Dziś będzie na temat opozycji i charyzmy kandydatów na prezydenta. A właściwie jej braku, bo chyba dla nikogo nie jest tajemnicą, że fakt, iż w gronie tym nie ma zdecydowanego lidera, to dowód na ich ogólnie przeciętny poziom.
Jeśli ktoś absolutnie odrzuca głosowanie na Andrzeja Dudę, to w ostatecznym wyborze osoby godnej go zastąpić, będzie zapewne stosował metodę „mniejszego zła”.
Ja wiem, pandemia nie pozwoliła kandydatom rozwinąć skrzydeł, ale czy przez ostatnie dwa miesiące usłyszeliśmy od Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, Władysława Kosiniaka-Kamysza, Szymona Hołowni, Roberta Biedronia lub Krzysztofa Bosaka cokolwiek, co pozwoliłoby nam się dowiedzieć, jakiej właściwie Polski chcą dla nas?
Idę o zakład, że mielibyśmy wielki problem z przypomnieniem sobie jakichś ich złotych myśli lub ważnych projektów cywilizacyjnych, o które moglibyśmy się sprzeczać lub nocami analizować możliwość ich zrealizowania. Śmiem nawet twierdzić, że w tym kontekście koronawirus był dla nich wygodny, bo nie musieli w pocie czoła niczego wymyślać, tylko powtarzali rytualne już narzekania na PiS i Dudę.
I nawet jeśli celnie tego ostatniego punktowali, to przecież prawdą jest także, że wszystko to już znamy i moglibyśmy powtórzyć obudzeni w środku nocy.
Kiedy sobie wyobrażę debatę wyborczą pomiędzy obecnym prezydentem (również pozbawionym charyzmy) i którymkolwiek z pretendentów, to tęsknię za debatą Tuska z Kaczyńskim. To było, jak na Polskę, starcie tytanów, zaś to, co nas teraz ewentualnie czeka, może okazać się co najwyżej niezłym środkiem dla ludzi cierpiących na bezsenność. Cóż, dobre i to.