Stilon był jak cud świata i nasz ojciec
„Stilon - najlepszy ze światów” - tak zatytułowali sztukę o tym zakładzie twórcy spektaklu. Byli pracownicy określają go podobnie: cud świata, dobry wujek miasta, ojciec pracowników.
- Spotykamy się tu, ponieważ sztuka „Stilon - najlepszy ze światów”, nad którą właśnie pracujemy budzi wśród mieszkańców, wśród byłych pracowników Stilonu ogromne emocje - tak rozpoczął wtorkowe spotkanie z mieszkańcami Jacek Głomb, reżyser spektaklu. - Ten zakład to ważny kawał historii miasta. Warto ją przypominać w świecie, w którym nie pamięta się już o takich rzeczach. A przecież tu, w Gorzowie, trudno spotkać człowieka, który by nie miał do Stilonu jakiegoś osobistego stosunku. Mam nadzieję, że ten spektakl będzie czymś więcej niż tylko spektaklem. Że te duchy stilonowskie znów będą chodziły po tym mieście - mówił reżyser.
Katarzyna Knychalska, autorka scenariusza: - Pracując nad tekstem przez półtora roku, rozmawiałam z byłymi pracownikami Stilonu. Z tych historii chciałam wyłapać specyficzny koloryt życia zakładu. Jeśli spektakl wywoła w widzach jakieś trudne do uchwycenia wzruszenie, sentyment, będę zadowolona - opowiadała autorka.
Zakłady Włókien Chemicznych Stilon powstały w 1951 r., a już w 1956 r. rozpoczęły budowę pierwszego osiedla mieszkalnego dla pracowników przy ul. Okólnej. W 1972 r. wyprodukował pierwsze w Polsce kasety magnetofonowe. W tym okresie zakład zbudował halę sportowo - widowiskową, basen. Stilon był jednym z najważniejszych zakładów w regionie, miejscem pracy tysięcy mieszkańców. W pewnym okresie zatrudniał nawet 12 tys. osób. Fabryka prężnie się rozwijała, stosowała najnowocześniejsze technologie do produkcji jedwabiu włókienniczego. W czasach PRL Stilon kojarzono głównie z produkcją słynnych do dziś kaset magnetofonowych.
Basen nad morzem
Na spotkanie z twórcami spektaklu przyszło kilkadziesiąt osób, głównie byli pracownicy Stilonu. Wśród nich Zofia Łukańko, która pamięta początki zakładu. - To były czasy krótko po wojnie. Polska pełna była sierot, wdów, ludzie umierali na gruźlicę, nie było wykwalifikowanych kadr. Powstający wtedy zakład zbierał ludzi i szkolił ich do pracy. Wielu osobom dał w ten sposób szansę na nowe życie - opowiada Zofia Łukańko.
- Jestem pełna podziwu dla zakładu. Dbał o swoich pracowników. Zapewniał mieszkania, żłobki, przedszkola, wczasy w Międzyzdrojach, pamiętam zakładowy ośrodek z basenem z widokiem na morze. Stilon tworzył kulturę gorzowską. Do Domu Chemika zapraszano znanych piosenkarzy, na przykład Jerzego Połomskiego, sala zawsze była pełna. Były wyjazdy do opery do Poznania - opowiada Zofia Łukańko.
Sekretarz chwali za trud
W 1977 r. uroczyście otwarto Muzeum Zakładowe (dziś to Miejski Ośrodek Sztuki). W wystąpieniu I sekretarza komitetu wojewódzkiego PZPR w Gorzowie Ryszarda Łabusia z okazji otwarcia muzeum czytamy: „Obejrzeliśmy dziś rezultat tej inicjatywy, sale, w których przedstawiona jest w sposób bardzo syntetyczny, ale zarazem jakże wyrazisty, chlubna historia Stilonu, historia ludzi, ich trudu i zapału, ich ofiarności i konsekwencji w działaniu. Te właśnie cechy charakterologiczne waszej załogi od początku były podstawą kolejnych etapów dynamicznego rozwoju zakładów, podstawą ogromnego dorobku, który postawił Stilon w rzędzie największych, przodujących potentatów przemysłu chemicznego w Polsce”.
To wystąpienie ma w swoich zbiorach Robert Piotrowski, historyk i regionalista. - Muzeum dokumentowało historię Stilonu, zajmowało się też kwestiami marketingowymi. Otwarto tam BWA, dzięki temu Gorzów miał instytucję prestiżową w skali kraju. Zbiór dzieł Hasiora, który dziś jest w MOS, to właśnie pozostałość z zakładowego BWA. A tam, gdzie dziś jest Kino 60 Krzeseł, znajdowała się sala filmowa - opowiada Robert Piotrowski.
Zakupy w NRD
Urszula Turczyńska pracowała w Stilonie od 1957 r. - Po pracy zakład woził nas do lasu na grzyby, na jagody. Pracownicy byli solidarni, wspieraliśmy się nawzajem. Koleżanki z działu pilnowały sobie nawzajem dzieci. A po pracy bawiliśmy się na dancingach w Wenecji. A gdy komuś działa się krzywda, na przykład któraś z pracownic została wdową, to od razu związek zawodowy pomagał, wypłacał bezzwrotną zaliczkę. Na wczasy jeździliśmy do ośrodka Stilonu w Lubniewicach. Stamtąd stilonowski autobus woził nas na zakupy do NRD, kupowało się rzeczy dla dzieci, garnki.
Koszmarna zmiana
Aleksandra Klimczak, była pracownica, wspomina do dziś pewien dzień 1981 r. - Szłam do pracy na nockę, odprowadzał mnie mąż. Nagle widzimy, że przy bramie od strony ul. Pomorskiej pełno jest ZOMO (uderzeniowe jednostki milicji - red.), od strony ul. Walczaka też. A do pracy trzeba było iść. Żegnałam się z mężem, jakbyśmy mieli się już nie spotkać, w domu były dzieci, to był horror. Wiedzieliśmy o pacyfikacjach strajków w Ursusie, ale o tym, że coś będzie się działo u nas, nikt nie wiedział. Kobiety nie chciały podjąć pracy. Jako brygadzistka uspokajałam je, tłumaczyłam, że w razie czego będziemy uciekać. Ktoś przyniósł informację, że zomowcy z karabinami otoczyli azotownię. I że strajkujący grożą, że jeśli ZOMO wkroczy na zakład, to oni wysadzą pojemniki z azotem. Jako chemik wiedziałam, że wtedy zmiecie z powierzchni wszystko w promieniu 2,5 km. Chyba to nas uratowało - opowiada Aleksandra Klimczak.
W 1989 r. przeprowadzono restrukturyzację zakładu. W 1992 r. stał się spółką skarbu państwa, a w 1998 r. głównym udziałowcem została firma Rhodia. Potem przeszedł wiele podziałów na mniejsze spółki, tracił na znaczeniu. Obecnie zatrudnia około 300 osób.