał w Augustowie. Od tego czasu było o wiele spokojniej, ale do szczęśliwego dzieciństwa daleko. Głównie dlatego, że kobiety izolowały go od rówieśników. Babcia - zamiast na plac zabaw - zabierała Helge głównie na pogrzeby, albo do kościoła. Być może chciała chronić wnuka, który - jak twierdzili specjaliści od medycyny - był emocjonalnie rozchwiany.
- Jedyny pożytek z tego jest taki, że wyrosłem na dobrego katolika - uważa augustowianin. - Chodzę do kościoła i modlę się za ludzi, głównie za tych, którzy robią mi krzywdę. Ale czy to pomaga, nie wiem. Czasem wydaje mi się, że Bóg nie ma aż tyle czasu, by zajmować się wszystkimi sprawami.
Helge ma ich sporo i to od kilkunastu lat. Można powiedzieć, że jego problemy sypią się jak lawina, jeden za drugim. Najpierw Sonnenburg stracił matkę, później zmarła babcia. Augustowianin nie kryje, że poczuł się szalenie samotny, odrzucony i gorszy od innych. Wtedy też na siłę zaczął szukać przyjaciół. Wszędzie gdzie się da. W pubach, miejskim parku, wśród sąsiadów i zupełnie obcych ludzi, na ulicy. Dziś wie, że postępował źle. Niepotrzebnie tak bezgranicznie wszystkim ufał. - Nawet przez myśl mi nie przeszło, że na swojej drodze spotkam tylu oszustów, którzy zrujnują mi życie - przyznaje.
Najpierw oddał im wszystkie, zgromadzone w banku oszczędności, a później mieszkanie. Trzypokojowy lokal po babci, w centrum miasta i z wygodami, zamienił na kąt w brudnym, stuletnim baraku. Zrobił tak z dwóch powodów. Po pierwsze, miał nadzieję, że ludzie, którzy zaproponowali zamianę będą się nim opiekować. Tak przynajmniej obiecywali. Po drugie, jak mówi, trochę ich się bał.
- Ten pan groził, że jeśli się nie zgodzę, to zaatakuje mnie „mumra”, która siedzi w łazience pod wanną - argumentuje.
A „mumura” to zło. Nie chciał, by towarzyszyło mu w życiu i dlatego podpisał akt notarialny. Nie wiedział, że właśnie idąc do rejenta wywołał zło spod wanny.
- Do baraku bałem się iść, ponieważ tam mieszkali Cyganie - wspomina Sonnenburg. - Innego lokalu nie miałem, trafiłem na bruk.
Tułał się przez kilka miesięcy. Spał w lesie, w należącej do parafii ubikacji i w opuszczonych ruinach, na obrzeżach miasta. Później przygarnęła go pewna kobieta. Podobno z litości, ale traktowała gorzej niż psa. Biła, poniżała i kazała żebrać na ulicy.
- Wylizywałem resztki z garnków, zbierałem okruszki na ulicy - wspomina. - A i tak ciągle było źle. W końcu mnie wyrzuciła.
Przyparty do muru odważył się zamieszkać w „swoim” baraku z dziurawymi oknami i dziurawym dachem, gdzie zimą zamarzała woda w kranie. Zarzucał burmistrza miasta pismami, prosił o remont lokalu i powoli dopinał swego. Służby komunalne m.in. zakupiły sedes i zamontowały go w... kuchni, metr od stołu. Mimo to Sonnenburg cieszył się jak dziecko, że nie musi już biegać do wychodka, który znajdował się obok chlewików. A zdarzało się, że zimą biegł tam boso przez zaspy śniegu. Później leżał chory, przykuty do łóżka. Bez pomocy, a często bez jedzenia i picia.
W takich warunkach żył przez sześć lat. Jednocześnie walczył o zwrot mieszkania po babci w sądzie i ostatecznie sprawę wygrał. Sąd, na podstawie opinii biegłych uznał bowiem, że w chwili podpisywania umowy mężczyzna nie był świadomy tego, co robi. A w takiej sytuacji akt notarialny nie mógł być ważny. Udało się też, innym wyrokiem sądu, zmusić rodzinę, która wyłudziła lokal, by z niego się wyprowadziła.
- Jestem szczęśliwy, mieszkam na swoim - mówi Helge.
Misję ma. Dyplomu - brak
Kilka lat temu doszedł do wniosku, że marnuje swoje życie, że jest pośmiewiskiem. Niewielka renta inwalidzka pozwala mu jedynie na egzystencję. A brak wykształcenia uniemożliwia robienie tego, na co ma ochotę. - Mieszkam w pięknym turystycznym mieście - przypomina. - Wokół mamy Puszczę Augustowską, jeziora. Ale środowisko jest degradowane. Chciałbym temu zapobiec.
Pomysłów, jak to zrobić, ma wiele, ale brakuje mu kwitów, aby zacząć działać. Zwłaszcza potwierdzających wykształcenie. Sonnenburg, choć miał już czterdziestkę na karku, postanowił je zdobyć i zapisał się do Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Suwałkach. Kształcił się na kierunku związanym z rolnictwem i został inżynierem. Zachęcony tym sukcesem, w minionym roku złożył dokumenty na Uniwersytet w Białymstoku, gdzie chciał zdobyć tytuł magistra. Uczelnię wybrał z kilku powodów: kształciła na kierunku biologia środowiskowa, gdzie mógł lepiej przygotować się do swojej misji. Po wtóre, była najbliżej rodzinnego Augustowa.
- Nie stać mnie na wynajmowanie kwatery w obcym mieście - tłumaczy. - Do Białegostoku jeździłem na „stopa”, aby być na zajęciach. Do stolicy tak by się nie dało. Musiałbym być non stop w podróży. A i koszty dojazdów byłyby wyższe.
Nie ukrywa, że z nauką na uniwersytecie najlepiej mu nie szło. Nie spodziewał się bowiem tak wielkiej różnicy poziomów kształcenia. - Białostoccy wykładowcy oczekiwali dużej wiedzy, zaangażowania, kreatywności - przyznaje. - Nie mogłem już pisać referatów na zasadzie: kopiuj, wklej. Zanim to zrozumiałem, minęło kilka miesięcy. Ale w końcu wziąłem się w garść i w drugim semestrze szło mi już o wiele lepiej.
Mimo to nie zaliczył siedmiu przedmiotów i władze uczelni skreśliły go z listy studentów. Sonnenburg nie poddaje się. Pod koniec września wystąpił do rektora z prośbą o zezwolenie na powtórzenie roku. Na swoje usprawiedliwienie podniósł, że ma słaby wzrok, co utrudnia mu czytanie drobnego druku i pisanie. Poza tym, musiał zmienić promotora. Okazało się bowiem, że trudno mu będzie, z różnych względów, napisać pracę magisterską na temat, który początkowo sam wybrał, czyli biopaliw. Musiał więc „przerzucić się” na drapieżniki. Co na to uczelnia?
- Nie mogę informować ani komentować sytuacji prawnej indywidualnych osób fizycznych, gdyż byłoby to naruszeniem przepisów dotyczących ochrony danych osobowych i mogłoby być naruszeniem ich dóbr osobistych - dodaje Katarzyna Dziedzik.
Dotarliśmy do decyzji prorektora uczelni Jerzego Halickiego. Profesor uznał, że ani zmiana tematu pracy dyplomowej, ani problemy osobiste nie usprawiedliwiają faktu, że student zaniedbywał swoje obowiązki. Poza tym rektor przypomina, że augustowianin - podobnie jak wielu studentów z orzeczonym stopniem niepełnosprawności - mógł wystąpić do władz uniwersytetu o zastosowanie „alternatywnych rozwiązań wspierających go w procesie kształcenia”.
- Nikt mi tego nie zaproponował - upiera się Sonnenburg. - Poza tym regulamin mówi, że uczelnia może, ale nie musi skreślić z listy studentów osobę, która nie zaliczyła sesji poprawkowej. Czuję się dyskryminowany. Mam wrażenie, że uczelnia po prostu chciała się mnie pozbyć.
Były student twierdzi, że podczas rozmowy z władzami uczelni usłyszał, iż dziwnie się zachowuje i ubiera. Poza tym, nie przynosi chluby uczelni, ponieważ często jest bohaterem różnego rodzaju - także negatywnych - publikacji.
- Owszem, byłem, gdy walczyłem o zwrot mieszkania - przyznaje. - Ale czy to coś złego? W tym czasie nie studiowałem.
Rzecznik uczelni mówi, że trudno jej się odnieść do osobistych odczuć studenta. Tym bardziej że trudno jest ustalić, czy takie sytuacje rzeczywiście miały miejsce. Uważa, że na tej zasadzie można oskarżyć wszystkich o wszystko.
W skardze do sądu administracyjnego Sonnenburg zarzuca prorektorowi Halickiemu, że nie odpowiedział na prośbę dotyczącą powtórzenia roku. Zwraca też uwagę na „dowolność oceny sytuacji”.
- Mógł, ale - zgodnie z regulaminem uczelni - nie musiał skreślić mnie z listy studentów - przypomina. - Nie rozumiem, dlaczego nie dał mi szansy. Zniweczył moje życiowe plany i zamknął drzwi do kariery. Będę o to walczył.