Stosowanie własnych zasad ortografii prowadzi do językowej anarchii [rozmowa]

Czytaj dalej
Fot. S. Mielnik
red

Stosowanie własnych zasad ortografii prowadzi do językowej anarchii [rozmowa]

red

Nosiciel nazwiska jest "właścicielem" mianownika, pozostałymi przypadkami rządzi gramatyka - przypomina Krzysztof Szymczyk, korektor z Opola, mistrz polskiej ortografii.

- Zamiast listów piszemy obecnie SMS-y i posty na portalach społecznościowych, poświęcając niewiele czasu na dopracowywanie zamieszczanych tam wypowiedzi, sprawdzanie, czy są napisane „po polsku”. Czy to usprawiedliwia naszą niedbałość językową: pisanie bez polskich znaków, bo tak mamy ustawiony „słownik”, bez wielkich liter, z błędami ortograficznymi, gramatycznymi?
- O poprawność należy dbać zawsze. Źle świadczy o piszącym ignorowanie zasad ortografii i składni. I dotyczy to nie tylko wypracowań w szkole. Facebook czy inne tego typu portale to miejsca, gdzie nas widzą i oceniają. Nawet jeśli nikt nie skomentuje naszego potknięcia, jeśli nie bluźnie (bo i tak się zdarza), widząc naszą ortograficzną ignorancję, to nie znaczy, że wszystko wolno. Wszędzie trzeba myśleć i uważać - po prostu żeby nie było „obciachu”. Istnieje jednak wyjątek, który sam praktykuję, chociaż trochę się tego wstydzę. Wyłączyłem mianowicie polskie znaki w swoim telefonie. A to dlatego, że posługuję się dość starym urządzeniem i tak jest mi znacznie wygodniej, zwłaszcza że moje SMS-y często są dość długie, tymczasem używanie polskich znaków zmuszałoby mnie do skrajnej lakoniczności, czego nie lubię. Zwracam jednak uwagę na każde słowo, pamiętając o podstępnych dwuznacznościach. Wszyscy wiemy, że jest ogromna różnica na przykład między łaską a laską... Mnóstwo niebezpieczeństw czyha na piszącego bez polskich znaków. Pisząc esemesy, szanuję jednak wszelkie zasady ortografii, używam dużych liter, stawiam przecinki i kropki, pytajniki i inne niezbędne znaki. Uważam, że tak trzeba. Bo „mój tekst świadczy o mnie”.

Odradzam też używanie automatów, które w komórkach czy edytorach komputerowych „podpowiadają” lub wręcz same dopisują fragmenty wyrazów i... „Krolla” natychmiast przerabiają na „króla”, niemieckie „sie” na swojskie „się”, „maja” na „mają” itp. Znacznie lepiej jest wyłączyć tę niby pomocną, a w gruncie rzeczy szkodliwą opcję i samemu napisać te kilka liter więcej, niż powierzać tę czynność bezdusznej maszynie. Komputer czy komórka nie myśli, podpowiada to, co jest najczęściej używane, nie ma pojęcia, czy chcemy napisać „wierzę” czy „wieże”. Taki słownik nie potrafi rozróżnić kontekstu, a on tu bywa decydujący.

- Co słownik powinien nam podpowiedzieć przy pisowni wyrazu „superkorektor”? Łącznie czy rozdzielnie?
- Problem z „super” polega na tym, że raz jest to wyraz samodzielny (jakże nadużywany!), wyrażający zachwyt, gdy młodzież komentuje coś wspaniałego, rewelacyjnego, niezwykłego, pięknego, nieziemskiego... itd., a raz - przedrostek, w wyrazach takich jak superpromocja, supernagroda, superstudent, superbelfer, superwydajny, superszybki. Podobne funkcje pełnią takie wyrazy jak „mini” czy „mega”. Trzeba pamiętać, że przedrostki mini-, maksi-, mi-di-, giga- pisze się łącznie z rzeczownikami i przymiotnikami, na przykład minispódniczka, maksipremia, gigakalorie.

Chciałbym przy tej okazji ponarzekać na nieszczęsne pojęcie „minipiłka nożna”. Ortografia wymaga, żeby „minipiłka” pisać łącznie, nie ma innego wyjścia. Skutek jest taki, że wychodzi nam potworek sugerujący, że zawodnicy grają jakąś małą piłką, a to przecież jest normalna piłka futbolowa, tylko na mniejszym boisku, z drużynami o mniej licznym składzie. W takiej sytuacji, jeśli już koniecznie musi być użyta cząstka „mini”, wolałbym zastosować neologizm „minifutbol” - pisane łącznie dwa obcego pochodzenia elementy pasują tu znacznie lepiej niż szkaradna konstrukcja „minipiłka nożna”. Piłkarze w Polsce jednak przepadają za tą dyscypliną od lat, ciężko będzie im wyperswadować tę nazwę.

- Panie Korektorze, co Pan sądzi o pisaniu nazw stanowisk i funkcji, takich jak Burmistrz, Prezes Zarządu, Dyrektor, Kierownik dużą literą?
- Źle sądzę, bardzo źle, ale zanim ponarzekam na tę szkodliwą manierę, która nam psuje ortografię, zacznijmy od dużych liter w odniesieniu do rozmówcy, w tym wypadku do mnie. Nie trzeba w pytaniu pisać „Pan” ani „Korektor”. Owszem, to nie byłby duży błąd, ale tu nasi Czytelnicy są adresatami tekstu, a nie ja. I to im przysługuje ewentualnie duża litera. Dlatego proszę w następnym pytaniu o małe k i małe p, a najlepiej bez tego „pana”, bo przecie się dobrze znamy i mówimy sobie po imieniu. I jeszcze jedna dygresja: słusznie mówimy tu o „dużych” literach, a nie o „wielkich”. Niektórzy do dziś używają takiego określenia. Niesłusznie. Wielki jest słoń, wielki był Einstein, o literach tak nie powinno się mówić, wystarczy określenie „duża”.

A wracając do meritum: Prawdopodobnie ta moda przyszła z języka angielskiego, gdzie tytuły zawodowe pisane są dużą literą, ale w Polsce to błąd! Nadużywanie tych liter prowadzi do ich dewaluacji. Skoro nawet o papieżu piszemy małą literą, o prezydencie, premierze, to dlaczego główny specjalista, menedżer, dyrektor czy burmistrz miałby być pisany dużą? Nie ma żadnego powodu. Jeśli ktoś w korporacji stosuje angielskie tytuły zawodowe pisane dużą literą, to na stosowanie takiej zasady - ale tylko w tym środowisku! - bym się zgodził. Sytuację komplikuje niezbyt jasno sformułowana zasada w słownikach ortograficznych - że tytuły wolno napisać dużą literą tam, gdzie burmistrz czy marszałek podpisuje dokument, pojawia się jego nazwisko i funkcja urzędowa i tu słowniki akceptują duże litery. Niestety to użytkownikom sprawia kłopot, rodzi wątpliwości - kiedy tekst jest dokumentem urzędowym, a kiedy po prostu częścią informacji. Na pewno w gazecie pisanie tego rodzaju tytułów dużymi literami jest błędem.Należy też pamiętać, że oprócz norm ustalonych przez językoznawców istnieją normy kultury, dobre obyczaje i zgodnie z nimi, jeśli jakiś prezes, wójt czy redaktor naczelny podpisuje się pod dokumentem, powinien użyć małej litery, bo stosowanie dużej w odniesieniu do siebie świadczyłoby o jakiejś megalomanii, wręcz pysze. Po prostu jest to niestosowne.

- Co zatem powinniśmy pisać dużą literą oprócz imion, nazwisk, nazw własnych, początku zdania, żeby nie straciła ona na swojej sile?
- Stale obowiązuje pierwsza litera zdania i nazwy własne różnego rodzaju, ale wolno nam też używać dużych liter w formach grzecznościowych, gdy chcemy podkreślić szacunek, podziw, miłość czy inne szlachetne uczucia. I to nie tylko w prywatnej korespondencji. Gdy zwracamy się do konkretnego adresata, wyrazy Pan, Pani, Państwo itp., a także zaimki odnoszące się do niego trzeba pisać od dużej litery. Pamiętajmy jednak, że nie dotyczy to oczywiście zaimków określających autora tekstu. Spotykam się z tym czasami na przykład w nekrologach, kiedy rodzina pisze „odeszła Nasza Mama”, a kto inny - „żegnamy Naszego Przyjaciela”. To nieporozumienie. W tym kontekście zapis „Mama” i „Przyjaciel” jest jak najbardziej uzasadniony, ale zaimki odnoszą się przecie do piszącego. Nie uchodzi!

- Jak należy rozpoczynać korespondencję?
- Wielu uważa, że słowo „Witam” na wstępie jest niedopuszczalne. I ja się z tym zgadzam, i sam nigdy tak nie piszę, aczkolwiek rozumiem, że sprawa jest dość kłopotliwa i nie wszystkim znana. Słynny dr Michał Rusinek, asystent jeszcze bardziej słynnej polskiej noblistki Wisławy Szymborskiej, pisał i opowiadał o tym nie raz, że gdy widzi słowo „witam” na początku maila, natychmiast go wrzuca do kosza. Tak bardzo go ów „witacz” irytuje. Bo rzeczywiście do słowa „witam” uprawniony jest gospodarz, a nie gość. Tak może ktoś odpowiedzieć na otrzymany mail: „Witam Pana w mojej poczcie”, ale nie ktoś, kto występuje w roli gościa, bywa, że nie bardzo oczekiwanego czy pożądanego. Wypada natomiast napisać „Dzień dobry” czy „Szanowny Panie”, choć niektórzy twierdzą, że to staroświeckie. Ja tak nie uważam, trudno o lepsze rozpoczęcie korespondencji. Tradycyjne formy grzecznościowe zawsze świadczą o dobrych manierach, o kulturze piszącego - nie wstydźmy się ich, ale też ich nie nadużywajmy. Dlatego gdy korespondujemy z kimś codziennie, a zwłaszcza jeśli tym kimś jest kolega bądź współpracownik, oczywiście wystarczy lakoniczne „Cześć”, „Hallo” czy „Hej”, a i to często jest zbyteczne. W takiej pospolitej wymianie maili (a nawet mejli) spokojnie można bez zbędnych ceregieli przystąpić do rzeczy, nie trzeba koniecznie poprzedzać treści jakimkolwiek rytualnym powitaniem.

- Kolejny trudny problem: odmiana nazwisk. Nierzadko słyszymy, jak właściciel nazwiska upiera się przy jego nieodmienianiu. Maria i Jan Jesiotrowie chcą, by pisać o nich Jesiotr, a państwo Kuncowie upierają się przy formie Kunc.
- Nie ma żadnego powodu, żeby nie odmieniać nazwisk! Lubię przy okazji dyskusji na ten temat przywoływać słynną maksymę wypowiedzianą, o dziwo, przez wybitnego polskiego matematyka ze Lwowa: nosiciel nazwiska jest właścicielem wyłącznie mianownika, pozostałymi przypadkami rządzi gramatyka. Język polski jest językiem fleksyjnym, co oznacza, że także nazwiska i nazwy własne się odmieniają. Znana jest anegdota wspomnianego wcześniej Michała Rusinka, do którego zadzwoniła pracownica banku i rozpoczęła swą misję od pytania, czy rozmawia z panem Michałem Rusinek. „Ale ja się deklinuję” - odparł Rusinek. Na co rozmówczyni: „A to przepraszam, zadzwonię później”. Znamy też lokalny przykład jednego ze znamienitych profesorów, który życzy sobie, wręcz żąda (a tam, gdzie może - skutecznie egzekwuje) odmiany swojego nazwiska niezgodnie z zasadami ortografii. Nie możemy się na to zgadzać. Zasady pisowni obowiązują wszystkich jednakowo.

- Jakie „byki” kłują jeszcze w oczy opolskiego superkorektora?
- Chciałbym powiedzieć parę słów o zjawisku, które mnie ostatnimi czasy bardzo irytuje. Pojawiły się mianowicie takie firmy i instytucje, które życzą sobie, wręcz nalegają, by ich nazwy albo skrótowce od nich utworzone zapisywać małymi literami. Bo artysta wymyślił im taki logotyp i my wszyscy teraz mamy to respektować. Otóż nie musimy i nawet nie możemy! Nie ma zgody na takie kaprysy. Chciałbym to mocno podkreślić. Nie szanuje swojego języka ten, kto uważa, że JEGO nazwisko bądź nazwa JEGO firmy ma być „über alles”. Owszem, firma ma prawo do swojego oryginalnego, nawet najbardziej ekstrawaganckiego znaku i nikt jej nie zabroni eksponowania swojego logo na papierze firmowym, wizytówkach, pieczątkach, stronie internetowej, w materiałach reklamowych czy nawet w ogłoszeniach prasowych. Ale nie może łamać obowiązujących norm pisowni, a tym bardziej żądać tego od innych!

Nie chcę podawać przykładów, zwłaszcza że i nto - naszej gazety - ta sprawa jak najbardziej dotyczy. I świetnie ilustruje ten temat. Owszem, mamy pewien kłopot (mam na myśli takich jak ja, purystów ortograficznych) z tym naszym logiem (tak, można już odmieniać to słowo - jak radio, studio czy kino), bo ono też jest poniekąd niepoprawne. Stanowi wszak w zasadzie skrótowiec i powinno być zapisywane dużymi literami: NTO. Powtarzam jednak: mamy prawo do naszego symbolu, jakim jest logo nto. Tak wymyślił artysta, władze koncernu pomysł zaakceptowały i wolno nam znaku nto konsekwentnie używać w gazecie. Nie mamy jednak prawa wymagać tego od innych. Gdy więc ktoś pisze o „Nowej Trybunie Opolskiej”, a chce użyć skrótu, powinien go zapisać zgodnie z regułami - NTO (bądź w cudzysłowie - „NTO”). Tak samo należy postępować z każdą tego rodzaju nazwą, nie inaczej.

W przeciwnym wypadku doprowadzilibyśmy do totalnej ortograficznej anarchii. To, co jest dopuszczalne w przekazie artystycznym, w szczególnych okolicznościach, na przykład na plakatach, nie może być akceptowane w zwykłych, tradycyjnych publikacjach.

Inny temat: używanie skrótów, gdy to nie jest uzasadnione, a czasami bywa wręcz niewskazane. Śmieszne jest na przykład „gotowanie jajek w 3 min” czy „gromadzenie pkt” przez sportowców. Gruba przesada. Nie ma obowiązku używania skrótu tylko dlatego, że on istnieje w słowniku. Można, ale nie trzeba. Nie w każdych okolicznościach!

Kilka dni temu dostałem list, który mnie niezmiernie ucieszył. Właściciel firmy o wdzięcznej i wiele mówiącej nazwie Pan Bon Ton poprosił o podpowiedź w kwestii takiej oto wątpliwości: czy wypada pisać na uroczystych zaproszeniach, a nawet na zwykłej kopercie skrót „Sz.P.” zamiast „Szanowna Pani”, „Szanowny Pan”, „Szanowni Państwo”. Zawsze uważałem i ciągle będę wszystkich namawiał, żeby poniechali takiego niesympatycznego skracania. Jest ono niestety często stosowane - bo się piszącemu śpieszy, bo nie przywiązuje do tego wagi, bo „co to w ogóle za problem”. Nie zgadzam się. Tak po prostu nie wypada. Jeśli masz, człowieku, szacunek do kogoś, to napisz do niego te kilka liter więcej, co trwa raptem parę sekund.

- Jak zmienia się język polski? Śpimy jeszcze w pidżamie czy już piżamie?
- Tutaj akurat obie formy są dopuszczalne i nie musimy się upierać przy jednej. Podobnie jak jest ta rodzynka i ten rodzynek, frytka i frytek, a nawet cytat i cytata, ale już tylko ta pomarańcza (w odniesieniu do owocu). Pomarańcz jest „zarezerwowany” do koloru, jak żółć, czerwień, błękit. Coraz częściej zauważam w poradniach językowych, szczególnie gdy mowa o nowych pojęciach, na przykład z dziedziny techniki, że pewne formy są jeszcze nieustabilizowane, dopuszcza się alternatywne końcówki: bloga i blogu, smartfonu i smartfona. Językoznawcy, autorzy słowników wstrzymują się z decyzją, czekają na to, co wybiorą zwykli użytkownicy języka. Dzieje się to w ten sposób, że wszystkie teksty pisane trafiają do korpusu języka polskiego i na tej podstawie się oblicza, która z form jest używana częściej. Nie zawsze frekwencja danej pisowni czy odmiany jest decydująca, ale dość często. Dopóki nie ukształtuje się wyraźna przewaga jednej formy nad innymi, słowniki akceptują pisownię alternatywną, dopuszczają różne wersje. Czasami ten proces trwa wiele lat.

Współczesny język polski dużo bierze z języków obcych, szczególnie angielskiego, wszyscy się zastanawiamy, czy to źle. Niektórych to bardzo martwi. Mamy łatwość podróżowania, komunikowania się z obcymi kulturami i te wpływy są nieuniknione. Jeśli ktoś protestuje, warto mu przypomnieć dzieje naszego języka w minionych wiekach, kiedy kształtowała się polszczyzna. Mnóstwo dzisiaj używanych słów - wiele tysięcy! - nie jest efektem naszej twórczości, ale są wzięte z języka niemieckiego, włoskiego, czeskiego, rosyjskiego... - cały świat się mieści w naszym pięknym języku! Nie warto się przed tym nadmiernie bronić, ale też nie przyspieszajmy naturalnych procesów. Umiarkowanie, ostrożność i krytycyzm - jak w każdej dziedzinie życia, tak i w tej - to przymioty mocno wskazane.

Rozmawiała Edyta Hanszke

red

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.