
Samiego przejechał terenowy nissan. Tysię zabiła osobowa mazda. Pierwszy wypadek wygląda na pecha i wielkie nieszczęście. Jednak już drugi to przykład zwykłego chamstwa i bezduszności.
Pierwsze zdarzenie miało miejsce 14 lipca. Czytelnik opisał to w liście do redakcji. Był z rodziną na kempingu w Ługach między Dobiegniewem a Strzelcami. Terenówka strażników rybackich zmasakrowała im ukochanego yorka Samiego... - Pozbawili pięcioletnią dziewczynkę ukochanego przyjaciela, z którym dorastała. Dziecko przeżyło traumę - czytamy w liście do redakcji.
Porobili zdjęcia i odjechali
Ojciec dziewczynki pisze jeszcze, że do dziś czuje ona pustkę, żal i płacze. - A co by było, gdyby zamiast Samiego na drodze było dziecko? Aż strach się zastanawiać - pisze ojciec.
Rodzina twierdzi także, że strażnicy tłumaczyli, że... psa nie zauważyli. A po wypadku wyszli z wozu, porobili zdjęcia i odjechali, jak gdyby nigdy nic się nie stało, bez żadnego „przepraszam” czy próby wyjaśnienia. Nikt nie wezwał też na miejsce policji.
Ostatni spacer. W życiu
Drugi wypadek miał miejsce dwa dni później: 16 lipca w Gorzowie. - Około 23.15 zabrałam Tysię na ostatni tego dnia spacer. Nie wiedziałam, że będzie ostatni w jej życiu - mówi pani Ewa. Głos jej drży, oczy zachodzą łzami. Widać, że stratę psa przeżywa, jak utratę kogoś najbliższego.
Było tak: wraz z Tysią weszła na pasy na ul. Ogińskiego. Za zakrętu wypadła osobówka, która dosłownie przejechała po psie i... pojechała dalej. Pani Ewa jest przekonana, że kierowca srebrnej mazdy musiał widzieć, co się stało. Jednak była bezsilna. Auto uciekło, ona rzuciła się na ratunek pupilowi. Zawiozła Tysię do lecznicy. Ale suczka miała tak ciężkie obrażenia, że zdechła.
Hamowanie nie pomogło
Ustaliliśmy, że w wydarzeniach 14 lipca udział brała lokalna społeczna straż rybacka. Autem kierował pan Marek, który jechał z dwoma kolegami. Zgodził się wczoraj na rozmowę z GL.
- Jechaliśmy wolno. Ale ten nissan waży prawie dwie tony. Nagle obok zaszczekał uwiązany pies, a z boku wyskoczył taki mały. Ten york. Hamowałem. Zatrzymałem auto po półtora metra. Czyli niemal w miejscu. Tylko że piesek już był pod kołem... Zginął na miejscu - mówi pan Marek.
Jest zaskoczony oskarżeniami o obojętność. - Przeprosiliśmy, było nam przykro, proponowaliśmy wezwanie policji, ale w odpowiedzi usłyszeliśmy wyzwiska. Takie, że wstyd przytaczać. Dlatego pojechaliśmy dalej - zapewnia nasz rozmówca.
To nie jest widzimisię
Powtórzmy: pan Marek nie wezwał policji. Tymczasem po potrąceniu zwierzęcia to obowiązek, a nie kwestia dogadania się z właścicielem psa.
- Odnoszą się do tej kwestii i przepisy ustawy o ochronie zwierząt i ustawy o ruchu drogowym. Pierwsza nakazuje zawiadomienie odpowiednich służb, druga, choć to okropnie brzmi, zakazuje pozostawiania „rzeczy” na jezdni - mówi GL adwokat Michał_Kałużny z Gorzowa, który dał się poznać jako wielki miłośnik i (sądowy!) obrońca zwierząt.
GL przedstawiła też sprawę policji. Maciej Kimet z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie zapewnił, że „zostanie wyjaśniona”. - Należało powiadomić policję - podkreślił.
Pan Marek, który prowadził terenówkę, przysięgał wczoraj reporterowi GL: - Nie wiedziałem, że jest taki obowiązek!
Policja już jest zawiadomiona
Pani Ewa, której tchórzliwy kierowca zabił suczkę Tysię, nie odpuściła uciekinierowi. - Zawiadomiłam policję, mam nadzieję, że mundurowi go namierzą - mówi wyraźnie poruszona śmiercią pupila. Liczy na świadków. Kojarzy panią, która szła nieopodal ulicy. Może ona czy ktoś jeszcze widział to zdarzenie i zapamiętał numer rejestracyjny auta? Sama wie tylko tyle, że była to srebrna, osobowa mazda. Jeśli wiecie więcej, dajcie nam znać na mejl: trusek@gazetalubuska.pl
Nie wiesz, jak się zachować? Porządnie!
Gorzowianka Anna Dryglas, która od lat walczy o prawa zwierząt, radzi wszystkim, którzy nie wiedzą, jak się zachować po potrąceniu zwierzęcia, by zachowali się po prostu... porządnie. - Zwierzę to nie rzecz. Nie śmieć. To żywe stworzenie, które często można uratować, jeśli tylko podejmie się taką próbę
- mówi Anna Dryglas.