Stój, bo strzelam! Akcja rzeszowskiej policji ze zgubionym nabojem w tle
Policjanci złożyli zawiadomienie o naruszeniu nietykalności cielesnej. Zatrzymani skierowali sprawę do sądu, zaalarmowali komendę wojewódzką i ministerstwo. Oto efekty nocnej akcji policji na ul. Zajęczej w Rzeszowie
Kamilę zmroziło, kiedy najpierw usłyszała: „stój, bo strzelam”, a potem zobaczyła przed twarzą wylot lufy pistoletu policyjnego. Wyszła tylko zobaczyć, co dzieje się przed domem.
A działo się sporo. Skutego Michała policjant ciągnął w kierunku radiowozu, za łzawiącym od gazu Jarkiem uganiał się drugi, po Mateusza mieli dopiero przyjść.
Potem był komisariat, izba wytrzeźwień, przesłuchania, znaleziony pod domem nabój pistoletowy i zawiadomienie prokuratury. Wszystko w ciągu niespełna 24 godzin. Bo Michałowi zachciało się spokoju w środku nocy.
Alarm wyje i wyje
Michał Twardowski mówi, że około pierwszej po północy alarm w pobliskiej siedzibie dilera samochodowego wył opętańczo. Raz po raz włączał się i wyłączał.
Po pół godzinie Michał zadzwonił pod 997. W domu małe dziecko chce spać, a może ktoś się włamuje do firmy po sąsiedzku, więc z potrzeby własnej i lokatorów domu, ale też obywatelskiego obowiązku zaalarmował służby.
Przynajmniej próbował. Mówi, że raz bez skutku, drugi raz bez skutku, za trzecim telefonem był już mocno podenerwowany, mogło mu się coś wyrwać. I za trzecim interweniował skutecznie, bo przyjechał patrol. Nie do dilera samochodowego, ale na Zajęczą w Rzeszowie, gdzie Michał z Jarkiem mieszkają w dwie pary.
- Przyszli pod bramkę, chcieli ode mnie dowód osobisty, nie miałem, bo dokumenty zostawiłem w samochodzie, zacząłem tłumaczyć, że nie ja jestem problemem, tylko coś się dzieje u tego dilera, tam powinni sprawdzić - opowiada Michał. - Jednak jeden z nich koniecznie chciał ode mnie dowód, miał ochotę wejść na posesję, nie zgodziłem się, przyznaję - rozmowa robiła się coraz bardziej gwałtowna. Ja o alarmie, on o legitymowaniu, w końcu poczułem, że to nie ma sensu, niewykluczone, że rzuciłem jakieś: „to sr…ł was pies”, chciałem odejść. Jeden z nich sięgnął przez bramkę, próbował mnie chwycić, potem wszedł, rzucił na ziemię. I się zaczęło.
Ciąg dalszy opisują w zawiadomieniu do prokuratury.
Michał opowiada, że policjant rzucił go twarzą do ziemi, wykręcił ręce na plecy, zapiął kajdanki. On wzywał na pomoc Jarka Barana - przyjaciela, który mieszka w tym samym domu. Jarek spał, wrócił właśnie z koncertu, bo gra w kapeli, zmachany był, nie miał siły siedzieć przy grillu, choć gości tego wieczora mieli kilku. Łyknął symbolicznie i położył się spać. Długo nie pospał, z łóżka wyrwał go krzyk Michała.
- Wybiegłem przed dom boso, bez koszulki, tylko w spodniach dresowych. Zaspany, nie wiedziałem, co się dzieje, Jacyś policjanci ciągnęli Michała przez bramkę, poszedłem za nimi, nie zdążyłem zapytać, o co tu chodzi, dostałem gazem po oczach. Przestraszyłem się, zacząłem uciekać, przez łzy niewiele widziałem, potknąłem się, przewróciłem, dogonił mnie policjant, szarpnął, dwa razy rzucił o ogrodzenie. Zostałem skuty, ale z przodu i wrzucony do radiowozu obok Michała - opowiada.
Kiedy skuwali Michała, Kamila z przerażenia nie potrafiła się ruszyć. W końcu odważyła się zrobić w kierunku akcji kilka kroków.
- Wtedy usłyszałam: „stój, bo strzelam”, zobaczyłam wymierzony w siebie pistolet - opowiada. - Widziało to dwóch naszych gości. Bałam się, że mnie też zaraz zabiorą, a w domu spało nasze małe dziecko.
Mateusz był jednym z gości, gra w kapeli razem z Jarkiem. Zjechali tego wieczora po koncercie, chcieli przenocować przy Zajęczej, bo rano mieli grać w Mielcu. Mateusz stał przed domem, widział, co się dzieje, ale z początku się nie ruszał. Dopiero kiedy przyjechał drugi nieoznakowany radiowóz, podszedł ostrożnie, żeby zapytać, o co chodzi. Też dostał gazem po oczach. Słaniającego się współlokatorzy odprowadzili do budynku, żeby w łazience przemył oczy.
- Ci, co zostali w domu, opowiadali mi potem, że weszło dwóch, zaczęli krzyczeć: „gdzie jest ten ch…j, którego spryskaliśmy, mamy jeszcze miejsce dla trzeciego” - opowiada Michał. - Bez nakazu weszli, dziewczyny próbowały ich uspokoić, że dzieci w domu są, żeby trochę ciszej. Trafili do łazienki, wywleki Mateusza i skuli. Mamy z tego nagranie.
W doniesieniu do prokuratury znalazło się jeszcze takie zdanie: „Jeden z policjantów powiedział do Mateusza: ciesz się ch... ju, że paralizatora nie użyliśmy”.
Na dołku
Michał z Jarkiem pojechali pierwszym radiowozem, Mateusz tym nieoznakowanym. Zawieziono ich na komisariat na Baranówce. Jeszcze w radiowozie Michał próbował dociekać, za co są zatrzymani.
- Nachyliłem się w kierunku fotela pasażera, za którym siedziałem, próbowałem się odezwać, ten na fotelu kierowcy odwrócił się, chwycił mnie dłonią za potylicę i pchnął twarzą na oparcie fotela - opowiada. - Policjantka była spokojna, chwilę wcześniej mówiła nam, żeby zachować spokój, że już nic złego nam się nie stanie. A dopiero zaczęło się dziać.
Na komisariacie Jarka i Michała zaprowadzono na piętro, Mateusz trafił do innego pomieszczenia.
- Kazano nam siadać w rogach pokoju, twarzami do ściany. Tak siedzieliśmy ciągle skuci z pół godziny - opowiada Jarek.
- Słyszałem, jak Jarek prosi, żeby dali mu coś do ubrania, trząsł się z zimna, przecież wzięli go bez butów, bez koszulki - ciągnie Michał. - Krew mu się leje z palca u nogi, to po tym upadku, kiedy go gonili, krew leje mu się z przedramion, też od otarć po upadku, mnie leje się krew z ucha, bo policjant podnosił mnie skutego z ziemi za ucho. Jarek ubrania nie dostał.
Michała wzięli na korytarz na badanie alkomatem. Nie zgodził się. Jarek się zgodził, mówi, że policjant przekazał mu, że wyszły dwa promile. Nie uwierzył, przecież tego wieczora prawie nie tknął alkoholu, poszedł spać. Inni siedzieli trochę przy grillu, przecież goście byli.
- Na pewno nie byłem pijany - zapewnia Michał, choć przyznaje, że trochę z gośćmi posiedział. - Nie zgodziłem się na badanie, bo to wszystko było bezprawne. Dostałem za to dwa razy w twarz. Krzyknąłem do Jarka, który został w pokoju, czy to słyszy, zaczęli mnie zakłócać, sami krzyczeć, żebym nie uciekał. Jak miałem uciec? Z kajdankami na plecach, przez zamkniętą kratę, którą tylko policjant może otworzyć?
Potem Mateusz opowiedział im swoją historię. Trafił do innego pomieszczenia, sam. Wciąż skuty, próbował wycierać twarz w ramię, bo po dawce gazu ciekło mu z oczu, nosa i ust. Chusteczki się nie doprosił. W końcu - jak twierdzi - nie wytrzymał, wypluł nadmiar śliny z ust na podłogę, obok stopy. Za co miał dostać „z kolanka” w splot słoneczny.
- I tak będzie zeznawał - podkreśla Michał.
On sam w pewnym momencie nie wytrzymał, zapytał policjantkę, która uczestniczyła w zatrzymaniu, czy widzi, co się z nimi dzieje.
- Powiedziała, że nie widzi, a kamer tu nie ma - kończy Michal.
Zawieźli ich na izbę wytrzeźwień.
- Lekarz mnie zbadał, we krwi wyszło mi 0,39 promila, a nie 2, jak mówił policjant - opowiada Jarek. - Lekarz zapytał, co ja wobec tego tu robię?
Z izby pierwszy wyszedł Jarek, potem dwóch jego kolegów. Jarek ot tak nie wyszedł, policjanci znów go skuli. Mówi, że usłyszał od nich, że robią to, bo jest przestępcą i używa narkotyków.
Paragrafy i pocisk
Rano dowiedzieli się, że są podejrzani z paragrafu 222 kk, czyli o naruszenie nietykalności osobistej funkcjonariusza publicznego. Dowiedzieli się na komendzie przy ul. Rejtana, gdzie byli przesłuchiwani „na okoliczność 222 kk”. Michał odmówił zeznań bez adwokata, Jarek zeznawał.
- Oskarżono mnie o to, że kiedy podbiegłem do radiowozu, to kopnąłem w otwarte drzwi pojazdu i uderzyłem nimi policjanta - relacjonuje Jarek.
Zebrali się i pojechali do lekarza na obdukcję. Michał: naderwanie i krwiak małżowiny ucha lewego plus inne obrażenia. Konkluzja lekarza: „Obrażenie te mogły powstać w wyniku i okolicznościach podanych przez pana Michała Twardowskiego”. Na zdjęciach widać też otarcia na twarzy i nogach, ślady po kajdanach na nadgarstkach, zadrapania na szyi. Jarek zrobił sobie nawet pełne selfie: poobdzierane przedramiona, rozwalony paluch lewej nogi, krwawe otarcie na jednym udzie. Konkluzja lekarza - identyczna. Zadaniem sądu będzie rozstrzygnięcie, czy to efekt działań policji. I czy działania były uzasadnione.
Na Zajęczą wrócili późnym popołudniem. Mateusza wypuszczono wcześniej, już czekał na dwójkę kolegów.
- Tuż przy bramie naszego domu znaleźliśmy nabój - mówi Michał. - Zadzwoniliśmy na policję, przyjechała dwójka policjantów, ale bogu dzięki, już inni. Jeden wziął nabój w dłoń, powiedział: niebieski, pewnie nasz. Pytali, czy mamy podejrzenia, skąd się tu wziął, to opowiedzieliśmy o interwencji ostatniej nocy. Że w tym miejscu stał radiowóz, tu policjant groził Kamili bronią. Popatrzyli po sobie, powiedzieli, że z tamtymi dwoma policjantami to nie ma dyskusji, sami z nimi nie mogą się dogadać. Wzięli nabój do kieszeni i odjechali.
Michał zgłosił znalezienie naboju, dostał wezwanie na przesłuchanie. Znów na Baranówkę. Pojechał i zeznał.
Policja wyjaśnia
Pół godziny w środku nocy na ul. Zajęczej w Rzeszowie dało sporo zajęcia i organom ścigania, i wymiarowi sprawiedliwości. Przeciwko trójce zatrzymanych prowadzone jest postępowanie o naruszenie nietykalności funkcjonariusza publicznego.
Ci - z kolei - złożyli w sądzie rejonowym zażalenie na zatrzymanie przez policję. Niezależnie od tego napisali do ministerstwa sprawiedliwości, zaalarmowali Komendę Wojewódzką Policji w Rzeszowie.
- Ta sprawa pozostaje we właściwości Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie - zastrzega kom. Marta Tabasz-Rygiel, rzecznik prasowy KWP w Rzeszowie.
Bo też policjanci, uczestniczący w nocnej interwencji, podlegają policji miejskiej. A ta potwierdza, że w tej sprawie prowadzonych jest szereg postępowań wyjaśniających. Kom. Adam Szeląg, rzecznik rzeszowskiej policji potwierdza też, że „miejska” dostała od „wojewódzkiej” pismo.
- Do korespondencji załączono zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez dwóch funkcjonariuszy policji wraz z wnioskiem o przekazanie postępowania poza miasto Rzeszów oraz „wniosek o przeprowadzenie kontroli wewnętrznej i postępowania dyscyplinarnego wobec funkcjonariuszy policji - dodaje rzecznik. Toteż komendant miejski zlecił przeprowadzenie postępowania wyjaśniającego.
- Zależy nam na tym, aby sprawa została wyjaśniona przez organ bezstronny, dlatego zawiadomienie oraz dołączone do niego materiały przekazano do Prokuratury Rejonowej dla miasta Rzeszów, która za pośrednictwem Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie wyłączyła się od prowadzenia niniejszego postępowania - zapewnia kom. Szeląg. - Materiały zostały przekazane do Prokuratury Rejonowej w Łańcucie.
Prokuratura łańcucka będzie badać „kwestię zasadności i sposobu przeprowadzenia czynności służbowych w ramach podjętej interwencji, w tym też użycia środków przymusu bezpośredniego”. Tajemnicę znalezionego na Zajęczej pocisku pistoletowego też będzie badać prokuratura w Łańcucie.
- Trwa postępowanie, czynności w tej sprawie wykonuje Biuro Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Polcji - informuje Dariusz Sudak, zast. prok. rej. w Łańcucie.
Co potwierdza rzecznik rzeszowskiej policji.
- Ponadto informuję, że toczy się postępowanie wewnętrzne, które ma wyjaśnić okoliczności znalezienia amunicji, a w szczególności wyjaśnić, czy znaleziony nabój pochodzi z zasobów policji i czy został utracony przez funkcjonariusza - precyzuje kom. Szeląg.
Z kolei sąd rejonowy zajmie się skargą trójki zatrzymanych na działania policji, jak również decyzją o izolowaniu ich w izbie wytrzeźwień. Natomiast policja już wyjaśniła „wewnętrznie” zasadność użycia siły wobec trójki młodych mężczyzn. Wniosek: czynności sprawdzające „nie potwierdziły zaistnienia przewinienia dyscyplinarnego”. Tyle postępowanie wewnętrzne, bo tym samym będzie zajmował się jeszcze sąd.
Trójka zatrzymanych nie ukrywa, że lawina ich skarg na działanie policji, jak również zawiadomienie o znalezionym naboju, to także forma obrony przed „zagrożeniem” ze strony policji. A „zagrożenie” określa rzecznik policji miejskiej.
- Policjanci podejmujący interwencję złożyli zawiadomienie dotyczące naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariuszy, wywierania przemocą lub groźbą wpływu na czynności organu lub funkcjonariusza oraz znieważenia funkcjonariusza publicznego przez osoby, które były izolowane w izbie wytrzeźwień, a następnie zatrzymane - wylicza. - Materiały w tej sprawie zostały przekazane do Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie.
Na pytanie, czy zapisy z monitoringu w II komisariacie na Baranówce mogą coś wyjaśnić, odpowiada, iż monitoring „obejmuje tylko teren przed budynkiem komisariatu. Jego zapisy zostały dołączone do zebranego materiału procesowego”.
A policjantom, którzy brali udział w interwencji, dotychczas niczego nie zarzucano. Od 9 lat w policji, nie byli karani dyscyplinarnie, posiadają również pozytywną opinię służbową.
Trójka mężczyzn ma powody do obaw. Tylko za „naruszenie nietykalności” mogą dostać po trzy lata, za „wywieranie wpływu” i „znieważenie” sąd może dorzucić jeszcze trochę. Boją się i nie boją, Jarek mówi, że razem z gośćmi to 11 osób było świadkami, jak zostali potraktowani przez policję. I wszyscy gotowi są zeznawać.
- I wszystko dlatego, że zadzwoniłem na 997, bo alarm w nocy wył - kwituje Michał.
Tajemnicy wyjącego alarmu nie wyjaśniał nikt.