Wtorkowy (22 marca) horror w Brukseli. Terroryści uderzyli najpierw na lotnisku, potem na stacji metra, zaledwie kilkaset metrów od kwatery głównej UE
Ponad 30 śmiertelnych ofiar dwóch terrorystycznych zamachów samobójczych, do których doszło we wtorkowy ranek w Brukseli. Było też kilkudziesięciu rannych, w tym trzech Polaków, którzy trafili do szpitala. Pierwszy wybuch miał miejsce niedaleko stanowisk odpraw pasażerów korzystających z linii American Airlines, drugi w brukselskim metrze, niedaleko centralnych gmachów Unii Europejskiej.
Zamachy miały miejsce dzień po tym, jak belgijski minister spraw wewnętrznych ostrzegał przed taką groźbą po piątkowym aresztowaniu jednego z podejrzanych o listopadowy zamach w Paryżu Salaha Abdeslama.
Świadkowie tragicznych wydarzeń opisywali wstrząsające sceny, kiedy ranni błagali o pomoc, inni zaś w popłochu starali się uciec jak najdalej z miejsca eksplozji.
Zamachowcy uderzyli najpierw w pasażerów czekających w Brukseli na odlot do innych miast
Zamach na podbrukselskim lotnisku miał miejsce o 8 rano, a dokładnie 79 min później miał miejsce kolejny wybuch, tym razem na stacji metra 400 m od kwatery głównej Unii Europejskiej w belgijskiej stolicy.
Przed zamachem na lotnisku świadkowie mówili o mężczyznach krzyczących po arabsku. Chwilę później doszło do ataku terrorystów.
Samir Derrouich pracował w lotniskowej restauracji i twierdzi, że dwa wybuchy miały miejsce niemal równocześnie. – Po chwili pojawiła się krew, to był koszmar, apokalipsa – opowiadał.
Tuż po zamachu władze ogłosiły najwyższy, czwarty stopień zagrożenia terrorystycznego, a premier mówił o czarnym wtorku. Strażacy, którzy weszli do lotniskowej hali, znaleźli trzeci ładunek, który na szczęście nie eksplodował. - Wybuchy dzieliło nie więcej niż dziesięć sekund – opowiadał 30-letni Dries Valaert, który stał zaledwie 30 m od miejsca pierwszej eksplozji. Opowiadał o ciężko rannej nastolatce i potwornej panice, jaka zapanowała na lotnisku. Valaert, który leciał na biznesowe spotkanie do Berlina, twierdzi, że odpalony został ładunek wybuchowy ukryty w torbie, nie był to pas, który nosił samobójca.
- Słyszałem mężczyznę, który był niedaleko mnie, coś krzyczał po arabsku i po chwili doszło do kolejnego wybuchu – dodaje Alphonse Youla, pracownik portu lotniczego.
Kiedy mówił te słowa, jego ręce ociekały krwią. – To był horror, widziałem co najmniej siedmiu zabitych. Widziałem też dwóch ciężko rannych mężczyzn, którzy zakrywali swoje krwawiące głowy rękoma, to było – dodał. Po panice służbom lotniskowym udało się opanować sytuację i przerażonych pasażerów odprowadzano do podstawionych autobusów, które zabierały ludzi w bezpieczne miejsce.
O godzinie 9.19 kolejna eksplozja na stacji metra przy Rue de la Loi. 32-letni Alexandre Brans został ranny w tym zamachu. Miał i tak szczęście, bo zginęło tam co najmniej dziesięć osób. – Byłem już na stacji, kiedy wybuchło, na szczęście nic mi się nie stało. Słyszałem, jak zarządzano ewakuację stacji metra – opowiada mieszkaniec Brukseli Shigeo Sugimoto.
Samoloty, które miały lądować na Brussels-Zaventem, przekierowywano do Antwerpii, Liege i innych portów. W reakcji na zamachy terrorystyczne największe europejskie lotniska wprowadziły dodatkową ochronę.
Autor: Kazimierz Sikorski