Stelmet źle zaczął, ale dobrze skończył

Czytaj dalej
Fot. Mariusz Kapała
Andrzej Flügel

Stelmet źle zaczął, ale dobrze skończył

Andrzej Flügel

Przed tym meczem faworyt był tylko jeden, czyli Stelmet BC. Asseco to bardzo ciekawy projekt. Młoda drużyna wsparta dwójką weteranów, zawodnicy tylko krajowi. Ambitny, zaczynający dopiero karierę trener, do niedawna gracz tego zespołu. Z pewnością utrzymanie takiej ekipy kosztuje znacznie mniej niż wielu drużyn, sąsiadów Asseco w tabeli, a kilku z ich graczy już niedługo może odgrywać w lidze znacznie większą rolę niż dotychczas.

To wszystko prawda. Tyle, że dziś gdynianie nie mają już szans na czołową ósemkę i chcą już tylko w miarę dobrze dograć sezon. Dlatego klub zgodził się na transfer Filipa Matczaka, wierząc, że walka w silniejszym zespole da mu o wiele więcej.
Stąd we wczorajszym meczu kończącym 26 kolejkę ekstraklasy tylko jakiś cud, albo całkowita zapaść Stelmetu mogły przynieść sukces gospodarzom.

W pierwszej kwarcie wydawało się nawet, że mogą w tym meczu być jaszcze spore emocje. Asseco bardzo fajnie i ambitnie zaczęło, a Stelmet wyszedł na parkiet tak jakby zwycięstwo i dwa punkty miał już w kieszeni. Stąd wprawdzie pierwsze punkty zdobył Nemanja Djurisić, ale potem mieliśmy pod górkę. Jeszcze w 5 minucie wygrywał Stelmet, ale potem mieliśmy dobrze już znaną w tym sezonie zapaść. Nic nie wychodziło, podania trafiały w próżnię, a piłka nie wpadała do kosza. Rywale to szybko wykorzystali. Po rzucie, pamiętającego dni chwały Asseco, 37-letniego Piotra Szczotki gospodarze prowadzili już 21:11 i do końca pierwszej połowy sensacyjnie utrzymywali przewagę. Kibice gdyńskiego zespołu już zacierali ręce na myśl co będzie w drugiej kwarcie. Jednak mistrz postanowił się wreszcie obudzić. Zrobił to bardzo mocno i z przytupem. Przez kilka minut przycisnął na tyle ostro, że Asseco kompletnie się pogubiło. Nam z kolei udawało się dosłownie wszystko. Rzuty, podania, zbiórki, blokowanie rywali., W efekcie w 13 min po trójce Thomasa Kelatiego było 34:29. Tak wiec wynik tych trzech minut brzmiał 15:1 dla gości. To był moment w którym skończyły się emocje, jakiekolwiek nadzieje gdyńskich kibiców i ewentualny niepokój zielonogórskich fanów, który mógł się pojawić po pierwszej kwarcie.

Od tego momentu Stelmet BC kontrolował to spotkanie. To prawda, że przez długi czas nasza przewaga nie była miażdżąca i oscylowała wokół dziesięciu punktów, ale widać było, że gospodarze już nie widzą szans na pokonanie mistrzów, którzy już weszli na swoją normalną ,,ścieżkę”. Stelmet grał na zupełnym luzie, był tak pewny swojej przewagi, że nie było strachu iż coś się w gdyńskiej hali może wydarzyć złego.

I tak już było do końca tego meczu. Trener Artur Gronek mógł więc spokojnie desygnować na parkiet Kamila Zywerta i Jakuba Dera. Ten drugi w 38 min trafił zza linii 6,75 m i Stelmet najwyżej wygrywał w tym spotkaniu, bo 79:58.

Chwaląc nasz zespół za zwycięstwo w meczu z gatunku tych ,,które muszą się odbyć” trzeba jednak trochę ponarzekać. Taki zespół jak mistrz i lider nie powinien zmarnować siedmiu rzutów osobistych z 15 wykonywanych do dało niechlubne 46,7 proc. celności w tym elemencie. W takim spotkaniu nie miało to żadnego wpływu na wynik. W spotkani z silniejszym rywalem może mieć znaczenie. Przed naszą ekipą kolejny ,,spokojny” pojedynek w Zielonej Górze ze Startem Lublin.

Andrzej Flügel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.