Stanęli murem za Żukiem - kto za to zapłacił?
Przewodniczący Rady Miasta kupił tysiąc plakietek na samochód, mistrz świata w karate wydał 2,6 tys. zł na koszulki i przypinki. A kto wymyślił hasło #MuremZaŻukiem?
Reklamy w gazetach, w pojazdach MPK, profil na Facebooku, telebim przed ratuszem, rozdawane koszulki, przypinki i plakietki na samochód. Tak wyglądały przygotowania i sama poniedziałkowa manifestacja poparcia dla Krzysztofa Żuka. Wtedy radni zdecydowali, że nie poprą wniosku CBA i nie wygaszą mandatu prezydenta.
Początkowo szacowaliśmy, że przed ratuszem zebrało się nawet 2 tysiące osób. – Było bardzo dużo osób, szacunkowo 1 tys. – 1,2 tysiąca – ocenia Jerzy Ostrowski, dyrektor ratuszowego Wydziału Bezpieczeństwa Mieszkańców i Zarządzania Kryzysowego.
Dr Agnieszka Łukasik–Turecka z KUL, ekspertka od marketingu politycznego mówi wprost: - Oczywiście, że nie była to w całości akcja oddolna, którą zorganizowali niezaangażowani politycznie mieszkańcy. Świadczy o tym choćby zaangażowanie radnych PO w akcję prowadzoną w mediach społecznościowych – mówi.
Postanowiliśmy sprawdzić, kto stał za manifestacją, kto za nią zapłacił i ile mogło to kosztować.
Karateka i koszulki
Formalnie manifestację do ratusza zgłosił Daniel Iwanek, trzykrotny mistrz świata w karate. - Wziąłem na siebie ciężar organizacyjny, ogarniałem media społecznościowe, skrzyknąłem znajomych – mówi i przyznaje: - Pół godziny przed manifestacją zacząłem się stresować, że nikt nie przyjdzie, ale po chwili ludzi zaczęło przybywać i odetchnąłem.
Karateka zamówił też 700 koszulek z hasłem #MuremZaZukiem i 300 przypinek z takim sloganem. – Wydałem na to jakieś 2,6 tys. zł. Nie jestem bogaczem, ale jeszcze mnie na taki wydatek stać. Zwłaszcza w tak ważnej sprawie – tłumaczy. Koszulki i przypinki były rozdawane przed ratuszem. Tak samo jak magnetyczne plakietki na samochód. Kto przyniósł te ostatnie? Nie wiadomo. – Przyszli różni ludzie z różnych środowisk i każdy coś przyniósł. Jedni mieli baloniki, inni transparenty, a kolejni plakietki magnetyczne. Nie wiem, kto to był.
Iwanek przyznaje, że nie miał kontroli nad wszystkim, co działo się pod ratuszem i nad przygotowaniami do manifestacji. – Reklamy w MPK? Nie wiem, kto za nie zapłacił, nikt się ze mną w tej sprawie nie kontaktował – mówi.
Weronika Opasiak, rzeczniczka MPK zapewnia, że za reklamy manifestacji w pojazdach miejskiej spółki nie zapłaciła ona sama.
- Reklamę wykupiła prywatna osoba. Było to 100 plakatów A3 w pionie. Za reklamę zapłacono zgodnie z obowiązującym w MPK Lublin cennikiem – informuje. Oznacza to, że przy wykupieniu reklam na np. tydzień, ktoś musiał zapłacić 1,2 tys. zł.
Telebim przed ratuszem postawiła stacja Lubelska.tv. Jej właściciel Sławomir Opoka zapewnia, że nikt za to firmie nie zapłacił. - To była nasze inicjatywa. Wystąpiliśmy o zgodę, postawiliśmy telebim, robiliśmy relację live. To była forma naszej promocji, bo jesteśmy nową stacją w województwie – mówi.
Ona to wymyśliła
Manifestacje „prowadziła” Justyna Domaszkiewicz, menedżer w kawiarni Le’Żak, organizatorka eventów, mająca doświadczenie w zagrzewaniu publiczności programów telewizyjnych do „spontanicznych” reakcji.
Domaszkiewicz wymyśliła też hasło – hasztag #MuremZaŻukiem.
- To był odruch - mówi o swoim udziale w manifestacji. - Potrzeba, która stała się oczywistą jak tylko dowiedziałam się o tym, co się dzieje. Prezydent Żuk jest dobrym gospodarzem, wszyscy to doceniają i to się nie powinno zmieniać. Poza tym, wyszłam z Internetu po to, żeby podobnie jak wszyscy uczestnicy tego wydarzenia wyrazić swoje wsparcie dla prezydenta – opowiada i dodaje, że manifestację animowała za darmo.
Tysiąc od przewodniczącego
Piotr Kowalczyk, przewodniczący Rady Miasta przyznaje się do promowania akcji na Facebooku. Wyjaśnia się też, kto zadbał o plakietki na samochód: - Kupiłem ich 1,5 tysiąca za 1 tys. zł, ale lipa, bo plakietki odpadają. Mogłem wybrać droższe – przyznaje.
Strzał w dziesiątkę
Zdaniem pani doktor Łukasik-Tureckiej zwłaszcza działania na Facebooku zostały przeprowadzone profesjonalnie. Bardzo dobrze był wykorzystany hasztag #MuremZaŻukiem. – Jest krótki, a niosący obszerną treść. Zastosowanie hasztaga łączyło ze sobą różne wpisy na ten sam temat. Zadziałał marketing wirusowy, dzięki udostępnianiu postów widzieli je znajomi znajomych. Ze strony przeciwnej takich działań nie było – wyjaśnia.
- Nie chcemy rozgłosu. Przez tę stronę chcieliśmy tylko poprzeć prezydenta. Rozgłos dla nas jako ludzi jest niepotrzebny. Normalnie pracujemy, mamy rodziny. Zakładając tę stronę uznaliśmy, że może jest więcej w tym mieście takich ludzi, którzy myślą, że pan Żuk dobrze rządzi miastem. Zaskoczyło nas, że tyle osób polubiło stronę. Ludzie potrafią być okrutni, szczególnie w internecie. My tak normalnie mamy zwykłe życie i chcemy, żeby tak było nadal. Czy nie zaczną o nas pisać, że chcemy sobie coś załatwić, czy coś dostać od pana Żuka? Pewnie zaczną i nikomu nie wytłumaczymy, że po prostu mieszkamy w Lublinie i widzimy, że miasto się ciągle zmienia – odpisali na FB autorzy profilu Popieramy Krzysztof Żuka.
Dr Łukasik-Turecka zauważa, że manifestacja nie zatrzyma CBA przed kolejnymi działaniami wobec Żuka. Ale może sprawić, że PiS w Lublinie może mieć kłopoty. – Jeśli mandat prezydenta zostanie wygaszony, to uczestnicy akcji proprezydenckiej swoją złość skierują w stronę partii rządzącej. Mogą uznać, że to zemsta, atak na nich, a nie tylko na prezydenta – tłumaczy ekspertka.
Beata Krzyżanowska, rzeczniczka prezydenta Lublina zapewnia, że Krzysztof Żuk ani finansowo ani organizacyjnie nie był zaangażowany w manifestację.