Stachel: - To jeszcze nie koniec tej sprawy
Sąd Najwyższy zdecydował, iż sprawa zwolnienia Hieronima Stachela z OSM Cuiavia zostanie ponownie rozpatrzona przez Temidę.
Sprawa dotyczy głośnego przed dwoma laty konfliktu między prezesem OSM Cuiavia Jarosławem Marciniakiem a szefem zakładowej „Solidarności” Hieronimem Stache-lem. Związkowiec został zwolniony. Sąd Okregowy oddalił powództwo Hieronima Stachela o przywrócenie do pracy.
- Sprawa została definitywnie zakończona. Dziś już żyjemy zupełnie innymi tematami. Ta sprawa już dla nas nie istnieje - komentował wówczas prezes Jarosław Marciniak. Hieronim Stachel natomiast przekonywał, że na ogłaszanie sukcesu prezesa jest jeszcze za wcześnie. Sprawę skierował do Sądu Najwyższego.
Minęły dwa lata. I gdy wielu już o tym konflikcie zapomniało, Hieronim Stachel uzyskał satysfakcjonujący dla siebie wyrok. Sąd Najwyższy uchylił postanowienie Sądu Okręgowego w Bydgoszczy i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia.
Sąd Najwyższy nie miał wątpliwości, że wypowiedzenie warunków pracy i płacy nastąpiło z naruszeniem ustawy o związkach zawodowych, która zakłada szczególną ochronę „trwałości stosunku pracy działacza związkowego”. W uzasadnieniu stwierdził również, że „zaproponowanie długoletniemu pracownikowi zatrudnienia na stanowisku znacznie poniżej jego kwalifikacji zawodowych (stanowisko sprzątacza) może być odczytane jako próba upokorzenia i skłonienia pracownika do odmowy przyjęcia nowych warunków, czego skutkiem jest rozwiązanie stosunku pracy”.
- Trochę długo czekałem na ten wyrok. Jestem nim jednak usatysfakcjonowany. Okazuje się, że to jednak ja miałem rację. Nie życzę nikomu tak długiej walki. Ludzi, którzy tak długo walczą, nie ma w Polsce zbyt wielu. Po roku, dwóch się poddają. Ja się nie poddałem - wyznaje Hieronim Stachel.
W OSM Cuiavia nie pracuje już trzy lata. Ciężko było mu znaleźć inny etat. - W naszym kraju dostałem wilczy bilet. Nikt nie chciał mnie przyjąć do pracy. Pisałem CV. Pracodawca poszukujący elektryka się do mnie zgłaszał. Gdy dowiadywał się, że jestem związkowcem, rezygnował. Dlatego musiałem założyć prywatną działalność - zdradza.
Staechel chce wrócić do pracy i dalej walczyć o prawa pracownicze. Jest dobrej myśli. - Po tym, co usalił Sąd Najwyższy, przegrać już tego nie powinienem - wyznaje. Nie ukrywa, że w tym trudnym dla niego okresie bardzo pomogli mu koledzy i koleżanki z „Solidarności”. - Gdyby nie związki zawodowe, zarząd regionu bydgoskiego, sekcja krajowa i kancelaria prawna zarządu regionu bdygoskiego, to na walkę nie miałbym żadnych szans. Bez tego wsparcia bym sobie nie poradził - zdradza.
Skontaktowalismy się z prezesem Jarosławem Marciniakiem. Nie chciał komentować tej sprawy.