Stanisław Chomski: Srebro? Będą nam mówić o porażce
Tuż przed rozpoczęciem walki o złoto drużynowych mistrzostw Polski gorzowski szkoleniowiec Stanisław Chomski zapewnia, że jedzie po zwycięstwo z Get Wellem
Panie trenerze, to lepiej, że pierwszy mecz jest w Toruniu?
Lepiej się bronić niż atakować, ale czy ja wiem? To są zdania podzielone. Teraz nie ma co przywiązywać do tego wagi. Taki jest regulamin. Kibice też chcieli, żeby być jak najwyżej i rundę zasadniczą skończyliśmy jako pierwsi. Dla nas to satysfakcja i zapewne dla fanów, że będą mogli oglądać rewanż na własnym stadionie. A w przypadku sukcesu, świętowanie u siebie to już w ogóle supersprawa. Oby tak było.
A gdyby tego sukcesu nie było, to oznaczałoby to porażkę?
Ja bym tak tego nie rozgraniczał, aczkolwiek będą tacy, którzy tak będą mówili. Są tacy kibice, którzy zawsze będą niezadowoleni. Finał jest nasz i to już jest sukces. Kto zdobędzie mistrzostwo Polski? To bardzo złożona kwestia. Wiele czynników ma wpływ na to. Nie chcę rozbierać to na czynniki pierwsze. Moją dewizą, którą na każdym kroku wpajam swoim zawodnikom - i osobom, które ze mną współpracowały - że jeździmy po zwycięstwo zawsze i wszędzie. Taki jest cel na ten finał, ale przekonamy się, co przyniesie nam los.
Niedawno był pan trenerem ówczesnego Unibaksu. Pańska znajomość toruńskiego toru będzie dla pana zawodników atutem?
Informacje, które dostarczam zawodnikom, oni w jakiś sposób wykorzystują. Jednym to się przydaję, drugim nie. Trzeba być bardzo ostrożnym, bo można dostarczyć takich informacji, które są nieracjonalne. Warunki, w których jeździło się chociażby w rundzie zasadniczej, z całą pewnością będą się różnić od tych w tę niedzielę - temperatura, wilgotność powietrza i wiele innych drobnostek wpływa na to, że motocykle inaczej się zachowują. Tor może być podobnie przygotowany, a nie idzie wykrzesać mocy. Na pewno te wiadomości pomogły nam w pierwszym meczu, ale należy uważać, by tego nie przeceniać. I czasami nie wmawiać zawodnikom czegoś, co oni czują inaczej. Warunki atmosferyczne mogą mieć wielkie znaczenie, zwłaszcza na Motoarenie, gdzie stadion w dużej części jest zadaszony i może umożliwić jazdę nawet przy padającym deszczu. To będzie atutem gospodarzy.
Jedziecie po zwycięstwo, ale możecie wrócić też z porażką. Jest jakaś różnica punktowa, którą by pan zaakceptował?
Na pewno faworytem jest Get Well. A jaka różnica? Nie ma takiej. Nawet zwycięstwo nie daje sukcesu w rewanżu. Zielonogórzanie też byli usatysfakcjonowani rezultatem spotkania z Torunia w półfinale, bo mówiono, że ten czy tamten już gorzej nie może pojechać. W meczu z Wrocławiem też mówiono, że Maciek Janowski już nie może mieć gorszego występu niż miał w Poznaniu. A pojechał gorzej. A to przecież czołowy zawodnik nie tylko naszej ligi. Ja będę dopiero spokojny, jak wygramy ten dwumecz. Finały naprawdę rządzą się swoimi prawami.
Będą może jakieś zmiany w przygotowaniu mentalnym?
Nie. Zawodnicy razem z psycholog Julią Chomską wypracowali pewien system w trakcie rozgrzewek. Może te nasze zabawy, gierki, wyglądają czasami śmiesznie, ale oni mają swój sens. Każda zabawa czy też ćwiczenie, które ona stosuje, powoduje, że musisz uruchomić swoją świadomość, koncentrację, mobilizację i perfekcję.
A nie wolałby pan jechać w finale z Ekantor.pl Falubazem?
Oni sami sobie zgotował taki los. Zapewne kibice chcieliby raz jeszcze zobaczyć derby i pewnie otoczka byłaby bardziej ekscytująca. Aczkolwiek ten finał wychodziłby poza ramy rywalizacji sportowej. A w meczu z Toruniem żyje się jedynie aspektem czysto sportowym.
Jak się panu wydaje, dlaczego zielonogórzanie pojadą jedynie o brąz, a nie o złoto?
Trudno mi powiedzieć, mnie tam nie było. Patrząc jedynie na punkty, to zabrakło skuteczności, takiej jaką sobie życzyli. Mówili, że tak słabo nie pojedzie Patryk Dudek i Jarosław Hampel. Fakt, pojechali, ale Piotr Protasiewicz nie wygrał biegu, ale ja też miałem takie spotkania, że moi liderzy nie odnosili zwycięstw. Każdy mógł zdobyć więcej punktów. Nie może wszystko skupiać się na jednym zawodniku. Torunianie umieli skutecznie odrobić stratę z czterech pierwszych wyścigów. Mimo że większość obserwatorów wieszało już medale na szyjach zielonogórzan. Mówiono, że to ekipa kompletna, ale nie takie nie dawały sobie rady. To jest piękno sportu. My też nie wiemy, jak to będzie. Z Wrocławiem też nie byliśmy faworytem, ale w Poznaniu wiedzieliśmy, po co pojechaliśmy. Tam nam wszystko wyszło. Na tym to polega. A potem jedni się cieszą, drudzy płaczą.