„Sprytny Waldemar” z PiS, czyli co w Łodzi chce osiągnąć poseł Buda
Poseł Waldemar Buda, kandydat PiS na prezydenta Łodzi, wśród polityków koalicji PO-SLD rządzącej miastem dorobił się już mało wdzięcznej ksywki „sprytny Waldemar”, opcjonalnie „cwany Waldek”. Co i tak nie zmienia faktu, że to poseł Buda w tej chwili jest o krok przed koalicją, która tylko na jego działania reaguje. A czasem wręcz je reklamuje.
Poseł Waldemar Buda, kandydat PiS na prezydenta Łodzi, wśród polityków koalicji PO-SLD rządzącej miastem dorobił się już mało wdzięcznej ksywki „sprytny Waldemar”, opcjonalnie „cwany Waldek”. Co i tak nie zmienia faktu, że to poseł Buda w tej chwili jest o krok przed koalicją, która tylko na jego działania reaguje. A czasem wręcz je reklamuje.
Kampania wyborcza nawet jeszcze się nie rozpoczęła, a poseł Buda, ledwie trzy tygodnie od partyjnej nominacji, zaczął od obietnicy wyborczej naprawdę z wysokiego pułapu. Obiecał bezpłatną komunikację miejską dla wszystkich płacących w Łodzi podatki. Kandydat PiS na prezydenta Łodzi podkreśla, że może to skłonić do płacenia podatków w mieście osoby przyjezdne, które w Łodzi pracują, ale w niej nie mieszkają, a może nawet skusić je do przeprowadzki. Kolejny argument? Mniejsze korki.
Koalicjanci z PO-SLD z miejsca ochrzcili Budę populistą i „sprytnym” bądź „cwanym Waldemarem”. Bez względu na to, czy propozycja jest realna, czy nie, i tak będą się z nią mierzyć w kampanii, bo kandydat PiS pod projektem bezpłatnej komunikacji już zbiera podpisy i bez względu na ocenę władz Łodzi, ten temat będzie kołem zamachowym kampanii Waldemara Budy.
Poseł PiS wyprzedza koalicję o co najmniej o kilka kroków. Powodów jest trochę, choćby ten, że inaczej prowadzi się kampanię, gdy się jest posłem i dopiero walczy o prezydenturę, a inaczej, gdy się miastem rządzi i chce władzę utrzymać.
Narrację narzuca Buda, a PO, SLD i Nowoczesna tylko strzały odbijają i bywa, że przy okazji kandydata PiS reklamują. Weźmy kolejną obietnicę posła Budy, czyli Kartę Łodzianina ze zniżkami w instytucjach miejskich. Nowoczesna z miejsca uznała, że to czysty rabunek ich pomysłu. Reakcja Budy? To odzew na propozycje łodzian, z którymi rozmawiał. Poseł PiS dodał też, że ubolewa, iż propozycje Nowoczesnej są tak mało rozpoznawalne, czym dość sprawnie Nowoczesną zgasił. Nieco lepiej poszło SLD i wiceprezydentowi Tomaszowi Treli. Działacze SLD wytknęli posłowi Budzie, że ogrzewał się w blasku fleszy, gdy promującego przedsiębiorczość kampera w teren wysyłała Łódzka Specjalna Strefa Ekonomiczna. Zarzut SLD? Buda promuje się za publiczne pieniądze państwowej spółki, którą dowodzi inny polityk PiS Marek Michalik.
W ŁSSE odpowiadają, że Buda pomaga Strefie w ministerstwach od początku, gdy tylko dostał mandat posła. Dlaczego zatem miałby się na konferencjach Strefy nie pokazywać? Argument z gatunku tych słabszych. Strefie pomaga i łaski nie robi, bo także po to go wybrano. Ale teraz w Łodzi poseł Buda występuje już w zupełnie innej roli i promuje nie tylko przedsiębiorczość, ale przede wszystkim siebie, właśnie za publiczne pieniądze.
Wczoraj inicjatywę próbował przejąć wiceprezydent Trela i SLD informując, że to Buda, który chce bezpłatnej komunikacji, poparł w Sejmie ustawę, która podwyższy ceny paliwa. Czy SLD przejął inicjatywę? Nie, bo nie opadł jeszcze kurz po akcji ze środy, roboczo ochrzczonej „okupacją magistratu przez posłów PiS”. Poseł Buda z posłami Małgorzatą Janowską i Robertem Telusem domagali się od prezydent Hanny Zdanowskiej (PO), by wymogła na swych urzędnikach wydanie odpowiedzi na dawno przeterminowane interpelacje radnych PiS, m.in. dotyczące wysokości nagród przyznanych łódzkim urzędnikom. Akcja z jednej strony ofensywna i ciekawa, tylko czy spontaniczna? Identyczne akcje przeprowadzili posłowie PiS w Gdańsku i Warszawie.
Z drugiej zaś strony, wejście do magistratu i powoływanie się na art. 19. ustawy o wykonywaniu mandatu posła jest fałszywe w sytuacji, gdy w tym samym momencie toczy się posiedzenie Sejmu i to tam winni być wtedy ci, którzy się na ów artykuł powołują.
Oglądając jednak przebitki z Łodzi telewidzowie mogli mieć wrażenie, że doszło tu do jakiegoś dramatycznego kryzysu politycznego. Ci zaś, którzy Zdanowskiej zarzucają nadmierny rozmach propagandowy pewno byli zachwyceni zdenerwowaniem rzecznika Marcina Masłowskiego. Tyle tylko, że najciekawsze jest zawsze nie to, co obraz pokazuje, ale to, co on zasłania. Buda to Buda, ale dwójka posłów z okręgu piotrkowskiego zamartwiających się o stan publicznej informacji w Łodzi trąci szopką na odległość. Tym bardziej że sytuację łatwo można odwrócić, bo i rząd PiS ma problem z odpowiedziami na interpelacje opozycji w terminie. Buda chyba wiarygodniej wypadłby sam. Albo w towarzystwie bohaterów akcji, czyli radnych PiS, przed którymi - jak radni twierdzą - magistrat ukrywa informacje. To jest właśnie coś, co w tych obrazkach z „okupacji magistratu” nie pasowało od początku.
W otoczeniu posła Budy, od kiedy tylko ogłoszono go kandydatem na prezydenta Łodzi, jedynym radnym jest Marcin Zalewski. To pracownik biura posła usunięty jesienią z klubu radnych PiS i zawieszony w prawach członka partii po dość niefrasobliwej wypowiedzi w studiu radiowym. Łódzcy radni PiS od Budy na razie stronią, jakby się bali z nim pokazać, za tym jednym wyjątkiem pokazania się przed dziennikarzami, wyjątkiem póki co mało przekonującym. Mało przekonującym, bo to przecież była akcja zlecona przez Nowogrodzką. A PiS ma w Łodzi problem bardziej niż strukturalny. Otóż prezydenta Łodzi z PiS chcą tu tylko wyborcy tej partii.
A nie chce go najważniejsza osoba w łódzkim PiS, czyli Janina Goss. Gdyby - hipotetycznie - Buda prezydentem został, władza mecenas Goss w PiS rozpadłaby się w gruzy, bo tłuste stanowiska w spółkach aparatowi partyjnemu rozdawałby właśnie on. To jest naturalna konsekwencja, identycznie usamodzielniała się przecież w PO zahukana w początkach pierwszej kadencji Hanna Zdanowska. A dziś nie ma wątpliwości, kto w łódzkiej PO jest najważniejszy. Wojewodę lub marszałka (w którego PiS mierzy w wyborach samorządowych) odwołać można zawsze, prezydenta miasta - nie. Ta samotność Waldemara Budy jest na razie dość charakterystyczna w jego publicznej, łódzkiej aktywności, wyjąwszy opisywany wcześniej przypadek Marka Michalika i ŁSSE.
Buda ma pod górkę w łódzkim PiS, bo został do tej partii przeszczepiony razem ze swym politycznym patronem Januszem Wojciechowskim, przez całe lata związanym z PSL. Nie był kandydatem z bajki Janiny Goss. Wszyscy w łódzkim PiS to wiedzą, dlatego zaklepanie jego kandydatury przez komitet polityczny PiS to jej porażka. Ale to, czy ten przeszczep będzie udany, zależy od sukcesu wyborczego Budy.
A co będzie sukcesem? Wcale nie zwycięstwo ani nawet przejście do II tury. Sukcesem będzie już lepszy wynik kandydata na prezydenta od wyniku listy PiS w wyborach do Rady Miejskiej. To dla kandydata PiS będzie niezwykle trudne zadanie, bo ciągnie się za nim ogon fatalnych dla Łodzi decyzji rządu PiS, jak utrącenie kontraktu na caracale i chińskiego terminalu przy Pryncypalnej, którym to decyzjom rządu Buda przyklaskiwał.
Gdyby się jednak okazało, że zbiera elektorat spoza PiS, wówczas nawet centrala na Nowogrodzkiej zrozumiałaby, że w Łodzi możliwe jest zbudowanie nowego lidera, choćby i wbrew oczekiwaniom mecenas Goss, przyjaciółki Kaczyńskiego.
Ma też Waldemar Buda swój, może nie sukces, ale sukcesik. „Okupacja” co prawda nie wyprowadziła z równowagi prezydent Zdanowskiej, bo ta konfrontacja pokazała bez żadnych wątpliwości, kto rządzi przy Piotrkowskiej 104. Jednak Hanna Zdanowska przed ostatnimi wyborami samorządowymi nie dawała nawet odczuć, że w ogóle zauważyła, iż ma jakichś konkurentów. Taktyka prosta i skuteczna. Teraz, po „okupacji”, wydała oświadczenie, w którym zaznaczyła, co robi dla Łodzi w czasie, gdy „pan Buda od rana okupuje Urząd”. A to niemal jak oficjalne zatwierdzenie Budy w roli konkurenta.