Strzelce Kraj.: Za pracą jadą za granicę
- Jak ktoś ma zarabiać 1,2 tys. zł, to już woli jechać za granicę - mówią nam mieszkańcy. A ci, co zostają, raczej niechętnie patrzą na lokalne oferty pracy. Ale... nie zawsze tak jest.
W ostatnich dniach starego roku miasto obiegła informacja o tym, że nowy zakład poszukuje kilkunastu pracowników do produkcji butów. To duński producent obuwia dla diabetyków. Strzelecki oddział firmy powstał w połowie minionego roku w budynkach po dawnych zakładach Jako, u wylotu z miasta na Zwierzyn. - Wtedy potrzebował do pracy szwaczek. W Strzelcach mamy sporą grupę osób z takimi kwalifikacjami, mamy tu tradycje szwalnicze, więc szybko znalazły się potrzebne osoby. Teraz firma się rozwija i szuka mężczyzn do prac ręcznych przy produkcji butów - mówi wiceburmistrz Mateusz Karkoszka.
Firma nie miała problemów ze znalezieniem pracownic, bo oferowała pracę na miejscu. W innej sytuacji był zakład tapicerski z Wawrowa, który dwa lata temu do Strzelec skierował ofertę pracy aż dla 100 szwaczek. Nie zdecydowała się ani jedna. Jak tłumaczyły, najbardziej przeszkadzał im fakt, że będą musiały dojeżdżać do pracy ponad 20 km i wydawać na to pieniądze. Mimo iż wiele z nich nie miało pracy od lat, wolały zostać na zasiłku.
W powiecie strzelecko - drezdeneckim od lat jest jeden z najwyższych wskaźników bezrobocia w Lubuskiem. Mimo to wielu pracodawców narzeka na brak chętnych do pracy. Brakuje spawaczy, elektryków, ślusarzy. A tych ostatnich jest zarejestrowanych w powiatowym urzędzie pracy aż 162. Nie chcą pracować? - Wiele z tych osób ostatni raz pracowało dawno temu, wygasły im uprawnienia, nie odnowili ich. Albo są przed 60. rokiem życia. Ostatnio jedna firma poszukiwała do pracy ślusarzy, którzy jeździliby w delegację po całym kraju. Panowie odmówili - mówi Magdalena Martyniszyn, wicedyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Strzelcach Kraj.
Co na to mieszkańcy? - Ogłoszenia widzę na słupach, na przykład do prac budowlanych. Ale chęci do pracy chyba ludziom brakuje - mówi nam pani Anna.
- Mnóstwo kobiet jeździ do Niemiec jako opiekunki. Zarabiają dobry pieniądz. Mają gdzieś lokalne oferty za grosze - mówi pani Halina.
Za granicę do pracy jeździ też wielu mężczyzn. Wśród nich syn Andrzeja Szymańskiego, który pracuje w Holandii. - Jeśli ktoś ma zarabiać 1,2 tys. zł, to już woli jechać za granicę. Zarobki jakie oferują tu pracodawcy to jest śmiech. Więc ludzie zostawiają rodziny i jeżdżą. Paru sąsiadów też siedzi w Holandii, z bloku obok chłopaki w Anglii, w każdym bloku na osiedlu znajdzie się parę takich osób - mówi Andrzej Szymański.
Jak wyjaśnia wicedyrektor Magdalena Martyniszyn, ludzie nie odpowiadają na oferty pracy w lokalnych zakładach czy w Gorzowie także dlatego, że wielu bezrobotnych w powiecie to osoby bez kwalifikacji i doświadczenia. - A wśród pracodawców przeważają ci, którzy nie chcą przyuczać pracowników do zawodu, tylko chcą od razu postawić ich przy maszynie. Mimo to i dla nich zdarzają się oferty, na przykład pracy przy produkcji. Ale brakuje chęci do pracy. Często osoby te nie chcą pracować poza miejscem zamieszkania lub chcą wyższych zarobków. Organizowaliśmy dużą giełdę pracy, pracę przy produkcji oferowało TPV w Gorzowie. Udział w giełdzie wzięło 160 bezrobotnych z całego powiatu, pracę podjęło 26 z nich - mówi.
W ostatnim roku bezrobocie w powiecie jednak znacznie spadło. W listopadzie 2015 r. w PUP było zarejestrowanych 2.942 osoby, a dokładnie rok wcześniej o 629 osób mniej. W styczniu bezrobocie wynosiło 21 proc., a w październiku już 17,7 proc. - Bezrobotnym przedstawiamy sporo ofert pracy, organizowaliśmy dużą giełdę pracy, więc ci, co chcieli pracować, już znaleźli zatrudnienie - mówi wicedyrektor Magdalena Martyniszyn. Dodaje też, że połowa zarejestrowanych w urzędzie to osoby z trzeciego profilu (bezrobotni są klasyfikowani na podstawie gotowości do pracy na trzy profile), czyli te najbardziej oddalone od rynku pracy, bezrobotne od wielu lat. Bywa, że schorowane, które często nawet nie chcą starać się o pracę.