Luty 1880 r. Trwa amerykańska wyprawa do Bieguna Północnego. Statek "Jeanette" dryfuje wmarznięty w lód. Wyprawa kończy się tragicznie.
Koniec XIX w. był czasem penetrowania niezbadanych dotychczas miejsc na Ziemi. Wyprawy wyruszały w głąb Afryki i Azji, na niezdobyte dotychczas wierzchołki górskie oraz w stronę biegunów. Szczególnie te właśnie dwa „szczyty Ziemi” przyciągały podróżników. Ten, komu jako pierwszemu dane byłoby na nich stanąć, zyskałby światową sławę i uznanie. Jedną z takich właśnie wypraw do bieguna opisał amerykański historyk Hampton Sides w książce „W królestwie lodu”.
O zdobyciu bieguna północnego zamarzył młody oficer amerykańskiej marynarki George De Long. Bakcyla Arktyki połknął biorąc udział w wyprawie poszukiwawczej statku „Polaris”, który zaginął na wodach koło Grenlandii. Odtąd nie mógł się uwolnić od chęci powrotu na północ i zmierzenia się z biegunem. Zamierzał tam dopłynąć statkiem, zgodnie z popularną wówczas teorią, że za lodowym pasem otaczającym północny wierzchołek ziemi znajduje się otwarte ciepłe morze. Do bieguna można więc dopłynąć, trzeba tylko na odpowiedniej jednostce przebić się przez lodową obręcz.
Pomysł wyprawy De Long zgłosił Jamesowi Gordonowi Bennettowi, wydawcy i redaktorowi naczelnemu największej wówczas amerykańskiej gazety „New York Herald”. Bennet był milionerem znanym z ekscentrycznego zachowania i dziwnych pomysłów. Ale miał też nosa do atrakcyjnych tematów. To on sfinansowała głośną wyprawę poszukiwawczą rzekomo zaginionego w Afryce misjonarza Davida Livingstone’a. Teraz zaś zgodził się pokryć koszty wyprawy na biegun, pod warunkiem wszakże, że jego gazeta będzie miała wyłączność na relacje.
Za pieniądze prasowego magnata De Long zakupił brytyjski bark „Jeanette”, który następnie w wojskowej stoczni w San Francisco został wzmocniony, tak aby zniósł trudy przebijania się do bieguna. Z doświadczonych marynarzy skompletowano załogę, zgromadzono broń, sprzęt i zapasy żywności.
Wyprawa wyruszyła z San Francisco 8 lipca 1879 r. i pożeglowała na północ, by minąwszy Alaskę i Syberię dotrzeć do pasa lodu i przebić się przez niego korzystając z letniej pogody. Niestety, De Longowi nie udało się znaleźć spodziewanego przesmyku w lodzie wiodącego ku ciepłym wodom na biegunie. „Jeanette” - jak to często zdarzało się statkom wielorybniczym - została jesienią uwięziona w lodowym paku.
Statek spędził w okowach rok, a potem drugi, dryfując razem z lodową pokrywą. Załoga miała wystarczająco dużo żywności, poza tym polowała na morsy i białe niedźwiedzie. Kres temu bytowaniu położyło zmiażdżenie „Jeanette” przez napierające kry lodowe.
Załoga wcześniej zeszła na lód i wyniosła zapasy. Następnie zaś ciągnąc trzy duże łodzie skierowała się na południe, ku wybrzeżom Syberii. Marsz był niezwykle trudny. Lód był nierówny, pełen zarówno wzniesień, jak i niebezpiecznych szczelin. Brakowało słodkiej wody i żywności. Gdy wreszcie resztkami sił Amerykanie dotarli do otwartego morza, wsiedli do łodzi i powiosłowali w stronę kontynentu.
Dopadł ich jednak potężny sztorm, który rozdzielił łodzie, Jedna zatonęła razem z załogą. Dwie pozostałe cudem dopłynęły do brzegu. Tam jednak czekała na nich śnieżna pustka, bez osad ludzkich i bez nadziei na ratunek. Los sprzyjał grupie dowodzonej przez inżyniera mechanika George’a Melville’a, która natknęła się wreszcie na Czukczów i rosyjskich zesłańców, którzy udzielili jej pomocy.
Grupie pod dowództwem De Longa zaczęło brakować żywności i sił. Nie byli w stanie posuwać się na południe i po kolei umierali z wyczerpania. Gdy po kilku miesiącach ich zasypane śniegiem obozowisko odkrył Melville, zastał już tylko zamarznięte zwłoki.
Ci, którzy ocaleli zostali otoczeni opieką przez władze rosyjskie. Przewieziono ich do Jakucka, gdzie podejmował ich gubernator. Zetknęli się tam z grupą zesłańców politycznych, którzy prosili ich o pomoc w przygotowaniu ucieczki. Hampton Sides nie wspomina o tym, ale byli wśród nich Polacy, w tym znany potem pisarz Wacław Sieroszewski. Z Jakucka Amerykanów dowieziono saniami do kolei, a następnie do Petersburga, gdzie przyjął ich car.
Zwłoki De Longa i jego ludzi w 1883 r. zabrano z Syberii i uroczyście pochowano w Nowym Jorku.